[ Pobierz całość w formacie PDF ]

celu. Te zjawiska nie dają się zaliczyć do żadnej z wymienionych klas. Moim zdaniem,
zródłem ich jest jakiś odległy umysł ludzki, a to, co się zjawia, stanowi tylko odbicie jego
błądzących, bardzo ruchliwych i różnorodnych, na pół uformowanych myśli. Jednym słowem
muszą to być czyjeś sny, wprowadzone w czyn i częściowo ucieleśnione.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że musi to być intelekt niezwykle potężny,
zdolny wprawić materię w ruch, uzbrojony w złą, destruktywną siłę. Mojego psa uśmierciła
jakaś moc konkretna, materialna. O ile się orientuję, potrafiłaby i mnie pozbawić życia,
gdybym tylko był tak osłabiony strachem jak biedne zwierzę i gdyby mój umysł i duch nie
wyposażyły mnie w skuteczną broń - wolę.
- Zabiło panu psa?! To straszne! Rzeczywiście... zastanawiające, że żadne zwierzę nie
chce pozostać w tym domu; nawet kot. Ba! Szczura ani myszy nigdy tam nie widziano.
- Zwierzęta instynktownie wyczuwają niebezpieczeństwo zagrażające ich życiu.
Ludzie lepiej wyposażeni w środki obrony są mniej wrażliwi. No, ale dość tego. Czy pojął
pan moją teorię?
- Owszem, chociaż nie całkowicie. W każdym razie bardziej skłonny jestem przyjąć
pańską teorię, nawet z jej wszystkimi - przepraszam za - wyrażenie - dziwolągami niż historie
o duchach i chochlikach, którymi karmiono nas w dzieciństwie. Nie zmienia to jednak postaci
rzeczy. W moim nieszczęsnym domu nadal straszy. Cóż, u licha, mam robić?
- Powiem panu, co ja bym zrobił w tej sytuacji. Jestem wewnętrznie przekonany, że
zbiornicą czy też centralą, z której rozchodzą się na cały dom te dziwne fluidy, jest ów mały
nie umeblowany pokoik. Radzę panu rozwalić ściany, rozebrać podłogę i w ogóle
zlikwidować cały pokój. Dobudowany jest nad małym, tylnym podwórkiem i można by go
zburzyć bez szkody dla reszty domu.
- I myśli pan, że gdybym to zrobił...
- Jestem pewien, że to tak, jakby pan przeciął druty telegraficzne. Cóż szkodzi
spróbować? Tak jestem o tym przeświadczony, że chętnie pokryję do połowy koszt rozbiórki,
o ile tylko pozwoli mi pan poprowadzić roboty.
- Nie, dziękuję; koszt mogę pokryć sam. Co do reszty, powiadomię pana listownie.
Mniej więcej po dziesięciu dniach otrzymałem od pana J... list, w którym donosił, że
odwiedził ostatnio dom, że listy, o których mówiłem, znalazł w szufladzie na dawnym
miejscu i że przeczytawszy je powziął podobne podejrzenia. Wreszcie pan J... pisał, że
przeprowadza wywiad w sprawie kobiety, do której, jak słusznie przypuszczałem, były
adresowane.
Okazało się, że trzydzieści sześć lat temu, to znaczy na rok przed otrzymaniem tych
listów, poślubiła wbrew woli rodziny pewnego Amerykanina, bardzo podejrzanego osobnika,
o którym powszechnie mówiono, że był piratem. Sama pochodziła z przyzwoitej kupieckiej
rodziny i przed ślubem pracowała jako guwernantka. Brat owej kobiety, wdowiec, ogólnie
uważany za bogacza, miał sześcioletnie dziecko. W miesiąc po jej ślubie znaleziono ciało
tego brata w Tamizie, w pobliżu Mostu Londyńskiego. Na szyi widniały ślady obrażeń, nie
dość wyrazne jednak, by mogły usprawiedliwić inny wynik obdukcji jak tylko:  śmierć przez
utonięcie . Amerykanin i jego żona zajęli się sierotą; zmarły brat testamentem czynił siostrę
prawną opiekunką dziecka, a w razie jego śmierci - swoją spadkobierczynią. Dziecko zmarło
w sześć miesięcy pózniej - jak przypuszczano - z powodu zaniedbania i złego traktowania.
