[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kanonada bliższa cichnie, dalsza się nasila. Pułkownik śpieszy za nimi do wsi... Ach!
Tu ciała pokłutych Niemców, a tam dalej już świt armaty, armaty, czołgi, kaemy, ciągniki, kuchnie,
wozy terenowe... Wieś nimi rozparta po ostatnią możliwość.
Ileż tych dział? Biegają podoficerowie, liczą... Dwadzieścia!... To, gdy cała dywizja ma trzydzieści sześć dział.
Ileż tych czołgów?... Głosy liczących giną w opłotkach. I tu czołgi stoją, i tu, i tam w podwórku, i tam, w
bocznej uliczce. Sto Lr
Trupy niemieckie martwo patrzą znieruchomiałymi białkami. Na ich mundurach szerokie wstęgi czarno-białe.
Litery: Germania". Tu więc legła, tu została rozgromiona świeżutko na front przybyła Sturm-Staffel
Germania" Gemischtes Korps.
Czasu nie ma. Niemcy szykują się do kontrataku. Zniszczyć trzeba ten sprzęt zdobyty, bo go nie utrzymamy.
W mig łaziki taborowe, pośpiesznie zebrane (pułk bo juz wyszedł przed wieś do walki), uwinęły się koło
kwaczy syconych benzyną.
Wieś duża, niemiecka, zasobna. Pomiędzy ciężarówkami niemieckimi, wyładowanymi amunicją artyleryjską,
pomiędzy przyczepami krytymi brezentem, ładowanymi trotylem przeciskają się gospodarze. Pokazują na te
sterty naboi:
Czy pan pułkownik wie, że to grozi wsi?
Czy to my zaczynaliśmy wojnę?
Już płyną rzeki benzyny z cystern z odkręconych kurków w bakach niemieckich wozów. Rzeki te dołem płyną,
górą burowieją dymem, łączą się w jeziora zionące ogniem. I kiedy drobny mak ładunków karabinów
maszynowych poczyna pękać w ogniu, wychodzą pośpiesznie żołnierze w beku kóz, myczeniu krów, płaczu
kobiet i dzieci.
Gdy wyszli rozgrzane kuferki" poczęły pękać z grzmotem, który szedł po lesie, kościółek, zaraz potem
cerkiewka wyskoczyły w górę i runęły jak domki z kart.
Od ty^u już dopada, już szarpie wróg zajadły, wróg nieustanny od tylu dni niemiecka 45 dywizja.
Nagle ktoś przypomina:
A tamta wieś?
Prawda, w niej też* meldowano ilość czołgów i dział.
Pułkownik posyła saperów dywizyjnych, ale już od wsi wrócili Niemcy i saperów odparli. Więc tyle dobra ma
im pozostać?
Tedy polski sposób. Na bagnety! Gdzie pułk odwodowy?
Płk. Kocur rewolwer w jednej, kij, olszynowy nie obkorowany, w drugiej ręce sam prowadzi batalion.
Wpadają, przechodzą, wypierają Niemców. Luzaki za nimi, jak szatani, z płonącymi kwaczami. Już
trzeszczeć poczynają karabinowe ładunki w ogniu, już się nagrzewają i hukają wielokalibrowe cielęta"
armatnie pociski.
Pułk 48 chwilowo zawieruszył się po innych wsiach. Wyłażą z chaszczów z gębami ucieszonymi, prawie
każdy prowadzi motocykl. Nabrali tego wielkie ilości.
Za wsią generał przyjmuje defiladę. %7łołnierze są najedzeni konserwami niemieckimi. Idą dziady, świecąc
dziurami portek, trzaskają krokiem defiladowym. Skąd się tym nie golonym od dwu tygodni drapichrustom
bierze takie krycie i równanie?...
Czołem, panie generale!" pokrzykują, jakby nie siedzieli na dnie michy, na której rantach śmierć lub
niewola.
W sąsiednich wsiach też poszczęściła robota. Z przejętych papierów ujawniło się, że polskie uderzenie
werżnęło się w oś marszu odrębnej jednostki, oznaczonej jako Gemisch- tes Panzerkorps.
Toteż rychło sytuacja się odwraca. Niemcy zewsząd nacierają, linia walk jest postrzępiona, po południu
nikt jej nie rozezna, przeciwnicy długimi językami wżerają się w siebie. Ihnatowicz wziął pluton i szaleje po
przedpolach. Wszedł w głuchy i ciemny las i nagle na wolnej polanie zobaczył ciężarowiec, na którym stoi
sierżant w polskim mundurze z dziewczyną w wiatrówce i rozdają z wozu polskie mundury.
