[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rodzina Ash-berrych. Mieszkający wygodnie w domach za sześćset tysięcy dolarów, dojeżdżający
kolejką LIRR do pracy albo samochodami do firm komputerowych czy wydawnictw na Long Island,
którym szefowali.
Był kwietniowy wieczór, kwitły derenie, w wilgotnym powietrzu unosiła się woń ściółki ogrodniczej i
pierwszej skoszonej w tym roku trawy.
295
A w krzakach naprzeciw domu Rona Ashberry'ego majaczyła przycupnięta sylwetka Harle'a Ebbersa,
wpatrzonego w okno sypialni szesnastoletniej Gwen.
Dobry Boże, pomyślał zrozpaczony Ron. Tylko nie to. Znowu to samo...
Doris podała bezprzewodowy telefon mężowi, który poprosił o rozmowę z szeryfem Hanlonem.
Czekając na połączenie, oparł głowę o siatkową ściankę werandy, czując jej metaliczny zapach.
Spojrzał na krzew rosnący po drugiej stronie ulicy, czterdzieści metrów dalej, na którym zatrzymywał
wzrok, oddając się marzeniom, i który stał się zródłem jego koszmaru.
To był jałowiec, szerokości dwóch i wysokości jednego metra, ozdabiający niewielki park miejski.
Przez ostatnich osiem miesięcy pod tym rozłożystym krzewem w charakterystycznej pozycji
przesiadywał dwudziestoletni Harle Ebbers, śledząc Gwen.
- Jakim cudem już wyszedł? - zastanawiała się Doris.
- Nie rozumiem, po co dzwonicie na policję - odezwała się z kuchni Gwen głosem, w którym
pobrzmiewała nuta paniki. - Zanim przyjadą, już go nie będzie. Tak jak zawsze.
- Zejdz na dół! - zawołał Ron. - Nie pokazuj mu się!
Szczupła blondynka o twarzy ślicznej jak u porcelanowej figurki Lla-dro cofnęła się w głąb domu.
- Boję się.
Doris, wysoka i muskularna kobieta, emanująca pewnością siebie byłej sportsmenki, otoczyła córkę
ramieniem.
- Nie masz powodu się bać, kochanie. Twój ojciec i ja jesteśmy przy
tobie. On ci nie zrobi krzywdy. Słyszysz?
Dziewczyna niepewnie skinęła głową i zniknęła na schodach prowadzących do sutereny.
Ron Ashberry nie odrywał wściekłego wzroku od postaci obok krzewu.
Tylko okrutna ironia losu mogła sprawić, że to właśnie Gwen spotkała ta tragedia.
Konserwatywnego z natury Fx>na zawsze przerażał brak zainteresowania dziećmi, jaki obserwował u
rodzin w mieście, do którego co dzień dojeżdżał. Nieobecność ojców w domach, matki narkomanki,
uzbrojone gangi na ulicach, małe dziewczynki uprawiające prostytucję... Poprzysiągł sobie, że jego
córce nigdy nie przytrafi się nic złego. Jego plan był prosty: zamierzał chronić Gwen, dobrze ją
wychować i wpoić jej właściwe wartości moralne - o których, dzięki Bogu, znów zaczynało się mówić.
Postanowił trzymać ją w domu, wymagać od niej dobrych stopni i nalegać, aby uprawiała sport oraz
uczyła się muzyki i ogłady towarzyskiej.
296
Pózniej, gdy dziewczyna skończy osiemnaście lat, zamierzał dać jej wolność. Będzie na tyle dorosła, by
samodzielnie podejmować odpowiednie decyzje - dotyczące chłopców, pracy, pieniędzy. Pójdzie do
college'u przy którymś z prestiżowych uniwersytetów Ivy League, a potem wróci na Long Island, by
wyjść za mąż albo zacząć pracę. Wychowanie tego dziecka było naprawdę poważnym zadaniem, lecz
Ron widział już rezultaty swoich wysiłków. Gwen znalazła się wśród jednego procentu uczniów z
najlepszymi wynikami testów PS AT*. Nigdy nie odpowiadała niegrzecznie dorosłym; według jej
trenerów, należała do najzdolniejszych sportowców, z jakimi kiedykolwiek pracowali; nigdy nie
podkradała papierosów ani alkoholu, nigdy się nie skarżyła, kiedy Ron jej zapowiedział, że nie ma co
liczyć na prawo jazdy, dopóki nie skończy osiemnastu lat. Rozumiała, jak bardzo ją kocha i dlaczego
nie pozwala jej jezdzić z koleżankami na Manhattan ani spędzać weekendów na Fire Island bez opieki
dorosłych.
