[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To były bardzo różne teksty. Listy, spisy towarów, polecenia. Właśnie z niektórych z
nich dowiadujemy się o wysokości budynków. Kupiec przez posłańca nakazywał sługom
umieszczenie towaru na przykład na siódmej kondygnacji...
- Wykopaliska w Nowogrodzie były bardzo ciekawe - dodałem. - Zebrano
nieprawdopodobną liczbę drobnych zabytków...
Sądzę, że znacznie więcej, niż w czasie badań Bergen...
Poszedłem do bufetu i wziąłem kawę dla siebie i dla szefa oraz colę dla naszej
towarzyszki. Kawa była w smaku dość dziwna, nie smakowała mi.
- Co to za gatunek? - zdziwiłem się.
- Gatunek pewnie normalny, ale tu na północy gotują ją, zamiast parzyć - wyjaśnił
szef. - Widzisz, Magdo, w Nowogrodzie rzemiosło artystyczne stało na bardzo wysokim
poziomie. Obróbka kości, rogu, skóry, bursztynu...
- Czy to reguła, że miasta kupieckie zawsze mają bardzo rozwinięte rzemiosło? -
zaciekawiła się.
- Na dobrą sprawę tak - powiedział poważnie szef. - Handel oznacza zyski. A to, siłą
rzeczy, wytwarza popyt na towary luksusowe. I piękne wyroby na eksport. Na przykład
w Gdańsku bardzo rozwinęły się cechy złotników, bursztyniarzy... Dopiero w czasie
rozbiorów, gdy pruska administracja przydusiła handel, trochę to podupadło, choć
Oczywiście przez cały czas rzemiosło było żyłą złota.
Poczułem łagodne przeciążenie, gdy statek przechylał się lekko na burtę. Popatrzyłem
przez okno. Wchodziliśmy do portu w Bergen.
54
ROZDZIAA PITY
WIECZORNA NARADA * ZIELONY OPEL * JAK UNIERUCHOMI
SAMOCHÓD * SZLAKI "SREBRNEJ AANI" * MUZEUM HANZEATYCKIE
- Jesteśmy nadal śledzeni - oświadczył Pan Samochodzik na początku wieczornej
narady. - W dodatku nieomal non stop.
Siedzieliśmy znowu w zacisznej sali, na poddaszu starego, kupieckiego kantoru w
dzielnicy Gamle Bryggen. Zachodzące słonce rozświetlało nieduże okienko wychodzące
na port. Woda w zatoczce wydawała się purpurowa. Cienie statków, smoliście czarne,
tańczyły na drobnych falach. Brwi Wiewiórki uniosły się lekko do góry.
- Jest ich co najmniej trzech - powiedziałem. - A zapewne więcej. Stosują klasyczny
sposób obserwacji, często wymieniające się osoby. Nie chcą, żebyśmy się domyślili, ale
cóż, udało nam się.
Sven zamyślił się głęboko.
- To bardzo niedobrze - powiedział. - Zwłaszcza, że niezbyt możemy wam
zorganizować ochronę. Patrick wyjechał, na całe Bergen zostałem tylko ja i Marcus, a on
ma teraz sesję na uniwersytecie. Chyba nie widzę innej możliwości, tylko wynająć
profesjonalnÄ… firmÄ™ ochroniarskÄ…...
- Jakoś sobie poradzimy - uspokoił go szef. - Na razie nie manifestują jakichś
negatywnych uczuć względem nas...
- Departament analiz strategicznych ruchów społecznych UE? - zamyśliłem się. -
Cuchnie mi tu tajnymi służbami.
- O ile to nie jest taki departament, jak te listy gończe - mruknął Pan Samochodzik.
Sven pokręcił głową.
- Istnieje - powiedział. - Sprawdziłem rano. To potężna instytucja, zatrudniająca
prawie dwa tysiące urzędników we wszystkich krajach piętnastki... Zajmują się głównie
tropieniem eurosceptyków... To dopiero rozwinie się w tajne służby. Może za kilka lat...
- Ale co robią tu w Norwegii? - zamyślił się Wiewiórka.
- Zledzą nas na wszelki wypadek - powiedział poważnie nasz gospodarz. - Pan
zapewne nie wie - zwrócił się do mojego szefa. - Związek hanzeatycki liczy obecnie
około dwu tysięcy członków, rozsianych od Islandii po Maroko... W Bergen jest nas
dwu. Większość mieszka w Danii, Niemczech, Wielkiej Brytanii...
- I tam właśnie was prześladują? - zagadnąłem odrobinę złośliwie.
- Coś w tym guście. Najpierw odmawiano nam rejestracji, potem zlikwidowano nasz
tygodnik... Tak wiec mamy na pieńku z tymi przyjemniaczkami z departamentu...
Zapadła długa, denerwująca cisza. Tylko Magda spokojnie pociągała colę z wysokiej
szklanki. Podziwiałem ją. Jak mogła wlewać w siebie takie ilości tego słodkiego jak
ulepek płynu?
- Pachołkowie Unii Europejskiej - mruknął wreszcie Wiewiórka.
- Nieprzejednani wrogowie wolnego handlu i kupieckiej tradycji... Najemnicy
socjalistycznych biurokratów z Brukseli... Ale nie damy się...
Uśmiechnąłem się lekko, a Pan Samochodzik wyraznie się zdenerwował.
- Dochodzimy tu do dość zasadniczego pytania - głos Pana Samochodzika ociekał
jadem. Nie spodziewałem się, że tak dobrze może udawać wściekłość. - Skąd oni
dowiedzieli siÄ™ o istnieniu depozytu?
55
- To wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie - wyjaśnił Sven. - Ale pół roku
temu popełniliśmy błąd taktyczny. Nasze pismo jeszcze istniało. Zamieściliśmy artykuł
na temat stanu majątkowego związku. Wspomnieliśmy w nim o depozycie. No i mamy
ich na karku...
Spojrzałem na Wiewiórkę.
- Ilu jest członków związku hanzeatyckiego w Polsce? - zapytałem.
- Dwoje - odpowiedział bez wahania.
Pan Samochodzik popatrzył zgorszony na Magdę.
- Ależ nie - nasz towarzysz spostrzegł spojrzenie szefa. - Ja i moja żona. %7łeby się
zapisać, trzeba mieć szesnaście lat...
Nie mieliśmy już nic więcej do powiedzenia. Zakończyliśmy naradę.
- Ciekawe - mruknąłem, gdy schodziliśmy wąskimi, ciemnymi schodami - Nie wiem,
czy powiedział nam wszystko. Przed nami ktoś już prowadził poszukiwania. I jeszcze
ten pomysł z wyspą... Czy oni mają prawo sięgnąć po ten depozyt?
- Sądzę, że oni faktycznie są kontynuatorami tego stowarzyszenia. Pomysł z budową
sztucznej wyspy też wydaje się niezły... I choć byłby niezwykle kosztowny, taka
inwestycja mogłaby się szybko zwrócić. Zaś co do depozytu, musiało być tak:
dowiedzieli się o nim i pomyśleli, że to dobry sposób na zgromadzenie kapitału...
Faktycznie wygląda niezle, po tylu latach procenty mogły poważnie urosnąć... Ale nasi
neo-hanzeaci nie są na tyle dobrymi fachowcami, by odnalezć pieczęć. Dlatego Sven
[ Pobierz całość w formacie PDF ]