[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamknięcia obu dziewic wrócił do zamku. Mędrcy mówi-
166
li prawdę. Jedna z dziewic schudła z tęsknoty za królem i wskutek tego odmienił się nieco jej
wygląd od wyglądu drugiej, choć pozostała nadal olśniewająco piękna. Była to tkaczka, która miała
zostać narzeczoną, a potem żoną króla. Napojona wodą życia", przypomniała sobie wszystko. Tak
samo królewna. Teraz nie było już żadnych wątpliwości.
Król i tkaczka wpadli sobie w objęcia przy oklaskach całego dworu. Wkrótce uszczęśliwiony
władca wyprawił swoje huczne wesele z panną zdobytą z tak wielkim trudem. Nadworny kronikarz
opisał burzliwe dzieje tej pary i rozgłosił je na cały świat. W Mikołajkach opowiadają je ludzie do
dzisiaj.
25. Ptak Złotopiór
%7łył niegdyś w pięknej krainie Cu-domirii stary król z trzema synami. Chociaż miał wielkie
królestwo i skarby, chociaż zamek pełen dworzan i nawet komediantów dla rozrywki, żył w
wielkim smutku, który otoczenie z nim dzieliło. Albowiem
był ślepy. Daremnie nad przywróceniem mu wzroku biedzili się medycy i znachorzy, mędrcy i
czarownicy. %7ładne leki ni czary nie pomagały.
Aż kiedyś przygodny wróżbita, zbadawszy go, zawyrokował:
W Kraju Wiecznego Lata żyje ptak Złotopiór. Gdybyś wasza królewska mość raczył posłuchać
jego śpiewu, odzyskałbyś wzrok.
Zaraz tam wyślę zbrojnych po tego ptaka rzekł król żywo.
Nie, najjaśniejszy panie. Ptaka muszą zdobyć twoi synowie, którzy w razie potrzeby winni
poświęcić się dla ojca. Jeżeli nie powiedzie się jednemu, spróbuje drugi, aż i trzeci. Każdy musi
działać sam.
Król wezwał do siebie synów Almierza, Chocima i Dobrosława: dwaj pierwsi uchodzili za
mądrych, a trzeci za głupiego, bo nie wynosił się nad innych i głowę miał w chmurach. Gdy ojciec
wyjawił im wiadomość o ptaku Złotopiórze, starsi kłócić się poczęli, który po niego pójdzie. Jeden
chciał być lepszy od drugiego i mieć od króla większe korzyści za usługę.
. Almierz, jako najstarszy, pójdzie pierwszy postanowił król.
Słusznie! I na pewno zdobędę ptaka! chełpił się Almierz.
Wierzę ci, synu, i błogosławię. Idz z Bogiem!
Nazajutrz o świcie Almierz dosiadł śmigłego wierzchowca, drugiego konia biorąc jako luzaka na
zmianę, po czym, tęgo zbrojny, wyruszył na rzeczoną wyprawę po ptaka Złotopióra. A chełpił się!
Jechał przez pola i lasy cały dzień. Wieczorem na rozstajnych drogach
w jakiejś puszczy napotkał pomalowaną na czerwono gospodę, rozbrzmiewającą hałasem i muzyką.
Postanowił tu przenocować. W gospodzie pijatyka, pląsy, hazardowe gry w karty i kości. Wesoła
gawiedz hulała przy muzyce i śpiewie. Nie znając królewicza, potraktowała go jako zwykłego, acz
pieniężnego, gościa karczmy. Zagraj z nami, waszmość! wołano z różnych stron. Zasiadł
rychło przy stole graczy. Niebawem przegrał nie tylko pieniądze, ale też konie, ubiór, uzbrojenie
wszystko. Na domiar, gdy pokłócił się z przeciwnikami, pobili go, związali i wtrącili do piwnicy
pod gospodą.
Upłynął rok...
Na zamku, kiedy wszelki słuch po Almierzu zaginął i opłakano go, drugi syn króla, Chocim, zgłosił
się do ojca z zamiarem wyruszenia po cudownego ptaka. Teraz on chełpił się zawczasu: że bez
wątpienia go zdobędzie.
Opatrzony podobnie jak Almierz, ruszył w drogę.
Wieczorem zatrzymał się na wieczerzę i nocleg w tej samej czerwonej gospodzie, co przed rokiem
brat. On także dał się nicponiom wciągnąć w hulankę, pijatykę i hazard, tak że strwonił wszystko,
co miał, i pobity, nagi został wtrącony do lochu.
Znowu upłynął rok... Wielka żałoba zapanowała na królewskim dworze i ogłoszona została w
całym królestwie po zaginięciu o-bu królewiczów.
Teraz ja pójdę po Złotopióra zaofiarował się Dobrosław.
Ależ, synu! odparł król. Skoro twoim braciom, dzielnym junakom, nie powiodła się
wyprawa, to jakże uda się tobie, mniej zaradnemu? Dosyć ofiar! Dotąd żyłem o-ciemniały, to i dalej
będę.
Atoli po gorących prośbach i naleganiach synowskich wyraził wreszcie zgodę na wyprawę
Dobrosława. Cały dwór ze smutkiem żegnał królewicza, pomny losu jego braci, o których niecnocie
i przygodach nie wiedział.
Po całodziennej podróży Dobrosław zajechał do czerwonej gospody na rozstaju w puszczy.
Hulaszcza zgraja chciała go wciągnąć do hulanki i hazardu. Ale opędził się od natrętów obiecując
im:
Wracając wstąpię tu, pohulam i zagram z wami. Aliści teraz wzywają mnie bardzo ważne, nie
cierpiące zwłoki zadania. Spożywszy wieczerzę podążył dalej. Nie chciał tu nocować.
Jechał i jechał, tyle zaledwie spoczywając, co przespał się na kulbace i popasał konie.
Następnej nocy znów znalazł się w jakimś lesie. Kiedy tak drzemał w siodle, obudziło go czyjeś
stąpanie. W poświacie księżyca ujrzał zgrzybiałą staruszkę, drepcącą koło małej chatynki.
Witaj, królewiczu Dobrosławie!
Znacie mnie, matko?
Nie potrzebujesz zwierzać mi się, bo znam twoje sprawy. Odpocznij u mnie i pożyw się na
dalszą drogę, bardzo długą i trudną.
Bóg zapłać. Skorzystam chętnie z waszej gościnności.
Nazajutrz po śniadaniu staruszka żegnając gościa poradziła:
168
Zostaw swoje konie, królewiczu, a dosiądz mojego: on nieomylnie dowiezie cię do mojej
siostry, która cię objaśni, co masz robić dalej. Dobrosław usłuchał jej rady. Gniadosz staruszki niósł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]