[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Springer przeszedł przez hall. znalazł koniaki i zapalił światło.
Wnętrze było zupełnie puste. %7ładnych mebli, dywanów, tylko naga żarówka zwisająca
z sufitu. Kiedyś musiał to być bardzo elegancki dom. Mahoniowe schody zakręcały wdzię-
cznym półkolem, wszystkie drzwi obłożone solidną, dębową boazerią z precyzyjnie
cyzelowanych listew. Pomimo widocznego zniszczenia elewacji, pomieszczenia były suche i
czyste jak świeżo sprzątnięte. Ich stopy stukały na poskrzypujących nagich deskach, a głosy
odbijały się echem, jakby budynek zamieszkały był przez duchy. W powietrzu unosił się
mocny, zastanawiający zapach wawrzynu.
Musimy wejść na górę. - Springer bez wahania poprowadził ich schodami, jedną rękę
przesuwając po wspartej na słupkach balustradzie. Henry, który szedł zaraz za nim. zauważył,
że buty Springera przypominają mokasyny, których nie zakłada się wychodząc na ulicę,
mokasyny zrobione z jednego kawałka czarnej skóry.
Przeszli przez podest na piętrze. Springer otworzył drzwi naprzeciwko schodów.
Prowadziły do dużego pokoju z dwoma przeszklonymi drzwiami na jednej ze ścian. Były one
teraz czarne jak atrament, w ciągu dnia jednak musiały otwierać szeroki widok na ogrody za
domem, a może i dalej, na brzeg morza. Henry, Gil i Susan widzieli swoje odbicia w szkle -
przejęci lękiem goście dziwnego, pustego pokoju.
Zciany tego pomieszczenia były przed wieloma laty pomalowane na kolor turkusowy.
Tam, gdzie wisiały niegdyś obrazy, widniały prostokątne plamy. Miejsca, gdzie przekładano
instalacje elektryczną, wykuwając ją ze ściany obok kominka, znaczyły szramy na tynku.
Springer zamknął drzwi, po czym odwrócił się do Henry'ego, Gila i Susan, patrząc na nich
oczami tak bezbarwnymi i bladymi, jak białe wytrawne wino. które wypił.
W porządku. Jesteśmy na miejscu - oświadczył Henry. A teraz, czy wyjaśnisz nam, po
co nas tutaj przyprowadziłeś?
- Ten dom został wzniesiony w jednym z dziewięciu-set kluczowych punktów w
Ameryce - wyjaśnił Springer. Gdy ujrzał jednak, że go nie pojmują, dodał: - W Stanach
Zjednoczonych jest dziewięćset miejsc, w których może zostać wezwana moc i to jest właśnie
jedno z nich.
- Moc? - spytał podejrzliwie Henry.
- Moc, która mnie stworzyła, która, koniec końców, stworzyła także i was - mówił
Springer, wskazując przy tym w górę, na sufit.
- Czy rozmawiamy o potędze Boga? - spytał Gil. - Czy właśnie o to chodzi?
Springer uśmiechnął się. Jego dłoń przesunęła się lekko w powietrzu, muskając coś,
jakby głaskał duże, niewidzialne zwierzę.
- Możecie tę moc nazywać Bogiem, jeśli chcecie. Ale to oznaczałoby, że ta moc jest w
pełni dobra. Taka jest ludzka koncepcja Boga. Boska istota nie znająca słabości i porażek.
Rzeczywistość jest nieco inna, tak jak to zwykle bywa. W istocie, moc ta jest w stanie obrócić
się przeciwko tym, którzy kradną, mordują czy rujnują bliznim życie, lecz potęga ta jest
jedynie względnie dobra. Nie istniałaby, gdyby miała być totalną dobrocią, dobrem bez
kompromisu. %7ładnej wojny nie można wygrać, czyniąc ją totalną. Postawa skrajna, w czyim
kolwiek imieniu by ją przyjmować, jest najbardziej destruktywnym elementem ludzkiego
charakteru. Jest najbardziej niszczycielską ze wszystkich cech duchowych. Nie, moi
przyjaciele, ta moc jest mądra, ale jest też straszna. Jest mocą o olbrzymiej zdolności
tworzenia, lecz nie jest mocą doskonałą.
Henry spytał z nie ukrywanym sceptycyzmem.
- Czy ta moc posiada imię? Springer przytaknął.
- Nazywana jest Ashapola, zgodnie ze starożytnym terminem, który oznaczał
Mściciel wielkich krzywd .
- Czy chcesz nam przez to powiedzieć, że Ashapola jest Bogiem? - odezwała się
Susan cichym i wysokim głosem.
- Bóg jest wszystkim, czym chcecie, by był - wyjaśnił Springer. - Prawdziwą jednak
mocą kreacji nie jest Bóg czy Budda, czy Gitche Manitou. Jest nią Ashapola, który zawiera w
sobie wszystkie te i jeszcze inne bóstwa. To Ashapola stworzył człowieka na swój obraz,
obdarowując go zarówno swą siłą, jak i swymi słabościami. W odróżnieniu od bóstwa, które
czcicie jako Boga, a które zawsze karze swe dzieci za niepodołanie doskonałości, Ashapola
uznaje ich błędy za odbicie swych wad i miast gromić ludzi, naucza ich, jak używać słabości
tak, by dodały sił.
Henry potarł z namysłem policzek.
- Cóż - mruknął. - Wydaje mi się, że usłyszeliśmy już wszystko, co mieliśmy
usłyszeć. Według mnie, panie Springer, jest pan niezrównoważony psychicznie. Ma pan
prawo do własnej religii, własnego punktu widzenia. %7łyjemy w wolnym kraju. Ale ja
osobiście odprawiam regularnie spod drzwi zarówno mormonów, jak i adwentystów Dnia
Siódmego, a jeśli nawet udało się wam znalezć bardziej nowoczesny sposób przyciągania
mojej uwagi, to muszę przyznać, że Ashapola nie zrobił na mnie większego wrażenia niż
Moroni czy Boroni. A teraz wychodzę i spodziewam się, że tych dwoje młodych ludzi zechce
pójść ze mną.
Zrobił tylko krok ku drzwiom, gdy Springer uniósł prawą rękę wysoko w powietrze i
w pokoju zaczęło się ściemniać, tak że Henry ledwie widział cokolwiek prócz lśniących
refleksów w oczach Springera i bieli jego uniesionej ręki. Rozległ się cichy, skwierczący
trzask, jaki wydaje ogień lub zgnieciona kulka celofanu i powietrze w pokoju nasyciło się
zapachem wawrzynu.
- Jezu Chryste, co to? - zapytał Gil, a Susan wciągnęła głęboko powietrze.
Pośrodku pokoju pojawiła się nagle wysoka, przejrzysta postać, w pierwszej chwili
zamazana, szybko jednak nabierająca wyrazistości. Henry patrzył w przerażeniu. Trzaski
przypominające zakłócenia w radiu były z każdą chwilą głośniejsze, aż w końcu ledwie mogli
usłyszeć swoje własne słowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]