[ Pobierz całość w formacie PDF ]

instruktorów mówili, że to się zdarza, ale wtedy w to nie wierzyłem.
Zaalarmowana przez kogoś przybiegła kierowniczka, jej białe pantofelki na wysokim
obcasie stukały po podłodze.
- Bardzo panom dziękuję - mówiła. - Te dzieciaki wiercą się, jakby je coś gryzło w
końcówkę pleców, i cały czas latają.
- Dokąd pani z nimi jedzie? - uprzejmie spytał Maciek.
- W Bieszczady, do Myczkowiec - odrzekła.
- To tak jak my - mruknął Maciek - ale potem idziemy dalej, na południe.
- To pewnie spotkamy się na szlaku - usłyszeliśmy za sobą czyjś tubalny głos.
W przejściu pomiędzy wagonami stał kierownik starszoharcerskiej grupy z. wagonu
obok. Był wysokim i szczupłym blondynem o silnej, ale nie muskularnej budowie ciała. Miał
krótko ostrzyżone włosy i surowe spojrzenie.
- Z jakiej jesteś drużyny? - zwrócił się do Maćka.
Maciek wymienił numer i hufiec, do którego należał. Blondyn nagle roześmiał się.
- Ach, to wy robicie szkołę przetrwania dla tych praworządnych inaczej - śmiał się. -
Ciekawe, ilu ich wróci z Bieszczad. Dowodzę najlepszą drużyną survivalową w Polsce. Może
spróbujemy się z tymi  kryminałkami , trochę utrzemy im nosa...
- Jasne - nagle odezwał się Banderas.
Blondyn zmierzył go wzrokiem.
- Tacy jak ty nie potrafią ani uczciwie pracować, ani walczyć - wycedził harcerz. - Nie
jesteś dla nas godnym przeciwnikiem.
Banderas ledwo powstrzymał się od rzucenia się na harcerza z pięściami.
- To do zobaczenia na szlaku - powiedział Banderas. - Pilnujcie flagi! - rzucił
wchodząc do toalety.
Blondyn wrócił do swoich harcerzy, a ja usiadłem w przedziale, żeby się zdrzemnąć.
Obudził mnie Gustlik szturchając w ramię.
- Panie Pawle, jesteśmy w Zagórzu - zameldował.
Po pożegnaniu z Pawłem pojechałem taksówką do domu. Chłopak sam sobie napytał
biedy, ale miałem nadzieję, że moje wstawiennictwo załatwi wszystko. Na razie musiałem
uporać się z tym, co w ministerstwie szumnie nazwano  Zagadką Tryzuba . Najpierw
sięgnąłem po opracowania historii Polski i jej stosunków dyplomatycznych z kozacką
Ukrainą. Następnie próbowałem odnalezć cokolwiek na temat dziejów Ukraińskiej
Powstańczej Armii. W końcu z największą przyjemnością sięgnąłem po książki Pawła
Jasienicy, który udowadniał tezę, że Ukraina nie po to istnieje na świecie, by podlegać Polsce
czy Rosji. Wciąż czytałem, gdy do okien mojej kawalerki nieśmiało zawitały pierwsze
promienie słońca.
Na chwilę ułożyłem się na tapczanie, żeby się zdrzemnąć przed wyjściem do pracy. W
gabinecie stawiłem się punktualnie o ósmej.
- Panie Tomaszu! - przywitała mnie panna Monika. - Szuka pana podsekretarz stanu.
Alfred już tam jest.
- Czyżby i mnie chcieli zwolnić? - zażartowałem.
Panna Monika zrobiła przerażoną minę.
- To prawda, że Paweł wyleciał z roboty? - zapytała. - Szkoda, taki miły chłopiec.
- Nie, skąd - uspokajałem ją. - Zobaczysz, że może wróci tu szybciej, niż się
spodziewasz.
Udałem się do podsekretarza stanu. On i Alfred siedzieli w głębokich fotelach przy
niskim stoliczku i popijali kawę z filiżaneczek.
- O! Dobrze, że pan wreszcie przyszedł - zawołał urzędnik. - Gdzie podział się pan
Paweł Daniec?
- Wyjechał na urlop - odpowiedziałem.
- Dokąd, jeśli wolno spytać? - dociekał podsekretarz stanu
- W góry.
- To bardzo dobrze, ten wyjazd uspokoi jego nerwy. Będzie miał czas na przemyślenie
swojego postępowania.
Milczałem. Urzędnik potarł ręce zdezorientowany. Widocznie spodziewał się
przeprosin w imieniu Pawła. Czekałem, co tym razem uknuł nasz zwierzchnik.
- Panowie! - przemówił. - W waszych rękach wasz los. Konsultowałem już to z panią
Iwonką z biura prasowego ministerstwa. Wiecie, że zbliża się lato, czas posuchy, tak zwany
sezon ogórkowy. Dziennikarze z byle bzdury mogą zrobić wiadomość dnia. Jeśli tego lata uda
nam się rozwikłać jakąś ciekawą zagadkę, to będzie super. Ostatni sukces w Szymbarku i
następny w operacji nazwanej przeze mnie  Zagadką Tryzuba , odpowiednio nagłośnione w
mediach, dadzą nam poważne karty w czasie debat nad przyszłorocznym budżetem naszego
resortu. Jak pan myśli, co ukrył ten SS-man? Może to Bursztynowa Komnata? Mam nadzieję,
że nic rosyjskiego. Musielibyśmy to zwrócić Rosjanom, a od nich nie dostalibyśmy nawet
złamanej kopiejki, choć sporo nam mają do oddania.
- Mamy jeszcze to - wtrącił się Alfred Kobyłka i wyjął notes w skórzanych okładkach.
- To było w skrytce - oznajmił.
Podsekretarz wyczekująco spojrzał na mnie.
- Przejrzałeś zawartość notesu? - zapytałem Alfreda.
- Tak, to chyba przewodnik po skrytkach, wraz ze szkicami sytuacyjnymi - opowiadał
Kobyłka. - Co ciekawe, na każdym planie jest znak Tryzuba.
- Co zostało tam ukryte? - zastanawiał się podsekretarz stanu.
- Jeśli przyjąć tezę kolegi Kobyłki o przewodniku po skrytkach - przyjąłem oficjalny
ton - to byłyby skarby zrabowane na Wschodzie, a więc do zwrotu naszym wschodnim
sąsiadom.
Urzędnik zafrasowany drapał się po głowie.
- Tak pan myśli? - rzucił zamyślony.
- Tak - odpowiedziałem. - Czy wiedzą panowie, czym jest Tryzub?
Pokręcili przecząco głowami.
- To herb hetmana Iwana Mazepy - opowiadałem. - Tę postać znacie na pewno, jeśli
nie z historii, to przynajmniej z lekcji języka polskiego. Był to człowiek niewygodny ze
względów politycznych. Polscy historycy określali go mianem  awanturnika , a rosyjscy
 zdrajcy . Był on rodowitym Ukraińcem, szlachcicem herbu Kurcz. Nie wdając się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl