[ Pobierz całość w formacie PDF ]

10
Sarah Piper spędziła część piątkowego popołudnia na pakowaniu walizek. Wybierała
się na pięć dni do Las Vegas. Ernie Nolan, producent męskiej odzieży, który był na liście
jej specjalnych klientów już od trzech lat, jezdził co sześć miesięcy do Las Vegas i za-
bierał ją ze sobą. Płacił jej 1500 dolarów za czas spędzony z nim w łóżku oraz dodatko-
wo 500 dolarów na gry hazardowe. Nawet jeśli Ernie byłby troglodytą, to i tak wyjazd
z nim oznaczał niezłe wakacje.
Od dziś miała w  Rhinestone Palace siedmiodniowy urlop i była zadowolona, że nie
dała się skusić na jeszcze jeden wieczór występów przed jutrzejszym odlotem, do Vegas.
Po powrocie z mieszkania Edny spała tylko dwie godziny, wypełnione koszmarami.
Musiała teraz dobrze wypocząć, by jutro być w dobrej kondycji dla Erniego.
W czasie pakowania zastanawiała się, czy brakowało jej Edny. Płakała w nocy, to
prawda, i śmierć przyjaciółki głęboko ją dotknęła. Ale już wracała do formy. Cała była
podniecona wyjazdem, cieszyła się, że może na jakiś czas opuścić Nowy Jork. Nie czu-
ła się w żaden sposób winna śmierci Edny. Widziała już na świecie tak wiele przemocy,
desperacji, egoizmu i wszelkiego rodzaju brudów, że uważała się za usprawiedliwioną,
iż nie odczuwa więcej żalu. Tak już ludzie byli stworzeni: dzięki umiejętności zapomi-
nania w ciężkich chwilach mogli zachować zdrowe zmysły. Może nie było to zbyt miłe
i chwalebne stwierdzenie, ale za to prawdziwe.
O trzeciej zadzwonił jakiś facet. Właśnie zamykała drugą walizkę. Mężczyzna chciał
się umówić na wieczór. Nie znała go, ale twierdził, że polecił ją mu jakiś jej stały klient.
Choć miał całkiem miły, miękki głos, a mówił z naturalnym akcentem teksańskiego
dżentelmena, musiała mu odmówić.
 Jeśli masz inne plany na ten wieczór  powiedział  to może mógłbym je zmie-
nić odpowiednio gratyfikując twój cenny czas.
 Nie mam żadnych planów. Ale rano lecę do Vegas i muszę odpocząć przed po-
dróżą.
 Ile zwykle bierzesz?
 Dwieście, Ale...
 Dam ci trzysta.
Zawahała się.
 Czterysta.
51
 Mogę ci podać numery telefonów paru koleżanek.
 Chcę spędzić wieczór z tobą. Słyszałem, że jesteś najczulszą kobietą na
Manhattanie.
Zaśmiała się.
 %7łebyś się nie rozczarował!
 Namyśliłem się. A gdy ja się namyślę, to już nic nie jest w stanie zmienić mego
zdania. Pięćset dolarów.
 To za dużo. Jeśli...
 Miła pani, pięćset to dla mnie pryszcz. Zbiłem na ropie miliony. Pięćset, przy czym
wcale cię nie będę wiązał na cały wieczór. Przyjdę około osiemnastej. Zabawimy się
i pójdziemy na kolację. Potem wrócisz do domu i będziesz miała jeszcze mnóstwo cza-
su, żeby odpocząć przed podróżą do Vegas.
 Nie poddajesz się tak łatwo, prawda?
 To mój znak firmowy. Jestem znany z wytrwałości. U nas to się nazywa: uparty
jak osioł.
Uśmiechnęła się i powiedziała:
 W porządku, wygrałeś. Pięćset. Ale obiecaj, że wrócę do domu przed dwudziestą
drugą.
 Słowo honoru  powiedział.
 Nie przedstawiłeś się.
 Plover. Billy James Plover.
 Czy mogę ci mówić Billy James?
 Wystarczy Billy.
 Kto ci mnie polecił?
 Wolę jego nazwiska nie podawać przez telefon.
 W porządku. A więc o osiemnastej.
 Tylko nie zapomnij.
 Nie mogę się już ciebie doczekać  powiedziała.
 Ja też  odparł Billy.
11
Chociaż Connie Davis zaspała i otworzyła swój sklepik dopiero po lunchu, chociaż
miała tylko jedną klientkę, to i tak był to dobry dzień w interesach. Sprzedała sześć
doskonałych kopii XVII-wiecznych krzeseł hiszpańskich. Wykonane były z ciemnego
dębu. Miały wygięte w łuk nogi, zakończone rzezbami szponiastych łap jakiegoś dra-
pieżnika, i oparcia w starannie cyzelowane chimery z głowami demonów wielkości
pomarańczy. Kobieta, która nabyła krzesła, posiadała czternastopokojowe mieszkanie
z widokiem na Piątą Aleję i Park Centralny, krzeseł zaś potrzebowała do pokoju, w któ-
rym czasami odbywały się seanse spirytystyczne.
Gdy już została sama, Connie wyszła na zaplecze zrobić sobie kawy. Wyjęła świeżą
paczkę i włożyła filtr do ekspresu.
Okna wystawowe zadrżały nagle, jakby ktoś otwierał drzwi. Connie zajrzała do wnę-
trza sklepu, żeby zobaczyć, czy wszedł klient. Ale w środku nie było nikogo. To ostry, zi-
mowy wiatr szalejący na dworze powodował wibracje szyb.
Usiadła przy swym ulubionym biurku Sheraton z końca lat osiemdziesiątych XVIII
wieku i wykręciła prywatny numer w biurze Grahama, pomijając w ten sposób sekre-
tarkę.
 Cześć, Nick  powiedziała, gdy się zgłosił.
 Cześć, Nora.
 Jeśli zrobiłeś już jakieś postępy w pracy, to pozwól zaprosić się wieczorem na ko-
lację. Sprzedałam hiszpańskie krzesła i trzeba to uczcić.
 Obawiam się, że nie będę mógł przyjąć zaproszenia. Mam tyle pracy, że będę jesz-
cze musiał tu zostać do pózna w nocy.
 Czy twój personel nie może tego zrobić w ramach nadgodzin?  spytała.
 Oni już swoje zrobili. Ale znasz mnie. Muszę wszystko sprawdzić dziesięć razy.
 Przyjadę ci pomóc.
 Nie potrafisz.
 No to będę sobie siedzieć w kącie i czytać.
 Connie, będziesz się nudziła. Naprawdę. Jedz do domu i odpocznij sobie. Zjawię
się u ciebie koło pierwszej albo drugiej.
 Ale ja nie będę ci przeszkadzać! Naprawdę będzie mi dobrze, gdy usiądę cicho jak
myszka i będę sobie coś czytać. Nora potrzebuje dziś swojego Nicka. Przyniosę kolację.
53
 No, dobrze. Mogłem sobie darować. Wiedziałem od początku, że przyjdziesz.
 Duża pizza i butelka wina. Może być?
 Pewnie!
 O której?  spytała.
 Już raz zasnąłem dziś nad maszyną do pisania. Jeśli mam skończyć dziś tę robo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl