[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miną.
Roześmiała się dopiero wtedy, gdy była poza zasięgiem jego słuchu. Zawsze ją fascynowało,
skąd taki człowiek jak Pete wziął się w teatrze. Bardziej wyglądał na kowboja przeganiającego bydło
przez prerie czy ranczera. A jednak pracował w teatrze, dbał o rekwizyty jak o największe skarby,
pamiętał, w której sztuce dana rzecz występuje.
Otworzywszy drzwi do swego gabinetu, wyciągnęła z włosów klamerki. Potrząsnęła głową,
pozwalając włosom opaść na ramiona, a klamerki schowała do kieszeni. Następnie włączyła ekspres
do kawy. Wiedząc, \e musi odbyć kilka rozmów telefonicznych, z lewego ucha usunęła klips i
wrzuciła do tej samej kieszeni, w której przed chwilą umieściła klamerki. Zanim jednak zdą\yła
podnieść słuchawkę, telefon sam zabrzęczał.
 Halo?
 Ksią\ęca rodzina popełniła du\y błąd.
Natychmiast rozpoznała ten głos. Odruchowo zacisnęła rękę w pięść.
 Ksią\ęca rodzina nie ulega szanta\owi  oznajmiła.
Rozmowa była nagrywana. Mimo \e strach dławił ją za krtań, Eve wiedziała, \e musi zrobić
wszystko, aby dzwoniący jak najdłu\ej nie przerywał połączenia.
 Powiedz swojemu szefowi, \eby nie liczył na zwolnienie; odsiedzi karę do końca.
 Sprawiedliwości stanie się zadość. Ksią\ęca rodzina i ludzie im bliscy zapłacą za nasze
krzywdy.
 Ju\ ci mówiłam: tylko tchórz występuje anonimowo, a trudno bać się tchórza.  A jednak się
bała.
 Raz poplątałaś nam szyki. Drugi raz ci się nie uda.
 Ja te\ nie ulegam szanta\owi.  Dłonie miała wilgotne ze zdenerwowania.
 Nikt nie znajdzie bomby. Mo\e ciebie te\ nie znajdą.
Usłyszała ciągły sygnał. Rozmówca rozłączył się. Bomba? W Pary\u podło\ono bombę. Dr\ącą
ręką Eve odło\yła słuchawkę. Nie, draniowi nie chodziło o tamtą bombę. Miał na myśli nowy
wybuch. Dziś. W Cordinie. Aleksander!
Zamierzała wybiec, by go ostrzec, kiedy nagle coś sobie uprzytomniła.  Drugi raz ci się nie
uda.... Mo\e ciebie te\ nie znajdą".
Teatr! To tu, w teatrze, podło\ono ładunek wybuchowy! Serce podskoczyło jej do gardła.
Otworzyła drzwi gabinetu i jak strzała wypadła na zewnątrz. Pierwszą osobą, jaką ujrzała, była
Doreen, która chwaliła się przed kolegami nową bransoletą.
 Wychodzcie stąd! Wszyscy wracajcie do hotelu! Pędem!
 Ale za parę minut przerwa się kończy i...
 Nie będzie \adnej próby. Macie natychmiast opuścić budynek i wrócić do hotelu.  Wiedziała,
\e na wieść o bombie wpadną w panikę. Chciała tego uniknąć, dlatego ograniczyła się do wydawania
suchych poleceń.  Gary  zwróciła się do kierownika sceny.  Przypilnuj, \eby nikt tu nie został.
Wszyscy mają wrócić do hotelu. Aktorzy, pracownicy techniczni, garderobiane, oświetleniowcy.
Wszyscy bez wyjątku.
 Ale, Eve...
 śadnych ale!  Minąwszy go, wbiegła na scenę.  Uwaga, uwaga!  krzyknęła najgłośniej jak
potrafiła.
 Proszę natychmiast opuścić teatr, udać się do hotelu i zaczekać tam na mnie. Nie zdejmujcie,
kostiumów.
 Spojrzała na zegarek. Kiedy nastąpi eksplozja? Czy ją usłyszy?  Macie równo dwie minuty!
Umiała wzbudzić posłuch. Słyszała pomruki niezadowolenia, widziała zdziwienie w oczach,
jednak\e wszyscy posłusznie skierowali się do wyjścia. Na wszelki wypadek postanowiła sprawdzić
magazyny, garderoby i inne pomieszczenia; mo\e ktoś tam był i nie słyszał co mówiła?
Zobaczyła Pete'a; zamykał na klucz pokój, w którym trzymał swe cenne rekwizyty.
 Powiedziałam: dwie minuty.  Chwyciwszy go za koszulę, pociągnęła w stronę wyjścia. 
