[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzenie opata nabrało ostrości.
- Zamek Parnell jest w Clyth, nieprawdaż? To niebezpieczna okolica ostat­
nimi czasy, peÅ‚na niespokojnych dusz. Markiza i jego rodzinÄ™ dotknęła tra­
gedia.
- SkÄ…d ojciec wie takie rzeczy? - spytaÅ‚ Kit. ZastanawiaÅ‚a go osoba nie­
ugiętego, prostego jak struna starego człowieka. Opat zawsze zdawał się
wiedzieć więcej, niż można się było spodziewać po jego stanowisku przeora
zakonu. Nawet gdy Kit przebywał tu jako chłopiec, zasięg kontaktów opata
byÅ‚ dyskretny, ale szeroki. -Ale co majÄ… niespokojne dusze do obecnej żaÅ‚o­
by markiza? Zmierć jego brata i bratowej była skutkiem wypadku.
- Tak słyszałem.
- Ale ojciec w to nie wierzy?
- Nie mam powodu nie wierzyć - odparł opat łagodnie. - Wiem tylko, że
kiedy ubóstwo i desperacja obcujÄ… twarzÄ… w twarz z zamożnoÅ›ciÄ… i uprzy­
wilejowaniem, powstaje żyzna gleba dla intryg.
90
Kit nie wiedział, czy ma dać wiarę podejrzeniom opata.
- Chciałbym zostawić u was panią Blackburn. Chcę spróbować podjąć
trop tego, kto zostawiÅ‚ szczura. JeÅ›li nie, popytam w okolicy, czy nie widzia­
no nieznajomego podróżnika w tych stronach.
- Boję się, że polujesz na widmo, Christianie.
- Nie polujÄ™. Jeszcze nie, dopóki nie odstawiÄ™ pani Blackburn bezpiecz­
nie na miejsce. Tymczasem tylko prowadzÄ™ zwiad. Kiedy zapolujÄ™, nie wró­
cę z pustymi rękami, obiecuję. - Wytrzymał zamyślone spojrzenie opata. -
Czy zajmiecie siÄ™ niÄ…?
Opat kiwnął głową.
- Dobrze, Christianie. Zaopiekujemy się twoją panią Blackburn, póki nie
wrócisz. Ale wróć przed Dniem Pańskim.
- Zdążę w trzy dni - obiecał Kit. - A ona nie jest moja.
Opat zapatrzył się w zamyśleniu na swe złożone dłonie, słuchając kroków
Christiana, oddalających się w korytarzu. Młody człowiek stał się bardziej
niebezpieczny i dużo bardziej drapieżny niż dawniej. Zapowiedz przemocy
uczyniona przy jego urodzeniu doczekała się spełnienia; młody wilczek wcale
nie został oswojony.
MyÅ›li opata cofnęły siÄ™ o dwadzieÅ›cia lat. Wkrótce po tym, jak zostaÅ‚ ksiÄ™­
dzem, postawiÅ‚ sobie zadanie odnalezienia kwiatu katolickiej Szkocji, ostat­
nich potomków starej góralskiej krwi. PrzemierzaÅ‚ kraj, wysyÅ‚aÅ‚ emisariu­
szy, szukał zagubionych latorośli, z zamiarem ocalenia ich przed bagnem
i zamtuzami miast. Znalazł tylko czterech.
To mu nie szkodziÅ‚o. Kiedy już odkryÅ‚, z jak szlachetnego metalu byli wyku­
ci, nowa idea zastÄ…piÅ‚a jego pierwotny zamiar. PostanowiÅ‚ ich szkolić, dosko­
nalić i stworzyć z nich rycerzy, współczesnych krzyżowców. Trzeba byÅ‚o tyl­
ko postawić przed nimi cel, który właśnie podsuwał francuski terror.
Opat pokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ…. Cóż za próżność, co za zdumiewajÄ…ca zarozumia­
łość. Poniósł ciężką karę za swoją dumę. Ale Christian i reszta chłopców
zapłacili jeszcze drożej. Byli sobie tacy bliscy. Bardziej niż rodzeni bracia,
nawet... tak, nawet bardziej niż bracia z tego zakonu. PrzyjazÅ„ byÅ‚a najważ­
niejsza w ich życiu, była czymś jedynym. I tę przyjazń ktoś zrujnował.
Jak ta sprawa podziałała na tak wrażliwego młodzieńca jak Andrew
Ross, który skrywał uczucia za niefrasobliwymi żartami? Albo na Ramseya,
91
przestrzegającego światowych manier z mgliście zapamiętanej przeszłości,
której nie Å›miaÅ‚ drążyć? Czy na Christiana, który nigdy nie należaÅ‚ do niko­
go ani niczego, dopóki ci młodzi ludzie nie uznali go za swego?
Opat przetarł oczy dłońmi, przypominając sobie wyraz twarzy Christiana.
Wyczerpany, odarty ze złudzeń, sponiewierany i złowrogi. Tak złowrogi, że
opat, przez chwilÄ… wpatrujÄ…c siÄ™ w oczy MacNeilla, uÅ›wiadomiÅ‚ sobie wÅ‚as­
ną śmiertelność. Nie przestraszył się, ale poczuł głęboki żal, że ci ludzie,
którzy polegali na jego informacjach i wiedzy, bez jego pomocy staną się
rozbitkami życiowymi, a jego pokuta nie zostanie dokonana.
Ale Christian nie podniósÅ‚ na niego rÄ™ki. CoÅ› siÄ™ chyba za tym kryje, po­
myślał opat. Tak jak jest coś w jego trosce o panią Blackburn. Dostrzegł
zaborczość w sposobie, w jaki na nią patrzył, w jaki trzymał ją na rękach.
Ale teraz ma inne sprawy na głowie.
WestchnÄ…wszy, otworzyÅ‚ list, który nadszedÅ‚ rankiem tego dnia. Rozpo­
znał charakter pisma. Człowiek ten pisywał systematycznie, choć niezbyt
często, i zawsze miał coś ciekawego do przekazania.
Takie zresztÄ… byÅ‚y zadania Danda Rossa jako szpiega we Francji Napole­
ona.
Spou falanie siÄ™ z woznicÄ…:
czego należy unikać za wszelką cenę
Jeden z zakonników przyciągnął przed szopę małą ławeczkę i tam właśnie
Kit zastał Kate, z twarzą wzniesioną ku bezchmurnemu niebu. Zachodzące
słońce wtapiało się w górskie szczyty. W zapadającym zmierzchu kilka
gwiazd migotało na gładkiej powierzchni firmamentu.
- Może dojrzymy Andromedę - powiedziała Kate cicho. Wyglądała dużo
lepiej niż zaledwie przed kilkoma godzinami. Ciepło przywróciło różowość
policzków, ciemne oczy odzyskały bystrość spojrzenia.
Przyszedł jej powiedzieć, że zostawia ją pod opieką mnichów, ale kiedy
przed nią stanął, poczuł, że wcale nie ma na to chęci. Była piekielnie ładna,
choć blada i krucha, podobna do światła gwiazd. I tak samo nieosiągalna.
Coś się zmieniło w ich wzajemnych stosunkach, jakoś inaczej się do niego
odnosiła, wydawała się tak przystępna, że miał nieprzepartą ochotę z tego
92
skorzystać, nie zważając na szaleństwo tej zachcianki. Po prostu nie potrafił
zmusić się do odejścia.
- AndromedÄ™?
- Gwiazdozbiór - wyjaśniła z nutką dumy. - Nazwany od Andromedy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl