[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kilka kroków w kierunku swoich żołnierzy, ale trafiony ponownie kulą upadł. A Wołkow -
wyrzucał krótkie i długie serie, nie dając Niemcom zbliżyć się do lejtenanta. %7łołnierze
czołgając się wyciągnęli lejtenanta z pola walki i zanieśli go na skraj lasu. Tam opatrzono
lejtenantowi Donskich siedem ran postrzałowych. A sierżant Wołkow - małomówny, zły
podczas pełnienia obowiązków służbowych i w boju człowiek sprawiedliwy , jak go nazwali
żołnierze - poległ obok swego karabinu maszynowego.
9
Tak oto Niemcy zdobyli pas położony między naszymi a ich pozycjami.
Ja, dowódca batalionu, nie jestem oczywiście powołany do opisania ogólnej sytuacji
operacyjnej pod Moskwą albo chociażby tylko na odcinku wołokołamskim.
Jednakże w danym wypadku, wbrew tej naszej zasadzie, powiem krótko, co następuje:
przeglądając w pózniejszym okresie zebrane dla muzeum dokumenty o czynach bojowych
panfiłowców przeczytałem niektóre komunikaty operacyjne armii generała Rokossowskiego,
która broniła rejonu Wołokołamska. Komunikat z dwudziestego drugiego pazdziernika głosił:
Dziś wieczorem nieprzyjaciel zakończył koncentrację głównego ugrupowania na lewym
skrzydle naszej armii i grupy wspierającej, skierowanej przeciwko centralnej części naszej
armii .
Przeciwko centralnej części... W owe dni był to nasz batalion oraz dwa sąsiednie bataliony
z przydzieloną do nich artylerią - dwa tysiące czerwonoarmistów na dwadzieścia kilometrów
frontu.
Dwudziesty trzeci pazdziernika
1
Dwudziestego trzeciego pazdziernika o świcie zjawił się nad nami niemiecki samolot
korekcyjny. Ma on skrzydła od tyłu skośne jak komar: czerwonoarmiści przezywali go
garbusem.
Pózniej przywykliśmy do garbusów , nauczyliśmy się je strącać, nauczyliśmy je należnego
szacunku - zachowaj przyzwoitą odległość, komarze! Tego jednak rana widzieliśmy garbusa
po raz pierwszy.
Bezkarnie krążył w niskich jesiennych chmurach zahaczając niekiedy o szary ich skraj,
czasem znów, wyłączając motor, spadał spiralą w dół, aby wyśledzić nas z mniejszej
wysokości.
W batalionie brak było broni przeciwlotniczej. Mówiłem już, że przeciwlotnicze karabiny
maszynowe na rozkaz Panfiłowa kierowano na lewe skrzydło dywizji, gdzie nieprzyjaciel
rzucając do ataku czołgi wprowadzał równocześnie do boju lotnictwo. Nie wiedziałem
wówczas, że można samoloty strącać salwami karabinów - tę stosunkowo nieskomplikowaną
tajemnicę odkryliśmy dopiero pózniej.
Wszyscy śledzili oczami garbusa . Przypominam sobie na przykład taki moment. Samolot
wzbił się w górę, znikł na chwilę w obłokach, wynurzył się i nagle wszystko naokoło zahuczało.
Błysnęły płomienie i na polu wybuchły słupy ziemi. Nie zdążyły jeszcze opaść te pierwsze,
jeszcze widać było wolno padające kawałki zamarzniętej ziemi, a już obok wybuchały nowe
pociski.
Zwist lecących pocisków, charakter wybuchów pozwoliły mi stwierdzić, że nieprzyjaciel
prowadzi skoncentrowany ogień z dział różnego kalibru, że równocześnie strzela
z mozdzierzy. Wyjąłem zegarek. Było dwie minuty po dziewiątej.
Po powrocie do ukrytego w lesie schronu sztabowego i wysłuchaniu raportów kompanijnych
złożyłem telefonicznie meldunek dowódcy pułku: o dziewiątej zero-zero artyleria
nieprzyjacielska zaczęła intensywnie ostrzeliwać przedni skraj na całym odcinku batalionu.
Odpowiedziano mi, że tak samo intensywnie nieprzyjaciel ostrzeliwuje batalion z prawej
strony.
2
Było rzeczą jasną: jest to artyleryjskie przygotowanie natarcia.
W takich chwilach wszyscy mają nerwy niezwykle napięte. Ucho chwyta ciągły łoskot,
szczególnie głośny pod ziemią; ciało odczuwa drżenie belek w schronie; z góry poprzez ciężki
pułap, kiedy wybuchy są bliskie, sypią się padając na podłogę, na stół bryłki ziemi. Ale nerwy
są najbardziej napięte w chwilach ciszy. Wszyscy milczą, wszyscy oczekują nowych uderzeń...
Cisza... A więc... Ale znów: trach, trach... I znów huk, wybuchy, znów drgają belki, znów ludzie
oczekują najgrozniejszego - ciszy.
Niemcy - to kawalarze. Tego dnia, grając na naszych nerwach, kilka razy przerywali na
przeciąg dwóch czy trzech minut strzelaninę, a potem rozpoczynali znowu. Nie podobna było
wprost dłużej wytrzymać. Gdyby choć prędzej rozpoczęli atak.
Ale minęło pół godziny, godzina, a potem jeszcze godzina - bombardowanie trwało nadal. Ja,
który do niedawna byłem jeszcze artylerzystą, nie przypuszczałem, by skoncentrowany
i skombinowany ogień artylerii, skierowany przeciw umocnieniom polowym, przeciw naszym
pozycjom, które nie miały ani jednego żelbetonowego schronu, mógł trwać tyle godzin.
Niemieckie działa wyrzucały wagony pocisków - wszystko, co ściągnęli tutaj z zaplecza, kiedy
się zatrzymali - gruntownie rozdrabniając ziemię, licząc na to, że w ten sposób niewątpliwie
zdruzgocą naszą obronę, zdziesiątkują, zmiażdżą nas i następnie uderzeniem piechoty
z łatwością zakończą sprawę.
Od czasu do czasu rozmawiałem telefonicznie z dowódcami kompanii. Komunikowali mi: nie
udało się nigdzie stwierdzić koncentracji piechoty niemieckiej.
Aączność często się przerywała. Odłamki wciąż zrywały druty telefoniczne. Dyżurni telefoniści
łączyli druty pod obstrzałem nieprzyjacielskim.
W połowie dnia, kiedy nie wiadomo który już raz znów przecięto druty, dyżurny wymknął się ze
schronu, a ja wyszedłem tuż za nim, by zobaczyć, co się dzieje na świecie.
Pociski wpadały również do lasu. Coś huknęło wśród wierzchołków drzew; zatrzeszczało
złamane drzewo, posypały się gałązki. Zapragnąłem w tej chwili znalezć się znów pod ziemią.
Ale w myślach przywołałem się do porządku i wyszedłem na skraj lasu. Nad nami w dalszym
ciągu krążył garbus . Na zaśnieżonym polu zrytym lejami i przyprószonym pyłem,
gdzieniegdzie niemal czarnym, w różnych miejscach wciąż wylatywała w powietrze ziemia -
niekiedy nisko, opadając na wszystkie strony w jaskrawym świetle płomieni; to znów stawały
słupy, wysokie jak las, kiedy wybuchał pocisk ciężkiej artylerii.
Po kilku minutach nerwy uspokoiły się trochę, przestałem drżeć, spokojniej reagowałem na
huki, widziałem już, co się dzieje wokoło.
I nagle cisza. Znów napięcie nerwowe. Potem głuchy trzask w niebie i ostry, przerazliwy świst,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]