[ Pobierz całość w formacie PDF ]
założywszy mu kajdany na ręce i nogi przykuli go do ściany. Cymmeryjczyk ujrzał drugiego
więznia, przykutego do przeciwległej ściany ponurej celi. Był to zamoriański kapitan, na którego
oddział Conan napuścił ścigających go Kezankijczyków.
Gdy pozostali S tarra opuścili celę, Sitha stanął nad leżącym barbarzyńcą.
Gdyby to ode mnie zależało syknął gniewnie już byś nie żył. Ale mój pan ma w stosunku do
ciebie inne plany. Wyciągnął niewielką butelkę, odkorkował ją i wsadził mu między zęby.
Twoja dusza jest potrzebna mistrzowi, ale to, co z ciebie zostanie, będzie pewnie moje.
Z syczącym śmiechem schował pustą butelkę, wyszedł z celi i z hukiem zatrzasnął za sobą ciężkie
drzwi.
Conan czuł, jak siły stopniowo wracają do jego członków. Z trudem oparł się na łokciach, wreszcie
zdołał usiąść plecami do zimnej kamiennej ściany.
Zamoriański kapitan smętnie spojrzał na niego ciemnymi oczami. Na jego ramionach i na piersi pod
podartą koszulą widniały podłużne oparzeliny.
Jestem Haranides rzekł po chwili. Z kim mam zaszczyt dzielić ten& hmm&
lokal?
Jestem Conan odparł Cymmeryjczyk. Barbarzyńca zainteresował się przez chwilę konstrukcją
swoich kajdan. Obręcze na nadgarstkach łączył długi na trzy stopy łańcuch, przechodzący przez
żelazny pierścień w ścianie. Podobnie skrępowano mu nogi. Całość była o wiele za mocna, by mógł
ją zerwać. Choćby był w pełni sił, na co w dającej się łatwo przewidzieć przyszłości nie liczył, i tak
nie mógłby marzyć o uwolnieniu się.
Conan& zamyślił się Haranides. Słyszałem twoje imię w Shadizar, złodzieju.
Szkoda, że cię nie poznałem przy naszym poprzednim spotkaniu.
O! uśmiechnął się blado barbarzyńca. Widzę, że mnie pamiętasz!
Kogoś, kto ma takie bary, nieprędko się zapomina. Tym bardziej gdy daje ci w prezencie dwustu
Kezankijczyków.
Goniliście nas. Tylko dlatego to zrobiłem.
Goniłem cię odrzekł Haranides rozgoryczony. A ściślej biorąc, goniłem Czerwoną Sokolicę
i klejnoty, które ukradła Tiridatesowi. A może to ty włamałeś się do pałacu i wymordowałeś połowę
dworu?
Ani ja, ani Czerwona Sokolica dobił go Conan. To zrobili S tarra, znaczy te jaszczury, które
nas pilnują. My goniliśmy ich, a wy goniliście nas. Skąd się w takim razie wziąłeś w lochach
Amanara?
Stąd, że dalej goniłem tę rudą kurwę, zamiast jak normalny człowiek wrócić do Shadizar i dać się
skrócić o głowę. Spojrzał ponuro na młodzieńca. Niedaleko stąd, w wąskim wąwozie, te
potwory& S tarra, tak? spuściły na nas lawinę. Z oddziału przeżyło tylko dwudziestu. Mieliśmy
jednego Kezankijczyka za przewodnika, ale nie wiem, czy w pułapkę wciągnął nas specjalnie czy
przypadkiem. Nie wiem też, czy żyje&
Ale tych pęcherzy nie dostałeś chyba od spadających kamieni?
Haranides spojrzał posępnie na swoje ramiona.
Szef tego więzienia, niejaki Ort, lubi bawić się rozżarzonym żelazem. Jak na osobnika tej postury
jest niesamowicie zwinny. Dlatego potrząsnął kajdanami nie zdołałem ani go zaatakować, ani
mu uciec.
Jak tu się znowu zjawi z tym żelastwem rzekł Conan żywo może jeden z nas zdoła go
przytrzymać, a drugi zwieje.
Rozciągnął łańcuchy najdalej, jak mógł. Z jękiem zawodu oparł się znów o ścianę. Między nim a
Haranidesem było jeszcze tyle miejsca, że Ort spokojnie mógł uciec, nie narażając się na
niebezpieczeństwo, a z jednym z nich grubas poradzi sobie bez trudu.
