[ Pobierz całość w formacie PDF ]

opanowanym głosem  musimy porozumieć się w kilku sprawach.
 To oczywiste  zgodziła się Valancy.
 Są sprawy i rzeczy, które chcę utrzymać w tajemnicy  rzekł spokojnie Barney.  Nie
wolno ci o nie pytać.
 Nie będę.
 Nigdy nie wolno ci przeglądać mojej poczty.
 Nigdy.
 I nigdy nie będziemy przed sobą niczego udawać.
 Nie będziemy. Nie będziesz nawet udawał, \e mnie lubisz. Jeśli się ze mną o\enisz,
wiem, \e zrobisz to z litości.
 I nigdy nie będziemy się okłamywać. śadnych kłamstw  małych, czy du\ych.
 Zwłaszcza małych  zgodziła się Valancy.
 I będziesz musiała zamieszkać ze mną na wyspie. Ja nie chcę mieszkać gdzie indziej.
 Między innymi dlatego chcę wyjść za ciebie.
Barney przyjrzał się jej uwa\niej.  Wiesz, myślę, \e tak jest naprawdę. No có\, to
pobierzmy się.
 Dziękuję  odparła Valancy w nagłym zawstydzeniu. Byłaby chyba mniej
zakłopotana, gdyby odmówił.
 Przypuszczam, \e nie mam prawa stawiać warunków, ale jeden postawię. Otó\ nie
mo\esz nigdy wspominać o mej chorobie, czy oczekującej mnie nagłej śmierci. Nie mo\esz
skłaniać mnie, bym była ostro\na i uwa\ała na siebie. Musisz zapomnieć  całkowicie
zapomnieć, \e nie jestem zdrowa. Napisałam list do matki  oto on  chcę, abyś go
schował. Wszystko w nim wyjaśniłam. Jeśli umrę nagle, jak to się zapewne stanie&
 Będę oczyszczony w oczach twych krewnych z podejrzeń o otrucie \ony  wtrącił z
uśmiechem Barney.
 Otó\ to  Valancy roześmiała się wesoło.  Tak się cieszę, \e mam to ju\ za sobą.
To& raczej trudne przedsięwzięcie. Nie nale\y bowiem do moich zwyczajów nagabywanie
mę\czyzn, aby się ze mną \enili. Aadnie z twej strony, \e mi nie odmówiłeś, lub \e nie
zaproponowałeś braterskich uczuć.
 Pojadę do Port po zezwolenie na ślub. Mo\emy się pobrać jutro wieczorem. Czy mam
umówić pastora Stallinga?
 Wielkie nieba, nie!  zawołała Valancy, wzdrygając się.  Zresztą on tego by nie
zrobił. Zacząłby potrząsać mi palcem przed nosem i porzuciłabym cię na stopniach ołtarza.
Nie, chcę, \eby dał nam ślub stary pan Tower.
 Wyjdziesz za mnie, jeśli zjawię się tak, jak stoję?  zapytał Barney, a mijający ich
pełen turystów samochód głośno zatrąbił jakby z pogardą.
Valancy spojrzała na niego. Niebieska płócienna koszula, zniszczony kapelusz, zabłocone
spodnie. No i nie ogolony!
 Tak  odpowiedziała.
Barney wyciągnął ręce nad furtką i ujął jej małe, zimne dłonie.  Valancy  starał się
mówić swobodnie.  Wiesz, \e nie jestem w tobie zakochany, nigdy nie myślałem o czymś
takim. Lecz zapewniam, \e zawsze uwa\ałem cię za wspaniałą dziewczynę.
* * *
Następny dzień minął Valancy jak sen. Otoczenie i wykonywane prace wydawały się
nierzeczywiste. Nie widziała Barneya, choć przypuszczała, \e musiał przejechać koło domu w
drodze do Port po zezwolenie na ślub. A mo\e jednak zmienił zdanie?
Lecz o zmierzchu światła Lady Jane omiotły szczyt wzgórza za ście\ką. Valancy
oczekiwała pana młodego przy furtce. Miała na sobie zieloną sukienkę i zielony kapelusik z
ró\ą  był to jej jedyny odświętny strój. Nie wyglądała, ani nie czuła się jak panna młoda.
Raczej przypominała wystraszonego elfa, zabłąkanego w otwartej, bezleśnej okolicy. Zresztą
to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia poza tym, \e Barney po nią przyjechał.
 Gotowa?  spytał, zatrzymując Lady Jane z jakimś nowym i ogłuszającym łoskotem
 Tak.  Valancy weszła do samochodu i usiadła. Barney był w niebieskiej, płóciennej
koszuli i takich samych spodniach, ale tym razem czystych. Palił jakąś cuchnącą fajkę i nie
miał kapelusza. Lecz wło\ył bardzo szykowne buty z wysokimi cholewkami i ogolił się.
Przejechali przez Deerwood, kierując się na prostą i wysadzaną drzewami drogę do Port.
 Nie zmieniłaś zdania?  upewnił się.
 Nie. A ty?
 Ja te\ nie.
To była cała ich rozmowa na trasie piętnastu mil. Wszystko wydawało się jeszcze bardziej
nieprawdopodobne ni\ dotąd. Valancy nawet nie wiedziała, czy jest szczęśliwa,
przestraszona, czy te\ po prostu głupia.
Gdy zamigotały przed nimi światła Port Lawrence, Valancy miała wra\enie, \e otaczają ją
setki par błyszczących, głodnych oczu wielkich, czających się do skoku panter. Barney
zapytał krótko, gdzie mieszka pan Tower, ona mu równie krótko wyjaśniła. Zatrzymali się
przed małym domem przy zaniedbanej ulicy. Weszli do skromnego saloniku i Barney wyjął
zezwolenie na ślub bez zapowiedzi. A więc załatwił je& Wyjął te\ obrączkę. Obrączka była
prawdziwa.
Stanęli razem przed panem Towerem. Valancy słyszała, jak obaj coś mówią, słyszała te\
głos jeszcze jakiejś osoby. Myślała o tym jak kiedyś, przed ukończeniem dwudziestu lat,
planowała swój ślub. Biała, jedwabna suknia, welon z tiulu i kwiaty pomarańczy; \adnych
druhen, tylko sypiąca kwiaty dziewczynka w sukience z kremowej koronki na ró\owym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl