[ Pobierz całość w formacie PDF ]
współczujesz? - zwróciła się do Rachel, której mina
świadczyła o czymś wręcz przeciwnym.
- Może mam za miękkie serce, ale jednak jej współczuję.
Wiem, sama się o to prosiła, ale może ma poważne problemy?
Może teraz wreszcie przejrzy na oczy i zrozumie, że
potrzebuje pomocy specjalisty. Pielęgnowanie urazy pochłania
dużo energii. Zresztą to nie po chrześcijańsku. Jeśli da mi
spokój, będę jej po prostu unikać.
- Masz rację, Rach. Postaramy się robić to samo.
- Wiecie, że Cliff przesadził mówiąc, że mogłaby za to
trafić do więzienia - zauważyła Rachel. - Przynajmniej mi się
tak zdaje. Chyba chciał ją przestraszyć, ukarać za upokorzenie
i wstyd, które mu przyniosła, i powstrzymać przed kolejnym
takim zachowaniem. Pewnie sam miałby kłopoty, gdyby się
okazało, że zabiera poufne dokumenty do domu, gdzie mogą
je czytać osoby postronne. A teraz chodzmy jeść i udawajmy,
że nic nie słyszałyśmy.
Podczas posiłku Janet poprosiła kelnerkę, żeby przyniosła
jej torebkę z głównej jadalni.
Nie mogła nikomu spojrzeć w oczy. Członkinie klubu
siedzące bliżej drzwi słyszały fragmenty kłótni i szeptały o
tym przez cały lunch. Na szczęście gorzkie słowa pod adresem
Rachel padły na tyle cicho, że nie stanowiły dodatkowego
tematu plotek.
- I jak? - zapytał Quentin wieczorem przez telefon. -
Widziałaś się dzisiaj z Cliffem?
Opowiedziała o rozmowie z bankierem i jego pózniejszej
kłótni z Janet.
- Jeśli jego grozby podziałały, da mi spokój na dobre.
- A jeśli nie? Na twoim miejscu zbytnio bym na to nie
liczył. Ale i tak będziesz ją miała na głowie najwyżej do
stycznia.
- Wiem, ale nie chcę pozostawiać złych wspomnień. Jeśli
dojdzie do konfrontacji, nie będę ukrywała co o niej myślę.
Nie chcę też, żeby wydzwaniała do Gainesów, komplikując
nasze i tak nie najlepsze stosunki. Teraz jest zdolna do
wszystkiego, bo uważa, że Cliff ją rzucił przeze mnie.
Oczywiście nie przyjdzie jej do głowy, że to jej wina, więc
będzie szukała kozła ofiarnego i niewykluczone, że wybierze
mnie. Oczywiście Dorothy i Richard będą zachwyceni, gdy
odzyskają udziały Daniela. Sprzedam je im po uczciwej
rynkowej cenie. Może uznają to za fajkę pokoju.
- I przestaną mieć do ciebie pretensje.
- Wątpię; nie lubili mnie od początku, więc mało
prawdopodobne, żeby teraz zmienili zdanie. Ale może
poprawią się ich stosunki z dziewczynkami. Jakby nie było,
Dorothy i Richard to ich dziadkowie. Mam żal do siebie, że to
przeze mnie nie nawiązała się między nimi silniejsza więz
emocjonalna.
- To nie twoja wina, Rachel. Nie masz wpływu na ich
uczucia, tak samo jak nie masz wpływu na zachowanie Janet.
Oni muszą zdecydować, czy chcą, żeby coś się zmieniło. To
zależy od nich, nie od ciebie.
- Przynajmniej będę miała spokojne sumienie, że
zrobiłam, co w mojej mocy, żeby ich nastawić pozytywnie.
- Zapewniam cię, że moi rodzice cię pokochają i to z
wzajemnością i wszyscy razem będziemy szczęśliwi. Ilekroć o
tobie mówię, nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają.
Bardzo się cieszą, że się pobieramy.
- To dobrze. Ja też chciałabym ich poznać.
Rozmawiali jeszcze dość długo o życiu osobistym, potem
Quentin zmienił temat:
- Załatwiłem sprawę tego okropnego artykułu.
Zadzwoniłem do lokalnej gazety i Pete'a Starnsa z telewizji.
Udzieliłem im długiego wywiadu o nowym projekcie.
Wyjaśniłem, dlaczego nie wybraliśmy Augusty, mówiłem też
o motywach postępowania Todda Hardy'ego. Okazali się
bardzo pomocni i profesjonalni. Mam wrażenie, że Hardy i
uprawiany przez niego styl dziennikarstwa nie cieszą się dużą
sympatią. Może się zamknie, kiedy sam stanie się obiektem
ataków i komentarzy. Jeśli nie, mój adwokat skontaktuje się z
naczelnym; przecież gazeta cię zniesławiła. Ja, jako osoba
publiczna, muszę się pogodzić z takimi artykułami, ale ty nie.
Rachel, zrobię co w mojej mocy, by to się nie powtórzyło.
Hardy przysłał mi egzemplarz gazety z tym artykułem; chciał
nam zrobić niezły numer, miał nadzieję, że mnie dotknie.
Przykro mi.
- Przecież to nie twoja wina. Zapomnijmy o artykule,
Toddzie i Janet. Niedługo będziemy mieć ich z głowy.
- Może, ale nigdy nie wiadomo, kogo jeszcze spotkamy. -
Nie zdziwiłby się, gdyby inne brukowce przedrukowały
artykuł Hardy'ego. - Jakie masz plany na ten tydzień?
Ucieszyła się, że poruszył o wiele przyjemniejszy temat.
- Jutro zebranie towarzystwa dobroczynnego, w środę idę
z Becky i Jen do kina, w czwartek rano gram w brydża, a po
południu mamy zebranie w sprawie zbiórki na rzecz
schroniska dla samotnych matek, w piątek wernisaż, w sobotę
wieczorem filharmonia i kolacja z Cooperami i Brimsfordami.
- Idziesz z Keithem Haywoodem?
- Nie, to byłoby nierozsądne. Jest bardzo miły, ale nie
chcę, by ktokolwiek uważał nas za parę.
- Słusznie, zwłaszcza po tych zdjęciach i artykule.
- Kiedy lecisz do Mexico City na mecz z Houston?
- W piątek. W sobotę i niedzielę odpoczywamy i
trenujemy, a w poniedziałek gramy. Będę ciągle zajęty, więc
zadzwonię dopiero we wtorek, z domu. Na wszelki wypadek
podam ci telefon do hotelu.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Tam, na
południu uważaj na jedzenie. Nie chcesz chyba, żeby zemsta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]