Dlatego Ron uważał, że to ogromnie niesprawiedliwe, iż Harle Ebbers wybrał na ofiarę prześladowań
właśnie jego córkę.
Wszystko zaczęło się jesienią zeszłego roku. Pewnego wieczoru podczas kolacji Gwen była wyjątkowo
milcząca. Kiedy Ron poprosił ją o wybranie jakiejś książki z jego biblioteki, aby mógł ją poczytać na
głos, Gwen nie ruszyła się z miejsca, patrząc przez kuchenne okno.
- Gwen, słyszałaś, co mówiłem? Prosiłem, żebyś przyniosła książkę.
Kiedy się odwróciła, zaskoczony ujrzał w jej oczach łzy.
- Kochanie, przepraszam - powiedział odruchowo i objął córkę. Wiedział, o co chodzi. Przed kilkoma
dniami Gwen spytała, czy może pojechać do Waszyngtonu z dwoma nauczycielami i sześciorgiem
uczniów z klasy, z którą miała naukę o społeczeństwie. Ron zastanawiał się, czyją puścić. Ale potem
dowiedział się, że dwie dziewczyny z tej grupy mają problemy z przestrzeganiem dyscypliny - latem
przyłapano je na piciu w parku niedaleko szkoły. Oświadczył Gwen, że nie może jechać, a dziewczyna
wydawała się zawiedziona jego decyzją. Przypuszczał, że tym się właśnie martwi. - Chciałbym
pozwolić ci jechać, Gwen... - zaczął.
- Och, nie, tatusiu, nie chodzi o tę głupią wycieczkę. W ogóle mi na niej nie zależy. Chodzi o co
innego...
Ze szlochem padła mu w ramiona. Ogarnęła go fala gorących uczuć ojcowskich. I dojmujący ból z
powodu jej cierpienia.
- Co się stało, kochanie? Powiedz. Możesz mi opowiedzieć o wszyst
kim.
* Preliminary Scholastic Aptitude Test - wstępny test sprawdzający zdolności kandydatów na studia,
zdawany przez uczniów szkół średnich (przyp. tłum.).
297
Wyjrzała przez okno.
Podążając za jej wzrokiem, zobaczył skuloną postać w parkowych krzakach po drugiej stronie ulicy.
- Och, tatusiu, on mnie śledzi.
Wstrząśnięty Ron zaprowadził ją do salonu, wołając:
- Doris, mamy naradę rodzinną! Chodz tu natychmiast! - po czym
usiadł obok Gwen. - Co się stało, skarbie? Opowiedz nam.
Ron wolał, aby Doris odbierała Gwen ze szkoły. Jednak od czasu do czasu, kiedy żona była zajęta,
pozwalał Gwen wracać samej. W Locust Grove nie było niebezpiecznych dzielnic, w każdym razie na
pewno nie w drodze ze szkoły do domu - na zadbanych ulicach czaiło się najwyżej zagrożenie
estetyczne: jakiś nędzny bungalow czy stado plastikowych flamingów lub gipsowych jelonków Bambi
na wypielęgnowanych trawnikach.
Tak w każdym razie sądził Ron.
Tamtego wieczoru Gwen, siedząc z rękami na kolanach i wzrokiem wbitym w podłogę, zaczęła
potulnym głosem:
- Wracałam dzisiaj ze szkoły. I zaczepił mnie jeden chłopak.
Serce Rona ściął lód. Poczuł, jak drżą mu ręce i wzbiera w nim gniew.
- Mów - powiedziała Doris. - Co się stało?
- Nic. Nic takiego. Po prostu zaczął ze mną rozmawiać. Mówi: "Jesteś bardzo ładna. Pewnie jesteś
mądra. Gdzie mieszkasz?".
- Znał cię?
- Chyba nie. Okropnie dziwnie się zachowywał. Jak gdyby był niedorozwinięty. Mówił trochę bez
sensu. Powiedziałam mu, że nie życzycie sobie, żebym rozmawiała z obcymi, i uciekłam do domu.
- Och, biedactwo. - Matka przytuliła ją do piersi.
- Nie zauważyłam, że mnie śledzi. Ale... - Zagryzła wargi. - Ale to on.
Ron podbiegł do krzewu, gdzie zobaczył młodego człowieka w dziwnej
pozie. Przypominał mu jednego z zielonych plastikowych żołnierzy, których kupował w dzieciństwie.
Klęczącego żołnierza z wycelowanym karabinem.
Chłopak dostrzegł Rona i uciekł.
Biuro szeryfa wiedziało o chłopcu. Rodzice Harle'a przeprowadzili się do Locust Grove przed kilkoma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]