Zostaw to.
 Ale za wszystkie te rzeczy jestem odpowiedzialny. Nie chcę, \eby coś zginęło.
 Masz dziesięć sekund. Jeśli natychmiast nie wyjdziesz, wywalę cię z pracy.
Wiedział, \e Eve Hamilton nie rzuca słów na wiatr. W pierwszej chwili chciał zaprotestować,
ale potem uznał  i słusznie  \e nie ma sensu się kłócić.
 Jak coś ukradną, sama będzie pani sobie winna  burknął, oddalając się korytarzem.
W jednej z garderób znalazła aktora, który drzemał. Potrząsnęła nim gwałtownie. Kiedy
otworzył oczy, wypchnęła go za drzwi. Zaspany i zdezorientowany, poczłapał boso przed budynek.
W środku chyba ju\ nikogo nie było. Ale czy na pewno? Słyszała w głowie tykanie zegara. Ile
jeszcze ma czasu? Mo\e pięć minut, a mo\e pięć sekund. Trudno, musi sprawdzić. Zamierzała pobiec
schodami na górę, kiedy nagle ktoś poło\ył rękę na jej ramieniu.
Krzyknęła wystraszona. Chocia\ kolana miała jak z waty, obróciła się z uniesionymi rękami,
gotowa do obrony.
 Spokojnie.  Russ cofnął się o krok.  Chciałem się tylko dowiedzieć, co się dzieje.
 Dlaczego nie jesteś na zewnątrz? Kazałam wszystkim opuścić budynek.
 Wiem. Waśnie wróciłem z przerwy i widzę, \e drzwiami wylewa się strumień ludzi. W
dodatku nikt nic nie wie. Co się stało, Eve? Gdzieś wybuchł po\ar czy co?
 Idz do hotelu, Russ, i tam czekaj.
 Ale o co chodzi? Nie spodobała ci się dzisiejsza próba i postanowiłaś...
 Nie wygłupiaj się!  Nie dała rady dłu\ej panować nad emocjami. Kropelki potu wystąpiły jej
na czole, ściekały po plecach.  Miałam telefon z pogró\ką. Chyba podło\ono tu bombę. Rozumiesz?
Przez moment tkwił jak skamieniały. Ocknął się dopiero wtedy, gdy Eve ruszyła po schodach na
górę.
 Bomba? Tu, w teatrze? Do diabła, Eve, dokąd...
Musimy uciekać!
 Nie, muszę sprawdzić, czy wszyscy wyszli.
 Cholera jasna!  Pognał za nią na piętro.  Ju\ dawno wyszli! Eve, wracajmy na dół! Trzeba
zadzwonić na policję, do stra\y po\arnej, gdzieś.
 Zadzwonię, ale najpierw chcę się upewnić...
Sprawdziła wszystkie pokoje. Kiedy ochrypła od krzyku nabrała pewności, \e na górze nikogo
nie ma, zaczął ją ogarniać śmiertelny lęk. Chwyciła Russa za rękę i ile sił w nogach rzucili się
schodami na dół. Byli przy samych drzwiach, kiedy budynkiem wstrząsnął wybuch.
 Monsieur Trouchet... dziękuję, \e zechciał pan tu przyjść.
 Zawsze jestem do usług Waszej Wysokości.  Trouchet usiadł naprzeciwko Aleksandra, w
fotelu przeznaczonym dla gości.  Miło było spotkać pana wczoraj u Cabotów, ksią\ę, ale jak sam pan
powiedział, takie towarzyskie okazje nie sprzyjają rozmowom o interesach.
 No właśnie, a poniewa\ do ustawy zdrowotnej przywiązuję du\e znaczenie, chciałem omówić
ją w skupieniu i bez pośpiechu.
Aleksander zapalił papierosa. Wiedział, \e Trouchet jest przeciwny wielu punktom ustawy i
je\eli zechce, mo\e przekonać członków rady, aby ją odrzucili.
 Cenię pański czas, monsieur, więc od razu przejdę do sedna. Mamy tylko dwa nowoczesne
szpitale. Wielu ludzi mieszkających na wsi lub w portach rybackich korzysta z małych prywatnych
klinik. Kliniki jednak nic przynoszą zysku, w ciągu ostatnich pięciu lat wiele z nich zbankrutowało...
 Wiem. Dlatego uwa\am, \e powinno je przejąć państwo.
 A ja uwa\am, \e ratunkiem dla klinik, a mówiąc o klinikach, mam na myśli zarówno lekarzy,
jak pacjentów, byłaby pomoc państwa. Subwencje.
Trouchet skrzy\ował ręce na piersi.
 Takie rozwiązanie jest dość niebezpieczne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl