[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spętane siłami losu, który, wydawało się, górował nad wszystkim, co żyje, włącz-
nie z nami samymi.
— O rany — rzekł Norm.
Kąciki ust wygięły mu się w dół; przez chwilę wyglądał jak oszukane dziecko.
Rozdział 13
Później, kiedy nogi przestały się pod nim uginać, zabrał Anne na powierzchnię
i pokazał jej zaczątek swojego ogrodu.
— Wiesz — powiedziała — trzeba mieć odwagę, żeby sprawić komuś zawód.
— Masz na myśli Leo?
Wiedział, co chciała powiedzieć; nie będzie dyskusji na temat tego, co wła-
śnie zrobił Leo Felixowi Blau i całej firmie P.P. Layouts włącznie z organizacją
rozprowadzającą Can-D.
— Leo jest dorosły — rzekł. — Pogodzi się z tym. Zrozumie, że sam musi
poradzić sobie z Eldritchem, i zrobi to.
Podczas gdy oskarżenie Eldritcha przed sądem nie przyniosłoby rezultatu, my-
ślał. Mówi mi to mój zmysł jasnowidza.
— Buraki — powiedziała Anne. Usiadła na zderzaku automatycznej koparki
i oglądała torebki z nasionami. — Nie znoszę buraków, więc proszę, nie sadź tu
żadnych, nawet tych zmutowanych, które są zielone, wysokie i skórzaste, a sma-
kują jak zeszłoroczna plastykowa klamka do drzwi.
— Czy myślałaś — powiedział — o przeprowadzeniu się tutaj?
— Nie.
Zmieszana, oglądała homeostatyczną skrzynkę kontrolną traktora i skubała
wystrzępioną, częściowo przepaloną izolację jednego z przewodów zasilania.
— Jednak spodziewam się — powiedziała wreszcie — że od czasu do czasu
wpadnę do was na obiad. Mimo wszystko jesteście naszymi najbliższymi sąsia-
dami.
— Słuchaj — powiedział — ta rozpadająca się nora, w której mieszkasz. . .
Urwał. Już się identyfikuję z mieszkańcami tego nędznego marsjańskiego ba-
raku, który rzesza fachowców musiałaby naprawiać przez pięćdziesiąt lat. . .
— Mój barak — powiedział jej — może pobić twój w dowolnym dniu tygo-
dnia.
— W niedzielę też? Pewnie nawet dwa razy?
— W niedzielę — odparł — nam nie wolno. Czytamy wtedy Pismo.
— Nie żartuj z tego — powiedziała cicho Anne.
166
— Nie żartuję.
I naprawdę mówił poważnie.
— To co powiedziałeś przed chwilą o Palmerze Eldritchu. . .
— Chciałem powiedzieć ci tylko jedną — rzekł Barney — może dwie rzeczy.
Po pierwsze, że on — wiesz, o kim mówię — naprawdę istnieje, naprawdę tu jest.
Chociaż nie taki, jak myśleliśmy, i nie taki, z jakim do tej pory się stykaliśmy. . .
być może nigdy nie zdołamy tego pojąć. A po drugie. . . — Zawahał się.
— No, powiedz.
— On nie może nam wiele pomóc — rzekł Barney. — Może trochę. Jednak
jest tu z pustymi, otwartymi rękoma; rozumie nas i chce pomóc. Próbuje. . . ale
to nie takie proste. Nie pytaj mnie dlaczego. Może nawet on sam tego nie wie.
Może jego też to dziwi. Nawet po tak długim czasie, jaki miał na przemyślenie
tego faktu.
I całym tym czasie, jaki będzie miał później, myślał Barney, jeśli zdoła
umknąć przed Leo Bulero. Jednym z nas, człowiekiem. . . Czy Leo wie, przeciw
czemu występuje? A gdyby wiedział. . . czy odstąpiłby od swojego planu?
Na pewno nie. Jako jasnowidz Barney był tego pewien.
— To co spotkało Palmera Eldritcha i wniknęło weń — powiedziała Anne —
i z czym się zetknęliśmy, przewyższa nas i jak mówisz, nie możemy osądzić ani
zrozumieć, czego chce i do czego zmierza; pozostaje dla nas tajemnicze i nie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]