[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tam teraz podaje?
-No?
- Krysia Rozbicka.
- Rozbicka. Popatrz! Z których Rozbickich, z Krzynowłogi?
- Nie, to jej stryj jest z Krzynowłogi. Ci są z Poznańskiego. Wiesz, córka Ksawerego Rozbickiego.
- Co ty mówisz? - zdumiał się Puciatycki. - Gdzież się ludzie nie spotykają! Słyszysz, Różo? Fred powiada, że
w tutejszym barze pracuje mała Rozbicka, córka Ksawerego. Trzeba pani wiedzieć -począł wyjaśniać
Staniewiczowej - że kiedyś, kiedyś, w zamierzchłych czasach Ksawery Rozbicki strasznie się kochał w mojej
żonie...
Słomka, który w czasie całej tej rozmowy nie wiedział, co ze sobą zrobić, dojrzał naraz, że od jednego ze
stolików w głębi sali poczęli wstawać goście. Westchnął w sobie z ulgą i obtarł dłonią spocone czoło:
- Już jest stolik, panie hrabio.
- A dajże mi pan spokój! - fuknął Puciatycki. - Nie potrzebujemy żadnego stolika. Obejdzie się. Do baru sobie
pójdziemy.
144
Słomka chciał jeszcze coś mówić, tłumaczyć, lecz stanowczy gest Puciatyckiego zamknął mu usta.
Odprowadzając wzrokiem odchodzących, żuł przez parę chwil swoją klęskę. Wtem poderwał się. Przemknął
wzdłuż sali, zawrócił i znów się potoczył pomiędzy stolikami. Ale młodego kelnera, który swoim niedołęstwem
zabałaganił całą sprawę, nigdzie nie było. Dopadł go wreszcie w wąskim korytarzu prowadzącym do kuchni.
Chłopak niósł kilka dań i chciał szefa wyminąć, Słomka wypiętym brzuchem zagrodził mu drogę:
- A, dobrze, że cię widzę. Od jutra możesz sobie szukać innej pracy. Podawanie w "Monopolu" to nie jest
praktyka dla dyletantów, zrozumiano?
Kelner spojrzał na niego z ukosa:
- Wolnego! Co za ty? Zwin z panem nie pasałem. Sobie możesz pan od jutra wymówić.
Słomkę zatkało z oburzenia. Poczerwieniał i paluszki mu przy piersiach znieruchomiały:
- Co? Coś powiedział? A to bezczelność!
- Te, te! - przeciągnął z warszawska chłopak. - Uważaj pan, żeby Związek nie miał tu coś do powiedzenia.
Zrozumiano? I odwal się pan, pókim dobry, goście czekają.
Słomka całkiem zapomniał języka w gębie. Stał z otwartymi ustami, wybałuszywszy oczy i tylko krew coraz
gwałtowniejszą falą nabiegała mu do twarzy. Tamten, niewiele myśląc, łokciem odsunął go na bok
niecierpliwie i zniknął we drzwiach prowadzących na salę.
"Szlag mnie trafi" - pomyślał Słomka czując w skroniach coraz silniejszy, o ciężarze żelaza ucisk tętniącej
krwi. I naraz strasznie mu się żal zrobiło życia. Któż by go odprowadzał na cmentarz? Nikt. Pies z kulawą
nogą by nie poszedł. Samotną trumnę powiezliby karawanem i do dołu jak niepotrzebny ochłap zakopali.
Drobne łezki napłynęły Słomce pod powieki. "Muszę się jutro z rana wybrać na ryby - pomyślał rzewnie. - To
mi dobrze zrobi. A tego łobuza i tak przepędzę".
Umocniony nieco w sobie, na nowo niejako życiu przywrócony, potoczył się korytarzem do kuchni. Podniosło
go na duchu, że samym swoim pojawieniem uciszył zgiełkliwy harmider. Pomy-waczki przestały jazgotać.
Strona 66
379
Dwaj hotelowi pikolacy, niepotrzebnie tu obijający boki, spiesznie się gdzieś ulotnili, a gromada kelnerów
przynaglających podenerwowanego kucharza do szybszego wyda-
145
wania zamówionych potraw też się uciszyła. "Zimny barszcz, cztery razy! Dwa sznycle po wiedeńsku!
Dewolaj, raz!" - rozległy się spokojne już całkiem głosy. Tchnienie porządku i dyscypliny przeszło przez
kuchnię.
Odetchnąwszy przez moment tym ładem Słomka, całkiem już w sobie zaokrąglony, wtoczył się do drugiego
korytarza. Krótki był, lecz szeroki, łączył kuchnię z salą bankietową.
Stara Jurgelewiczowa, tak zwana Jurgeluszka, wdowa po zmarłym przed wielu laty portierze "Monopolu",
siedziała sztywno wyprostowana na niskim stołeczku przy drzwiach toalety i robiła na drutach sweter dla
swego wnuka.
Słomka zatrzymał się i zasapał:
- Jakże tam, pani Jurgeluszka?
Jurgeluszka podniosła drobną, króliczą twarz o wyblakłych, starczych oczach:
- Mowy idą.
-Tak?
Począł nasłuchiwać. Spoza zamkniętych drzwi dobiegał donośny i potoczysty głos Zwieckiego.
- O, sam minister przemawia.
Jurgeluszka obojętnie przyjęła tę wiadomość i zajęła się swetrem. Bardzo kochała swego wnuka Felka,
którego sama wychowywała, gdy jej zięć Szymański poległ był we wrześniu, a córka umarła w parę miesięcy
pózniej na skutek zakażenia po skrobance.
Słomka boczkiem spojrzał na białe drzwi toalety. Lśniły najdoskonalszą czystością. Jurgeluszka była
nieocenioną w swym fachu pracownicą.
- Rzygał już kto? - bąknął
- Skądże? - odpowiedziała spokojnie Jurgeluszka nie przerywając roboty. - Za wcześnie. Słomka podrapał się
w nos.
-Hm...
- Wszystko, proszę pana, ma swoją kolejkę. Teraz są mowy. A pózniej będą tu jeszcze biegać, będą...
- Niezle sobie pani dzisiaj zarobi?
- Tak właśnie myślę. Ale to nigdy, proszę pana, nie wiadomo. Przed wojną różne tu bywały bankiety. Raz
minister nawet jeden był.
- O! - zainteresował się Słomka. - Który? Jak się nazywał?
146
- A już nawet nie pamiętam. Owszem, postawny taki pan. To, mówię panu, coś mu zaszkodzić musiało albo
w ogóle słabej był konduity, bo ciągle tu przybiegał. Cały, proszę pana, z przeproszeniem, sedes
zanieczyścił. I co pan na to powie... grosza nie dał! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl