[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się po wyłożonej kafelkami podłodze. Na jednej ze ścian
sprayem wymalowane było wulgarne przekleństwo.
Rozdział 9
Za plecami Denver usłyszał ciężki oddech. Odwrócił się i
zastał Courtney stojącą w drzwiach.
Z jej rozszerzonych oczu wyzierało wzburzenie i zgroza. -
Do jasnej cholery, Courtney!
Mówiłem ci, żebyś została na zewnątrz! Ktokolwiek to
zrobił, może jeszcze nadal tu gdzieś być.
- No więc będę chyba bardziej bezpieczna z tobą w
środku niż sama na dworze, gdyby nagle skądś wypadł -
odparła rozsądnie.
Przeczytała wulgarny napis na ścianie i odwróciła oczy,
czując się osobliwie zbrukana. Przestąpiła stłuczoną doniczkę
i skierowała się w stronę salonu.
- A gdzież ty się wybierasz? - zapytał gniewnie.
- Chcę zobaczyć, co jeszcze jest zniszczone.
- Pozwól, że ja tam pójdę pierwszy na wypadek, gdyby
ktoś tam jeszcze był.
- Nikogo nie ma.
Rzucił jej ostre spojrzenie. - Nie możesz być tego pewna.
- Mogę. Popatrz!
Spojrzał we wskazanym kierunku na jej psa. Różowy
język zwisał po jednej stronie psiego pyska, długa sierść na
karku leżała płasko. Przypomniawszy sobie agresywne
zachowanie psa tego wieczoru, gdy po raz pierwszy przyszedł
do tego domu, Denver doszedł do wniosku, że Courtney ma
słuszność. Pies wyczułby lub wywąchał każdego intruza.
Wziął ją za rękę. - No dobrze, ale idę z tobą.
Najwyrazniej intruz nie żałował swego czasu, by przejrzeć
cały dom. Nawet najmniejszy pokój nie pozostał nietknięty.
Po sprawdzeniu wszystkich pomieszczeń Courtney
stwierdziła, iż zniszczenia nie były tak duże, jak się
spodziewała. Bałagan, owszem, był spory - powywracane
meble, książki wyrzucone z regałów, ale nie podarte i nie
uszkodzone, ubrania powyciągane z szuflad toaletki, obrazy
zrzucone ze ścian. Woda w basenie straciła swój kolor,
widocznie wlano do niej różne napoje, bo puszki nadal
pływały po powierzchni. Można je będzie usunąć, a filtr
dokona reszty.
Z wyjątkiem popisanych sprayem ścian dom mógłby
powrócić do swej pierwotnej postaci w ciągu kilku godzin.
Cały przegląd zakończyli w jej gabinecie. Patrzyła na
słowa wypisane na ścianie. Na jedno z nich zwróciła
szczególną uwagę. Słowo cięszka" miało w sobie błąd, który
widziała już kiedyś i dokładnie pamiętała gdzie. Rozmyślając
nad tym schyliła się, by podnieść z podłogi kilka
rozrzuconych książek.
- Zostaw to - powiedział Denver.
Wyprostowała się i popatrzyła na niego. Podniósł
słuchawkę i począł wykręcać jakiś numer.
- Do kogo dzwonisz? - spytała znając już zresztą
odpowiedz.
- Na policję.
Przestąpiwszy stos książek przechyliła się przez biurko i
rozłączyła rozmowę. - Nie możesz!
Zacisnął palce wokół słuchawki. - Posłuchaj mnie,
Courtney! To nie jest jeden z tych szczeniackich wybryków,
jakie dzieciaki płatają ci w szkole. Ja nawet nie chcę myśleć,
co mogłoby się stać, gdybyś była w domu, kiedy oni złożyli ci
wizytę. To nie była towarzyska wizyta, najdroższa.
- Ale jeśli zawiadomisz policję, istnieje ryzyko, że jakiś
reporter może to wyniuchać. Ostatnio było już dosyć rozgłosu
w gazetach, gdy mama kupowała posiadłość nad James River.
Jest małe prawdopodobieństwo, że reporter znajdzie
powiązanie między mną a matką, ale jednak takie ryzyko
istnieje, a ja chcę go uniknąć. A poza tym ten, kto to zrobił,
prawdopodobnie nawet ucieszy się, gdy przeczyta w gazecie o
swoich wyczynach.
Denver popatrzył jeszcze raz na błędy ortograficzne na
ścianie. - Wątpliwe, czy on w ogóle umie czytać. - Znowu
spojrzał na nią z ciężkim westchnieniem. - No dobrze. Nie
zadzwonię na posterunek, ale za to zadzwonię do Stana, -
Zauważył, że znowu ma zamiar protestować, lecz powiedział
stanowczo: - Jest moim przyjacielem i zachowa dyskrecję.
Yorktown mu co prawda nie podlega, ale może Stan będzie
miał jakiś pomysł, jak zabezpieczyć się przed podobnym
incydentem. Porozmawiam z nim, a ty idz się pakować.
- Pakować się? Po co?
- Nie zostajesz tutaj.
Wykręcił numer telefonu. Czekając, aż ktoś po tamtej
stronie odbierze słuchawkę, zerknął na Courtney. Nawet się
nie poruszyła. Utkwiwszy w nim wzrok podniosła podbródek
do góry, a w jej oczach dojrzał upór i wyzwanie. Wiedział, że
była gotowa stoczyć z nim walkę, ale tę walkę musiała
przegrać. I wyszłaby z niej bez szwanku, bo on stanąłby tak
blisko niej, że pomyślałaby, iż są złączeni biodrami.
Kiedy Stan zgłosił się wreszcie na linii, Denver opisał mu
krótko, co wydarzyło się w domu Courtney. Podczas rozmowy
nie spuszczał oka z dziewczyny, miał twardy wyraz twarzy i
stanowczy głos.
Courtney dostrzegła teraz tę stronę charakteru Denvera, o
której przypuszczała, że istnieje, ale nigdy jeszcze nie
widziała jej tak wyraznie. Pod powierzchownie beztroskim
sposobem bycia krył się twardy, nieustępliwy człowiek o
opiekuńczych instynktach, gotowy walczyć z każdym
przeciwnikiem, który zagraża komuś, o kogo on się troszczy.
A wiedziała, że troszczy się o nią. Może nie tak, jakby chciała,
ale jednak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]