[ Pobierz całość w formacie PDF ]
płaszcz, czapkę, to drobiazg. Ludzie teraz ciągle jeżdżą, wszędzie ścisk, jak wyłowisz z tłumu
mężczyznę, podobnego do setek innych?
- Wczoraj w prasie i w telewizji był list gończy.
- Był i co z tego? Myślisz, że tak od razu ktoś zapamięta? %7łe mu się będzie chciało
dzwonić czy iść do milicji, nie mając pewności, że to nie pomyłka.
Zmigłowiec zatoczył kilka skrętów, zniżył się i usiadł na trawiastym pasie przy
ogródkach działkowych osiedla Rubinkowo. Oficerowie podeszli do milicyjnej ekipy,
otaczającej szary wartburg. Stały tam też dwa radiowozy, z jednego dolatywał głos oficera
dyżurnego na stanowisku dowodzenia w WUSW. Przywitali się z kolegami, rozejrzeli po
terenie.
- %7ładnych wiadomości? - spytał Szczęsny porucznika Wesołowskiego, który kierował
ekipą.
- Jak dotąd, nie - odparł. - W wozie wyrazne odciski palców, zgadzają się z liniami
papilarnymi poszukiwanego. Sześć niedopałków marlboro. Mamy informację z Rajska, że
właściciel wartburga pali tylko extra mocne.
- Dajcie mi jeden radiowóz - poprosił Szczęsny. - Pojezdzimy z Bohdanem po okolicy,
może coś... - urwał.
Porucznik popatrzał na jego twarz zmęczoną, zatroskaną.
Trzy morderstwa - myślał. - A ta kanalia nie daje się złapać!
- Proszę wziąć. Kierowca dobrze zna teren.
Noc była ciepła, zanosiło się na deszcz. Las, okryty bujną wiosenną zielenią, chronił
przed ludzkimi oczami. Ale w lesie trudno się pożywić, zwłaszcza w kwietniu.
Jaszewski brnął wytrwale przez gęste krzewy i zarośla, coraz bardziej znużony i
zgłodniały. Ciążyła mu torba, ciało nie myte od kilku dni swędziło, przepocona bielizna
przykro ocierała skórę. Po południu zjadł resztkę zapasów, które znalazł w granatowym
BMW; została mu tylko jedna puszka holenderskiego piwa, schowana na czarną godzinę. Bał
się, że ta godzina niedługo nadejdzie.
Z mapy orientował się, że idąc na zachód przedostanie się do małej stacyjki kolejowej
w Mirowicach. Unikał szosy i wiosek, wiedział, że wszędzie muszą być rozstawione patrole
milicyjne; sądził jednak, iż osobowym pociągiem przebrany w kolejarski mundur i czapkę
dojedzie bez przeszkód do Bydgoszczy lub Tczewa. Stamtąd - na Gdańsk. W porcie poszuka
człowieka, z którym kiedyś łączyły go różne sprawy i który zobowiązany jest do
wdzięczności, a w każdym razie do pomocy.
Ten kolejarz - myślał, przystając co chwila na obolałych nogach - nawinął się w
najstosowniejszej chwili. Szedł obok ogródków działkowych, pijany prawie do
nieprzytomności, i dał się rozebrać bez żadnego oporu. Ciekawe, co teraz zrobi... Teraz?
Przecież to było wczoraj wieczorem. A on znajduje się w lesie od blisko doby.
Przysiadł na pniaku i odpoczywał. Na rękę spadła wpierw jedna kropla, potem coraz
więcej; szum deszczu zagłuszył szelest liści, poruszanych wiatrem. Nadstawił dłoń, zlizywał
te krople, trawiony nieznośnym pragnieniem. Walczył z chęcią otworzenia puszki z piwem,
bał się jednak tej chwili, kiedy w torbie nie pozostanie już nic do picia. Zerwał parę listków,
żuł powoli, ale tylko rozbudziły uczucie głodu. W portfelu miał dużo pieniędzy, choć wolałby
teraz zamiast jednego czy dwóch tysięcy złotych chleb, chociażby suchy.
Deszcz zacinał coraz gęstszy. Jaszewski wstał, skierował się w zarośla; mała polanka
obrzeżona była jałowcem i tarniną. Pokłuł sobie palce o cierniste gałązki, więc skręcił w bok,
pod drzewa. Nagle uczuł gwałtowny ból w lewej nodze. Coś ją mocno trzymało, a im bardziej
starał się wyszarpnąć stopę, tym bardziej ból się potęgował. Zrazu pomyślał z przerażeniem,
że to jakieś zwierzę - wilk czy ryś - złapało go za nogę. Nie słyszał jednak żadnego
warczenia, nic nie poruszało się tam, w dole. Schylił się więc ostrożnie, a wtedy zrozumiał:
złapał się w potrzask, zastawiony przez kłusownika.
Co za przeklęty pech! - myślał, próbując wymacać miejsce, w którym żelazo daje się
otworzyć. Musi przecież być takie miejsce, kłusownik nie wydziera lisa czy zająca z
potrzasku, ale go otwiera. Nie znał konstrukcji żadnej pastwy, nigdy się tym nie interesował.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]