[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wracaj do nas . Ojciec napisał: Beniaminie! Przy urodzeniu twoim
błogosławiłem, że się człowiek światu narodził, że przybyło jedno ser-
ce do kochania,. dwie ręce do użytecznej pracy. Serca i rąk nam dziś
trzeba, wracaj do nas .
Matka napisała: Beniaminie! W moim łonie cię nosiłam, z moich
piersi mleko ssałeś, ty wrócisz, kiedy matka w smutku i potrzebie za-
woła: Synu! synu! wracaj do nas .
Ale Aspazja rzekła:
Tam skarb twój, gdzie serce twoje, tam władza czynu, gdzie ko-
chanie tam powinność, gdzie wolna wola. Ojca, matkę, rodzinę przy-
padek dał tobie mnie ty wybrałeś, ty wziąłeś sobie spośród świata
całego i ze mną tylko cały świat twój alboż ty rośliną jesteś, żeby
miejsce jedno, grunt jeden upodobać sobie? Od bieguna do bieguna
ziemią naszą, a kędy wiatru tchnienie wonniejsze, kędy głos słowika
pieściwszy, kędy rzezwiej krew w żyłach płynie, kędy serca namiętniej
uderzają, kędy natrętnych głosów cudzej boleści nie słychać, tam roz-
bijmy białe namioty nasze i tam żyjmy, kochajmy, bo tam przyobieca-
ny kraj Chanaanu, tam wybrana Jerozolima nasza...
I nie wróciłem... Odtąd przestałem kochać rodziców, siostry, braci
moich wszystko, wszystko Aspazję kochałem tylko i nie przerażała
mię ta nędza moralna; w niej odnajdywałem siebie i ona wypożyczyła
mi nowej jakiejś władzy i zdolności.
Chciała bogactw, rzuciłem się w szalone przedsięwzięcia. Okręty
do brzegów Europy z wszystkich stron świata niosły mi zyski i złoto
miliony płynęły przez ręce moje.
Chciała wielkości, zaszczytów wnet pozawieszałem na szyi krzy-
że wszystkich świętych z kalendarza i wyobrażenia wszystkich zwie-
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
106
rząt od słonia do baranka i miano mi raz nawet jakąś podwiązkę koło
nogi zawiązać... Oh! już zapomniałem, co za drogami biegłem przez te
niespokojnej wyobrazni dziwactwa. Czarne gondole Wenecji, dym
Wezuwiusza, parlament angielski, wiedeńskie walce, paryskie salony,
Eskurial, piramidy Egiptu i niemieckie księgarnie wszystko razem
mąci mi się w głowie jak różnofarbne szkiełka kalejdoskopu. Pamiętam
jak przez mgłę, że nazywano mię hrabią, baronem, lordem, eccelenze,
że mi doktorski biret na głowę wsadzono i że kiedyś, jak coś mówiłem,
grono ludzi poważnych, z rogatymi czapkami i w długich czarnych to-
gach, wyszczerzało do mnie ponadpsowane zęby i klaskało mi w chu-
de, grube, kościste ręce... Z tych naddatków nic a nic do wspomnień
moich nie przybyło, nic a nic do historii życia nie weszło, bo to nie by-
łem ja to były jednochwilowe życzenia, fantazje, upodobania Aspazji
ja byłem tylko w jej uśmiechu, w jej wesołości, w jej słowie przy-
chwalającym. I tak mi zeszło kilka lat życia.
Przez ten czas Aspazja roztrwoniła wszystkie wspólne dostatki na-
sze; zapał, natchnienie, uczucie piękna, władzę cieszenia się, pojmo-
wania, tworzenia coraz to nowych, a ciągle uiszczanych marzeń, wła-
dzę szczęścia miłość całą moją ona wzięła i zmarnowała. Ach! wtedy
nastąpiło okropne jutro.
Próżnia ducha mojego wypełniła się nowymi pierwiastkami za-
cząłem cierpieć, oburzać się i niepokoić, zazdrościć i nienawidzić.
Trudno byłoby mi z wszelkim stopniowaniem opowiedzieć wam, jak to
zepsucie rozszerzało się w mej piersi, jak ta gangrena ogarniała mię
powoli.
Dłoń, której Aspazja nie ścisnęła wzajemnie, spojrzenie obojętne
jej oczu, martwiejących w dawną kamienność swoją, jej głos przycięty
i bezdzwięczny, długie godziny roztargnienia, nieuwagi i posępności
dla was to wszystko byłoby nudne, a dla mnie dziś także zadziwiająco
czcze i jednostajne. Wspomnę wam tylko ostatnie zdarzenie. Dosze-
dłem już po tę miarę boleści i zepsucia, w której człowiek wstydzi się
nieszczęścia gorzej niż trądu, a nieszczęście rozdrabnia na wszystkie
otaczające go przedmioty, okoliczności, wypadki i przeciw każdemu
widomemu ułamkowi tej niewidomej całości natęża siły swoje, osta-
tecznych chwyta się środków i potem dziwi się, że takie walki prze-
trwał, takie góry porzucił, a tu nowe łby odrastają hydrze i o nowe gru-
py potrąca się jego noga. Więc też ślepa jakaś wściekłość go opano-
wywa istynktownie tłucze pięściami na wszystkie strony a czy to
rozbije, co mu najdroższym, czy w własną głowę uderzy, czy w kodeks
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
107
prawny, on już nie dba o to, byle sobie ulżyć choć na jedno odetchnie-
nie, byle przestać cierpieć choć przez czas ruchu zegarowego wahadła.
Otóż, jako wam rzekłem, ja byłem w tej chwili właśnie choroby nie-
szczęścia. Siedzieliśmy przy wspaniałej uczcie stół uginał się od sre-
ber, złota, kryształów, błękitne płomyki tlejącego ponczu tu i ówdzie
migały jak potępione duszyczki, a czarnymi dziobami lamp z żelaza,
ulanych na herkulańskie wzory, tryskała jasność rażąca i czerwonawa.
Niewiele nas było osób: ona, ja i ktoś trzeci. Ona go wzięła za rękę,
swoją czarą o puchar jego trąciła, a on się pochylił i dotknął ustami
brzegów tej czary w miejscu, w którym ona dotknęła ich pierwej!
Spojrzałem na tego człowieka on zadrżał i wskazując Aspazji,
szepnął z cicha:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]