Mam wrażenie zmarszczył czoło kapitan że powiedziałem ci dużo więcej niż
Ortowi. Conan, jak to się właściwie stało, że cię związali jak barana i wrzucili tutaj?
Nie doceniłem pomysłowości pewnego czarownika odparł zdawkowo
Cymmeryjczyk.
Miał ochotę sam siebie zdzielić w pysk za to, że tak łatwo dał się podejść. Gdyby wszystko na
początku przemyślał, to Amanar musiałby się strzec jego, a nie odwrotnie. Tymczasem przez własną
głupotę pozwolił się podejść jak trzyletnie dziecko. Na dobitkę stało się to na oczach Kareli.
Pracowałeś dla niego? zapytał Haranides.
Palący wzrok Conana mówił sam za siebie.
Może nadal pracujesz dla niego i masz wyciągnąć ze mnie to, o czym nie chciałem mówić z
Ortem?
Czy ten kabalarz odebrał ci rozum?! ryknął wściekle Conan. Zerwał się na równe nogi, łańcuch
jednak nie pozwolił mu skoczyć na towarzysza niedoli. Przynajmniej wiem, że nie mogę utrzymać się
na nogach, pomyślał. Usiadł pod ścianą, śmiejąc się ponuro. Loch nie jest miejscem do walki
mruknął. Zresztą nie jesteśmy w stanie nawet się dotknąć.
Niemniej jednak, radzę ci uważać na swoje słowa. Nie pracuję dla czarownika!
Powiedzmy, że tak mruknął kapitan i zamilkł.
Conan usadowił się na tyle wygodnie, na ile pozwalało mu twarde skalne podłoże. Jako chłopiec
sypiał już w górach w gorszych warunkach, choć nikt go do tego nie zmuszał. Teraz jednak nie
zamierzał spać, gdyż chciał przemyśleć swoją nową sytuację i ustalić, jak stąd uciec i zabić
Amanara. Musi rozprawić się z czarownikiem, choćby sam miał przy tym stracić życie. Ale jak zabić
kogoś, komu można wpakować w pierś trzy stopy stali, a on dalej żyje i nawet nie krwawi? To był
problem.
Niektórzy mają amulety o działaniu związanym z ich osobą. Takiego talizmanu można użyć przeciwko
jego właścicielowi. Od razu przypomniał sobie oko Erlika, dzięki któremu doprowadzono do zguby
Hansa z Zambouli co prawda niezupełnie dzięki
nadprzyrodzonym siłom. Fakt, że Amanar strzegł znanego Conanowi medalionu jak zrenicy oka,
wskazywał, że chodzi tu o taki właśnie amulet. Był pewien, że z jego pomocą można zabić
czarownika. Nie wiedział tylko, jak.
Najpierw jednak trzeba się stąd wydostać. Przypomniał sobie wszystko, co widział w drodze do
lochu, o czym wspominał Ort i co opowiedział mu Haranides&
Plan zaczął się układać w logiczną całość. Na razie musi trochę poczekać. Na szczęście miał
cierpliwość polującego lamparta. Nie darmo przecież był góralem z Cymmerii jednym z piętnastu
szaleńców, którzy napadli na Kesharium i zrabowali jego aąuilońskie złoto. A jeszcze wcześniej
przyznano mu miejsce w kręgu rady szczepu& Od tego czasu przeżył
wiele: patrzył z bliska, jak chwiały się trony i nieraz pomógł temu czy owemu monarsze odzyskać lub
stracić władzę. Nauczył się, że umieć walczyć, to także umieć czekać. Więc teraz poczeka, aż
przyjdzie czas. Mijały godziny.
Zgrzyt ciężkiego zamka w drzwiach przeszył go dreszczem. Próbował się rozluznić. Jakimś cudem
zdołał prawie odzyskać siły, ale musiał się mieć na baczności.
Drzwi otwarły się z trzaskiem i dwaj S tarra wciągnęli do celi nieprzytomnego człowieka.
Był to Hordo. Oparli go o przeciwległą ścianę, pod trzecim pękiem łańcuchów, i zacisnęli na jego
przegubach cztery żelazne obręcze. Wyszli z celi, nie rzuciwszy nawet okiem na dwóch pozostałych
więzniów. Drzwi jednak pozostawały otwarte.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]