[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rany boskie, Marsjanie...!
- Patrzcie, jest trzeci! Czwarty...!
- Niech ja skonam, piąty...
- Jeszcze nie atakują... - powiedział do architekta historyk, dławiąc się niemal z emocji.
- Nie będą atakować, wykluczone! - zawyrokował dziko przejęty architekt. - Tak wysoko
rozwinięta cywilizacja nie zaczyna od ataku, tylko od porozumienia!
- To niech pan się z nimi porozumiewa, proszę bardzo. Ciekawe, w jaki sposób...
- Za pomocą matematyki. To jest wiedza wszechświatowa.
- I uważa pan, że znają Pitagorasa?
- Z pewnością! Niekoniecznie z nazwiska...
Z oddali dobiegło wycie straży pożarnej. Jakiś facet, stojący tuż obok architekta i
historyka, spojrzał nagle na nich z wielkim zainteresowaniem, popatrzył na wysiadające
zaziemskie istoty, zawahał się, po czym oderwał od zwartego kręgu i galopem popędził w
kierunku szkoły.
Pięciu Marsjan stało wokół pojazdu nieruchomo i w milczeniu. Pomiędzy nimi
spoczywały na ziemi jakieś nader niezwykłe przyrządy i maszyny. Dookoła widniała pusta
przestrzeń, a dalej trwał ciasno zbity tłum szaleńczo zemocjonowanych ludzi, z których nikt nie
miał najmniejszego pojęcia, co właściwie należałoby teraz zrobić. Pękate potwory, wysiadłszy,
również nie wykazywały żadnej inicjatywy i zanosiło się na to, że ta pełna zdenerwowania
stabilizacja nie ulegnie zmianie aż do chwili, kiedy do akcji wkroczą dzwięki trąb na Sąd
Ostateczny.
Sprawę rozstrzygnęła straż pożarna, w pewnym stopniu zastępująca trąby. Czerwony
samochód z wizgiem zahamował na skraju rynku. Na widok zbiegowiska strażacy nie namyślali
się ani chwili, w mgnieniu oka byli na ziemi i z hydrantami w rękach ruszyli biegiem,
rozpychając tłum.
Przybysze z obcej planety nagle ożyli i zareagowali równie sprawnie. Dwóch uczyniło
krok ku tłumom, w głąb rynku, a trzech zwróciło się w kierunku nadbiegających strażaków.
Złowieszczo połyskująca na ziemi maszyna zawyła nagle ponuro i przeciągle, niepojętym
sposobem wznosząc wokół siebie potężny kłąb kurzu, wymieszanego ze śmieciami i końskim
łajnem, mniejszy od niej przedmiot, grzechocząc przerazliwie, plunął obłokiem srebrzystego
pyłu, niewątpliwie ogromnie szkodliwego dla zdrowia, długi, świecący drąg z wirującą na końcu,
rzucającą dzikie błyski tarczą, pochylił się w stronę
- Ludzie, uciekajmy stąd, jak tu przyjdą, to już nikt z życiem nie ujdzie!
- Nie idą jeszcze, pani, czego się pani rzuca?!
- Zginiem w tem kurniku...!
- Stój pani spokojnie, do wielkiej Anielki, co pani po odciskach tupie...!
- Co oni tam robią? Panie, niech pan wyjrzy!
- Nic nie robią. Stoją, jak stali...
- A spod rąk im nie pryska?
- A cholera ich wie, gdzie mają ręce, ale nigdzie nie pryska...
Wepchnięci już w pierwszej chwili do wnętrza kawiarni sekretarz redakcji i zastępca
dyrektora Ośrodka zdołali uczepić się stolika, przy którym siedziała sekretarka. Zgarnęła pod
nogi pilnowane puste i pełne futerały i całkowicie straciła spokój i opanowanie.
- Gdzie Januszek?! - dopytywała się gwałtownie, bliska łez. - Zostawiliście go na
pastwę...! Zatratuje go to dzikie stado! Czy oni zwariowali, po co straszą tych ludzi, gdzie
Januszek...?!!!
- Jest Januszek, jest! - uspokoił ją pośpiesznie sekretarz redakcji. - Widzę go, lata za
ludzmi z kamerą! Marysiu, przestań histeryzować, przecież Janusz nie ucieka...!
- No to co?! Ale reszta ucieka...!
- Czy to było... tego... w planach...?! - pytał natrętnie zastępca dyrektora Ośrodka,
kurczowo trzymając się nogi stolika i z całej siły starając się zachować pod sobą krzesło. -
Trochę gwałtowne to zamieszanie... Spontaniczna reakcja...
Jeden uciekinier z placu boju wyrżnął go łokciem w ucho, więc zamilkł. Sekretarz
redakcji zlitował się nad nim z pewnych szczególnych przyczyn.
- No, w jakimś stopniu owszem... Społeczeństwo do paniki ma prawo. Okazuje się, że
nietypowa broń robi wrażenie...
- Mam wrażenie, że strasznie śmierdzi - zauważyła sekretarka, która błyskawicznie
odzyskała równowagę, ujrzawszy przez okno fotoreportera w doskonałym stanie. W obliczu
zachowania reszty społeczeństwa występował w charakterze albo bohatera, albo idioty. - Niech
on się też schowa, bo ktoś zacznie coś podejrzewać.
- Ty jesteś bardzo mądra, Marysiu - pochwalił sekretarz redakcji i zaczął pukać łyżeczką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]