[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tem talerze z suszarki nad zlewem.
- Podasz mi masło z lodówki?
Nie ruszył się z miejsca.
- O co ci chodzi? Dlaczego teraz? - Po chwili dodał: - Skoro nie ma nikogo
innego?
Bolesna niepewność w jego głosie była tak nieoczekiwana, że Belle odłożyła
drewnianą łyżkę. Miała chęć podejść do Iva i zapewnić go, że to nie jego wina.
Niestety, skutek tego był przewidywalny, a zatem sięgnęła po masło, posma-
rowała grzankę, przełożyła jajka na talerz i usiadła przy bufecie. Dopiero wtedy
mogła sobie zaufać i oznajmić:
- Nie ma nikogo innego. A jeśli chodzi o to, dlaczego teraz... Cóż, może dy-
stans pomaga spojrzeć z perspektywy. - Grzebała widelcem w jajecznicy, szukając
słów, które wyjaśniłyby mu jej uczucia, nie raniąc go. - Nigdy nie udawaliśmy, że
nasze małżeństwo jest idealne. Przeżyliśmy razem trzy lata. - Uśmiechnęła się nie-
mrawo. - Co najmniej dwa lata więcej niż dawano nam na początku. Niemal rekord
dla kogoś w mojej branży. Nie popełniliśmy błędu i nie sprowadziliśmy na świat
dzieci... - Jej głos zadrżał, ścisnęła widelec jak koło ratunkowe.
Belle pragnęła mieć dziecko z Ivem, jakąś jego cząstkę, która kochałaby ją
bez zastrzeżeń, ale ich związek nie gwarantował dzieciom pełnego miłości domu.
Poza tym, dopóki nie odnajdzie siostry i nie skonfrontuje się z przeszłością, nie ma
prawa mieć własnych dzieci.
- Przyjmij, że robię nam obojgu przysługę. Znajdz sobie kogoś, kto pasuje do
twojego świata.
Ivo odniósł dziwne wrażenie, że mała kuchnia nagle pociemniała.
S
R
Belle zawsze trudno było dopasować się do jego świata. Była radosna, pełna
ciepła i życia. Kiedy był z nią, czuł się lepszy, ale ona zasługiwała na więcej, niż
mógł jej dać, i w końcu to sobie uświadomiła.
Zupełnie jakby w tych wysokich górach zajrzała w głąb siebie i odnalazła siłę,
by porzucić wizerunek uwielbiany przez jej widzów i zastąpić go nowym, dojrzal-
szym. Jakby zyskała tam wewnętrzną moc, dzięki której stała się bardziej atrakcyj-
na, ale mniej dostępna.
Nie potrzebowała już rekwizytów. Nie potrzebowała już jego. Byłby strasz-
nym egoistą, gdyby teraz na siłę próbował ją odzyskać.
Z drugiej strony nie chciał jej stracić, lecz nie miał pojęcia, jak ją zatrzymać.
Gdyby miał do czynienia z jakąś firmą, zinterpretowałby zestawienia bilansowe,
zanalizowałby wyniki, sformułowałby plan.
- Kogoś, kto da ci to, czego ja nie potrafiłam ci dać - dokończyła.
- Dałaś mi... - Słowa wylały się z jego ust niepowstrzymanym strumieniem.
- Wiem, co ci daję - przerwała mu.
Zwiat mógł ich uważać za zakochanych do szaleństwa, ale świat nic nie wie.
- Wybacz - rzucił, wskazując na jedzenie. Nie mógł dzielić z nią posiłku, to
było zbyt intymne. - Mam spotkanie.
Spotkania. Fuzje. Przejęcia. Więcej pieniędzy, więcej władzy. Wszystko, byle
zapełnić bolesną pustkę.
- Potrzebujesz czegoś? - spytał jeszcze.
Brzmiało to niemal jak błaganie, ale Belle pokręciła głową. Nigdy by nie po-
myślał, że tak trudno będzie mu od niej wyjść. Rozejrzał się.
- Nie możesz tutaj zostać. Daj mi dzień czy dwa, a załatwię ci wygodniejsze
lokum.
- Czy to cię niepokoi? - zapytała. - %7łe to nie będzie dobrze wyglądało, jak
świat odkryje, że mieszkam w małym mieszkanku w Camden, a nie w penthousie w
Chelsea Harbour?
S
R
- Nie chodzi o mnie. - A jednak chodzi. Pragnął pozbyć się poczucia bezrad-
ności, odzyskać trochę władzy. - Chciałbym tylko, żebyś lepiej i bezpieczniej
mieszkała. - %7łeby wróciła do domu. - To nie jest najlepsza okolica.
- Wiem, że masz dobre intencje.
Czy można usłyszeć słabszą pochwałę?
- Ale teraz chcę być u siebie. - Zanim zaoponował, rzekła: - Zadzwonię do
Mirandy i powiem, kiedy wezmę swoje rzeczy z twojego domu.
Twojego domu... Nie naszego domu". Nawet nie po prostu domu". Bo to
było bardziej muzeum niż ciepły rodzinny dom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]