Dywersanci!..;
Sierżant stoczył się z przestrzelonym łbem, dziewczyna wyrwała z futerału przy pasku piątkę" i kocim
ruchem skoczyła z wozu. Pasik stropił się mając przed sobą kobietę, puścił elkaem na pas, schwytał ją za ramię;
strzeliła, poczuł targnięcie w rękę, puścił, uskoczyła w chasz-
Na polanie dobijano dywersantów jeszcze nie umundurowanych parobczaków.
Ale już z chaszczów poszły gęste strzały; wysuwało się niemieckie natarcie. Ihnatowicz z plutonem
odskoczył w las, na przesiece łapie ich cekaem, Ihnatowicza ścina seria.
Właśnie piątego dnia obrony Lwowa, w dniu osiemnastego września, resztki 11 dywizji rozpoczynają
tragiczny marsz na Brzuchowice.
Tego dnia o świcie poszło pierwsze natarcie niemieckie, załamane ogniem polskiej artylerii.
W południe idzie drugi atak na prawe skrzydło, gdzie stoi 48 pułk. Ogień niemiecki niesłychanie się
wzmaga. Pułk 48 ponosi olbrzymie straty; nie zostało już w nim niemal żadnego oficera zawodowego.
Pod wieczór strzępy frontu", armii, a choćby dywizji otrzymują trzecie uderzenie. Niemcy znowu biją
przede wszystkim na prawe skrzydło, którego nie ma czym wesprzeć, ale i na całą dyslokację szczupłych sił
polskich. W lesie, tam gdzie stoi dowództwo (frontu? armii? korpusu? dywizji?), jest piekło. Drzewa się walą,
gałęzie padają. Sześć samochodów przed dowództwem zostaje rozbitych, pół kompanii łączności (tej pięknej,
sformowanej w Przemyślu) wybite, posterunek obserwacyjny dywizji stale pod ogniem. 61 pułk piechoty
niemieckiej okrąża prawe skrzydło.
Wówczas... podejmują marsz na Brzuchowice.
Płk. Prugar-Ketling kieruje operacją. Jeden batalion 53 pułku piechoty zostaje skierowany na prawe
skrzydło celem ubezpieczenia przemarszu i odpierania ataków 61 pułku piechoty niemieckiej. Ma on za wszelką
cenę nie dopuścić pułku do obejścia drogi dywizji i zajęcia Lele- chówki, przez którą idzie linia marszu.
Major Młyński, dowódca batalionu, zasalutował jak na paradzie i ruszył z batalionem w las. Już go więcej
dywizja nie widziała ani jego żołnierzy. Batalion i jego dowódca polegli.
Taborów dywizja nie bierze. Jej dowódca wie, co znaczy w takiej sytuacji zatarasować sobie drogę.
Pierwszy lasem spływa na drogę do Lelechówki 49 pp.
Duktem leśnym równoległym do tej drogi rusza 53 pp.
Posuwają się na jednej wysokości równolegle, będą sobie pomocą. Tak myśli płk. Prugar-Ketling.
Kiedy jednak dogania pułk 49, okazuje się, że ten, stłoczony, przebić się nie może przez tabory dowództwa,
resztek 38, resztek 24 dywizji.
Na wąskiej drodze leśnej, z której nie można zjechać, wyciągnął się wąż czterokilometrowej długości. Noc
mija,
jeśli nawet batalion Młyńskiego nie przepuści 61 pułku, pod Lelechówką zapewne czekają siły ode Lwowa.
Od strony batalionu słychać ożywioną kanonadę. Dzielnie sobie poczyna Młyński! Co będzie, jeśli żołnierz
liniowy nie wysunie się na czoło, Jeśli tabory weprą się pod ogień niemiecki?
Płk, Prugar-Ketling każe, aby przynajmniej artyleria pośpieszała duktem, aby chociaż jeden batalion
podążył lasem, bokiem drogi, po której grzęzną tabory.
Pada gęsty deszcz, jest zupełnie ciemno. Potykając się, padając, kalecząc się o świerkowe gałęzie,
chlaszczące po twarzy, biegnie... dowódca dywizji, z nim jacyś oficerowie, jacyś ludzie trudno już rozróżnić
kto.
Od strony Lelechówki podrywa się już kanonada. Czyżby czoło taborów wyszło z lasu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]