[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szepcząc czule, że wszystko będzie dobrze.
- Po prostu się boisz. Znajdziesz jakiś sposób, by jej o tym
powiedzieć.
- Nie. Jestem straszną kłamczucha. Straszną, okropną kłamczucha!
- Kłamiesz, bo chcesz chronić mamę, ale wcześniej czy pózniej
zrozumiesz, że w ten sposób krzywdzisz ją bardziej, niż mówiąc prawdę. Z
pewnością krzywdzisz w ten sposób również siebie.
Odsunęła się nieznacznie, ale Grant otulił ją tylko mocniej
ramionami. Potrzebowała go, bez względu na to, czy była tego świadoma,
czy nie.
- W takim razie dlaczego nie potrafię przestać? Dlaczego nie potrafię
powiedzieć mamie, że byłam w ciąży, gdy Benjy ode mnie odszedł?
111
RS
- Być może masz w głowie obraz idealnej córki, która nigdy nie
sprawia rodzicom problemów i za wszelką cenę próbujesz się do niego
dostosować. - Otarł kciukiem spływające po jej policzkach łzy.
- Myślisz, że to właśnie robię? Jestem aż tak płytka, że chronię
wyidealizowaną wizję własnej osoby? - W jej oczach pojawiły się kolejne
łzy. - Chciałam tylko, by rodzina była ze mnie dumna.
- Ależ są z ciebie dumni, skarbie. - Odsunął na bok kosmyk włosów,
który przykleił się do mokrych policzków. - Jesteś cudowną kobietą.
Połowa Bostonu może o tym zaświadczyć.
Dlaczego nie potrafiła zrozumieć, jaka jest wyjątkowa? Opiekuje się
emerytami, przyjazni z sąsiadami, a w wolnym czasie pracuje jako
wolontariuszka!
- Popełniłam tyle błędów... Benjy...
- Zapomnij o nim!
Chciał, by były narzeczony zniknął raz na zawsze z jej życia.
Wiedział, że nie ma do tego żadnego prawa, ale pragnął ją chronić,
troszczyć się o nią i zapewnić Arianie
i dzieciom wszystko, czegokolwiek zapragną.
Odejście Benjy'ego ujemnie wpłynęło na jej samoocenę. Ktoś musiał
jej pokazać, jaka jest piękna i wspaniała. Nim zdał sobie sprawę z tego, co
robi, Grant dotknął twarzy Ariany. Spojrzała na niego szeroko otwartymi
oczyma, a on przyciągnął ją do siebie. Pragnął tego od chwili, gdy po raz
pierwszy przekroczyła próg jego gabinetu. Może kiedy ją pocałuje, zniknie
dręczące go pożądanie.
Przesuwając ustami po jej wargach, rozkoszował się ich słodkim
smakiem.
112
RS
Ariana odwzajemniła pocałunek.
Grant miał wrażenie, że zatrzęsła się pod nim ziemia. Zrobiło mu się
słabo. Cały trząsł się z pożądania. Nie było to pożądanie czysto fizyczne,
choć pragnął jej również i w ten sposób. Przede wszystkim pożądał jej,
ponieważ zdawała się wypełniać swoją osobą wszystkie puste miejsca w
jego sercu i życiu.
Gdy pocałunek dobiegł końca, Grant odsunął się niechętnie. Chciał
jeszcze raz skosztować smaku jej warg, ale wiedział, że nie powinien sobie
na to pozwolić. Ariana wyglądała na zaskoczoną... i zaniepokojoną. Nie
chciał jej skrzywdzić.
- Przepraszam cię...
- To był tylko pocałunek - zapewniła go, ale wyglądała tak, jak
gdyby miała się zaraz rozpłakać.
To nie był tylko pocałunek, z całą pewnością. Ale nie wiedział, co
dokładnie zaszło między nimi.
- Nie chcę, żebyś mnie opacznie zrozumiała. Nigdy nie chciałem...
Przeczesał niezręcznie włosy. W jaki sposób mógł jej wytłumaczyć,
że nie nadaje się na partnera? Nie potrafił odczytywać kobiecych
nastrojów, nie rozumiał nawet najprostszych potrzeb. Tiffany powtarzała
mu to setki razy. Mówiła, że jest nudnym, pozbawionym emocji starcem,
który nie widzi świata poza kodeksami i książkami. Całując Arianę, gdy
była nieszczęśliwa, tylko potwierdził słowa byłej żony.
- Grant. - Uciszyła go, przykładając mu do ust palce. - Wszystko w
porządku. Rozumiem.
Ale on nie!
113
RS
Ariana chciała zapaść się pod ziemię. Najwyrazniej pocałunek
znaczył dla niej dużo więcej niż dla niego. To oczywiste. Grant chciał ją
tylko pocieszyć, a ona jak zwykle zrozumiała wszystko opacznie.
Poczuła się zmęczona. Nie miała ochoty myśleć ani rozmawiać.
Jeżeli Grant zaraz stąd nie wyjdzie, prawdopodobnie zawstydzi jego i
siebie, wyznając mu miłość. No i zniszczy w ten sposób ich przyjazń.
Wysunęła się z jego silnego objęcia i schowała pod kołdrę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]