Sąsiedzi zeznali nawet, że słyszeli nieraz w nocy jego płacz.
Chirurg, który dokonał sekcji zwłok, stwierdził, że zgon nastąpił wskutek całkowitego
wyniszczenia organizmu oraz że ciało pokryte było świeżymi siniakami. Podobno pewnej
zimowej nocy dziecko usiłowało uciec. Wykradło się na tylne podwórko i najwidoczniej po
nieudanych próbach wdrapania się na mur, spadło wyczerpane na kamienie. Rano znaleziono
je martwe. Mimo że istniały liczne dowody okrucieństwa, brakło dowodów morderstwa.
Ciotka i jej mąż swoje nieludzkie postępowanie pozorowali rzekomym uporem i złośliwością
dziecka, które, jak twierdzili, było niedorozwinięte. Tak czy inaczej, po śmierci sieroty ciotka
odziedziczyła fortunę brata. Nim upłynął pierwszy rok małżeństwa, Amerykanin nagle
opuścił Anglię, dokąd już nigdy nie wrócił. Mówiono, że kupił niewielki stateczek, który się
rozbił na Atlantyku w dwa lata pózniej.
Wdowa żyła w dostatku, ale koło fortuny się odwróciło: bank ogłosił niewypłacalność,
akcje przepadły, niewielki interes, w który włożyła pieniądze - zbankrutował. Wtedy poszła
na służbę, schodząc stopniowo do roli zwykłej posługaczki. Nigdzie też nie zagrzała miejsca,
choć właściwie nic konkretnego nie można jej było zarzucić.
Mimo że uważano ją za pracowitą, uczciwą, a przede wszystkim cichą, spokojną,
jakoś jej się nie wiodło. Tak więc na koniec trafiła do przytułku, skąd wziął ją pan J... i
poruczył jej pieczę nad domostwem, które kiedyś dzierżawiła.
Pan J... dodał, że spędził samotnie godzinę w pustym pokoju, który radziłem mu
zburzyć. Przerażenie jego było tak ogromne, choć nic nie słyszał ani nie widział, że
natychmiast zdecydował się mnie usłuchać. Najął nawet ludzi i czekał tylko mego sygnału.
Oznaczonego dnia udałem się do nawiedzanego przez duchy domu. Otwarliśmy drzwi
ślepego, ponurego pokoju. Najpierw zerwano listwy i podłogę. Pod belkowaniem, zasłanym
grubą warstwą śmieci, odkryliśmy tajemne przejście, przez które niewątpliwie przecisnąłby
się człowiek. Klapa zakrywająca otwór przybita była potężnymi gwozdziami. Gdy po
licznych wysiłkach z naszej strony gwozdzie puściły, zeszliśmy do położonego niżej pokoju,
którego istnienia nikt się nawet nie domyślał. Było tam okno i przewód kominowy,
najwyrazniej od dawna zamurowany. Przeszukaliśmy pokoik w blasku świec; stały tam jakieś
stare, próchniejące meble - trzy krzesła, dębowy taboret i stół - wszystko w stylu sprzed lat
osiemdziesięciu. W komódce pod ścianą znalezliśmy na pół zbutwiałe części staroświeckiej
męskiej garderoby, jaka mogła być noszona osiemdziesiąt czy nawet sto lat temu przez osoby
wysoko postawione: kosztowne metalowe klamry i guziki, dziś widywane tylko przy
dworskich strojach, i piękny krótki miecz. W kamizeli, niegdyś strojnej złotymi koronkami,
dziś wyblakłej i zbutwiałej, znalezliśmy pięć gwinei, parę srebrnych monet i zżółkły bilet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl