[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A potem? - Drea opiera łokcie na stole i pochyla się nad blatem. - Możesz nam zaufać.
- Niby dlaczego?
- Dlatego, że mnie spotyka to samo - odpowiada Drea. - I nie wykluczone, że to ta sama
osoba.
Veronica patrzy na Dreę, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- Boisz się?
- Boje się to mało powiedziane. Mam uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Nie mogę nawet
wyjść na kawę.
- Wiem, o co ci chodzi. Ja też nie czuję się bezpieczna.
- Zastanawiałam się, czy nie wyjechać na jakiś czas. - Drea zabiera Amber pojemnik
z czekoladą, sypie sobie trochę na dłoń i zajada ciemny proszek, zbierając go czubkiem
paznokcia jak łyżeczką.
Veronica poprawia się na krześle. Już nie jest taka spięta.
- Do tej pory tylko dzwonił?
Drea patrzy na mnie i chyba czeka, że dam jej znak, że w porządku, może powiedzieć
Veronice wszystko. %7łe tak jest okej. Ale nie dam jej takiego znaku, bo sama nie wiem, czy
dobrze robimy.
- Nie - odpowiada Drea. - Zaczęło się od telefonów, ale potem przysłał mi prezent...
i liścik.
Veronica blednie, jej aura staje się zielonkawa.
- Mnie też. Wczoraj. Przesyłka czekała pod drzwiami mojego pokoju.
- Co w niej było? - pyta Drea.
Patrzę, jak obserwują się ze strachem. Amber, niczego nieświadoma, tworzy na dłoni
nowe kompozycje smakowe. Więc to prawda, że nieszczęścia zbliżają ludzi. Po raz pierwszy
widzę strach na twarzy Veroniki Leeman.
- Kwiaty - odpowiada. Opuszcza wzrok. Dłonie jej drżą.
- Lilie? - domyśla się Drea.
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Ile? - Drea bierze Veronicę za rękę.
- Trzy - słyszymy. - Trzy lilie. Jedna na każdy dzień, póki po mnie nie przyjdzie.
Rozdział 18
Po rozmowie z Veronicą w Wisielcu wracam do akademika, żeby się trochę przespać.
Kończy się na tym, że wiercę się i rzucam po całym łóżku, ale na darmo. Dziwnie się czuje,
w tym pokoju. Dziwnie bez Drei, która rzuca się i wierci tuż obok.
Kiedy wymieniły się z Veronicą doświadczeniami - sącząc cappuccino i zajadając
włoskie ciasteczka - kiedy podzieliły się wiedzą o liścikach, kwiatach i prześladowcach, Drea
oznajmiła, że musi odpocząć od atmosfery kampusu i zadzwoniła do ciotki, która mieszka
dwa miasteczka dalej, żeby po nią przyjechała. Proponowałam, żeby została tam do końca
tygodnia, póki nie minie dzień wyznaczony przez świra, ale Drea stanowczo odmówiła.
Poczuły więz z Veronicą i Drea koniecznie chciała jej pomóc. Rozmowa sprawiła, że Drea
zdała sobie sprawę, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Więc dlaczego uważam, że Veronica to oszustka? To bez sensu. Bez sensu, żeby ten sam
człowiek nękał akurat te dwie dziewczyny. Różnią się jak niebo i ziemia. A przecież
prześladowcy zazwyczaj wybierają podobne ofiary? Nieważne, Drea do jutra będzie u ciotki
i do tego czasu musimy coś wymyślić.
Wiercę się w łóżku. Układam poduszkę pod nogami. Ba! Wywlekam nawet
z najciemniejszego kąta podręcznik do historii w nadziei, że mnie uśpi. Nic z tego. Nie zasnę,
w każdym razie nie dopóty, dopóki Drea nie zadzwoni, zgodnie z obietnicą.
- Miłość jest zabawna - mówię. Staram się nie myśleć o telefonie. Powtarzam to zdanie,
jakby za którymś razem miało na mnie spłynąć olśnienie. Cóż, przynajmniej mnie miłość
ostatnio nie dawała powodów do radości. Przypominała raczej łzawą tragedię. Ale przecież
musi w tym być jakaś wskazówka.
Wstaję z łóżka i idę po grubą fioletową świecę, tę samą, którą paliłam, gdy stawiałam
Drei karty. Zapalam ją w poszukiwaniu inspiracji i patrzę, jak gorący wosk spływa na
podstawkę.
Dzwoni telefon. Odbieram natychmiast.
- Halo? Drea?
- Nie, nie Drea - oznajmia męski głos po drugiej stronie. - Wiem, że nie ma jej w pokoju.
To z tobą chciałem porozmawiać, Stacey.
Ręce mi drżą, ledwie słyszę jego głos, kiedy wymawia moje imię, On, właśnie on.
- Wiem, że jesteś dzisiaj sama - mówi dalej. - I właśnie dlatego dzwonię. Nie zapytasz, co
u mnie słychać?
- Czego chcesz?
- Już ci mówiłem, chciałem z tobą porozmawiać.
- Nie jestem sama - odpowiadani, wpatrzona w ametyst.
Zmieje się. Głośno, celowo.
- Dlaczego kłamiesz, Stacey? Przecież wiem, że jesteś sama. I tak będzie do rana. Tylko
ty i te twoje świece.
Rozłączam się, opuszczam rolety i upewniam się, że drzwi j wejściowe są zamknięte.
Serce bije mi jak szalone. Jak żywe stworzonko, które chce się wydostać. Wyjmuję kij
bejsbolowy zza drzwi i siadam na l skraju łóżka. Gotowa. Pełna oczekiwania na sama nie
wiem co.
Znowu dzwoni telefon. Nie chce odebrać, ale muszę - może to Drea. I nie mogę ciągle
uciekać.
Już mam podnieść słuchawkę, gdy milknie. I tak po nią sięgam. Zadzwonię do Amber.
Może chciałaby u mnie przenocować albo jeszcze lepiej, żebym to ja do niej przyszła. Już
mam wybrać jej numer, gdy dociera do mnie, że w słuchawce nie ma sygnału.
- Halo? - szepczę.
- Dlaczego się rozłączyłaś? - pyta.
Znowu. Broda mi się trzęsie, serce wali coraz głośniej, drętwieją mi opuszki palców.
Z trudem utrzymuję słuchawkę.
I znowu jego głos, prosto do ucha:
- Zadałem ci pytanie.
- Kto mówi?
- Wkrótce się dowiesz.
- Czego ode mnie chcesz? - Zaciskam dłoń na krysztale. Liczę, że jego energia przeniknie
przez skórę i da mi siłę, której tak bardzo potrzebuję.
- Mały ptaszek mi powiedział, że jesteś niezłym dziwadłem - oznajmia.
- Co?
- Podobno masz wizje, jak jakaś wiedzma.
- Jakie wizje?
- O mnie. O Drei - odpowiada. - A to może zepsuć moją niespodziankę.
- Jaką niespodziankę?
- Gdybyś była prawdziwą wiedzmą, wiedziałabyś. Jesteś nią czy nie?
- Jestem, - Mówiąc te słowa, nabieram pewności siebie, jakby potwierdzenie dawało mi
siłę.
- Trzymaj się od niej z daleka - mówi. - To nie ma nic wspólnego z tobą ani twoją, pożal
się Boże, mocą.
- To ty się trzymaj od niej z daleka.
- Nie drażnij mnie - słyszę. - Nie zapominaj, kto tu rządzi.
- Nie zapominam. - Prowokuję go.
- Albo sama będziesz się trzymała od niej z daleka, albo ja się o to postaram.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]