[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bez reszty. Gdyby dyrektor Feeney przypadkiem zaplątał się w to miejsce, nacisnęłaby jakiś
klawisz i na ekranie zamiast gry pojawiłby się arkusz kalkulacyjny.
Wiem, co mówię. Spędziłam w tej poczekalni sporo czasu.
- Oczywiście, że nie - powiedziałam.
- Nawet nie chodzi o to, że nie mieliśmy problemów. -Mark oderwał wzrok od wojskowej
broszurki i utkwił we mnie spojrzenie brązowych, smutnych oczu. - Wszystkie pary mają
problemy. Ale dawaliśmy sobie z nimi radę. Zawsze nam się udawało.
Zapewne. Potwierdzały to słowa Claire Lippman. On i Amber pobili rekord w całowaniu się
podczas ostatniej wycieczki do kamieniołomów.
- A potem coś takiego... - Teraz z kolej przeniósł wzrok na zegar wiszący na ścianie za
moimi plecami. - Zwłaszcza że wszystko tak dobrze szło. Wiesz, zawody stanowe w tym roku.
Ja...
Przysięgam, kiedy tak siedziałam, gapiąc się na niego, zauważyłam w jego oczach jakiś dziwny
błysk. Na początku pomyślałam, że to efekt sztucznego oświetlenia. A potem mnie lśniło.
Mark Leskowski płakał. Piłkarz. Płakał z tęsknoty za zmarłą dziewczyną.
- Będą tam łowcy talentów ze wszystkich większych uniwersytetów, wiesz - powiedział, z
trudem hamując szloch. -zobaczyliby mnie. Mnie. Mam autentyczną szansę wyrwać się tej
dziury.
Może płakał, że jego stypendium piłkarskie miało się właśnie zmarnować. W każdym razie
płakał.
Spojrzałam na sekretarkę, szukając ratunku. Zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować. Nigdy
przedtem nie miałam do czynienia z płaczącymi piłkarzami. Brat samobójca, proszę bardzo.
Psychopaci, którzy chcieli mnie zamordować, bułka z masłem. Ale płaczący piłkarz?
Sekretarka przestała już udawać, że gra komputerowa całkowicie pochłania jej uwagę.
Zauważyła łzy Marka. Ona też najwyrazniej nie wiedziała, co robić. Popatrzyłyśmy na siebie
zdumione i bezradne. Wzruszyła ramionami. Potem, jakby pod wpływem odkrywczej myśli,
podskoczyła i pomachała w moją stronę pudełkiem chusteczek.
Cudownie. Jakaś pomoc.
Wstałam, wzięłam pudełko chusteczek z rąk sekretarki i usiadłam obok Marka.
- Proszę - powiedziałam, kładąc mu rękę na ramieniu. -Już wszystko w porządku.
Mark wyjął garść chusteczek i przycisnął je do oczu. Zaklął cicho.
- Nie jest w porządku - powiedział gwałtownie w chusteczkę. - To nie do przyjęcia. To
wszystko jest nie do przyjęcia.
- Wiem - powiedziałam, poklepując go po ramieniu. Pod palcami czułam silne muskuły. -
Ale w końcu wszystko się ułoży. Będzie dobrze.
W tej chwili otworzyły się drzwi do gabinetu pana Goodharta i agenci specjalni Johnson i Smith
wyszli do poczekalni. Popatrzyli ciekawie na mnie i na Marka, i dopiero po chwili dotarło do
nich, co się tu dzieje. Kiedy zrozumieli, ich twarze przybrały surowy wyraz.
- Marku - odezwała się agentka specjalna niespecjalnie przyjemnym głosem. - Czy
zechciałbyś pójść ze mną?
Podeszła do kanapy i wzięła go za ramię. Wstał bez protestu, przyciskając chusteczki do oczu.
Potem pozwolił się poprowadzić korytarzem w kierunku sali konferencyjnej.
Agent specjalny Johnson, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrzył na mnie w milczeniu.
-Jessico - odezwał się. - Nawet nie myśl o tym, żeby tam pójść.
- Co? - Rozłożyłam dłonie w uniwersalnym geście oznaczającym urażoną niewinność. - Nic nie
powiedziałam.
- Ale miałaś zamiar. Jessico, mówię ci, daj sobie spokój. Chyba, że wiesz coś...
- Nie wiem - powiedziałam.
- Więc trzymaj się od tego z daleka. Młoda dziewczyna nie żyje. Nie chcę, żebyś była następna.
Rany! W porządku, oficerze %7łyczliwy. Zdając sobie sprawę, jak obłudnie to zabrzmiało, agent
specjalny Johnson zmienił temat.
- Chętnie usłyszałbym coś na temat tej dziewczynki w San Francisco.
- Nie ma żadnej dziewczynki w San Francisco - zaprzeczyłam gwałtownie. - Naprawdę.
Przysięgam.
Agent specjalny Johnson skinął głową.
-W porządku. Niech będzie. Skoro tak sobie życzysz. Tylko posłuchaj mojej rady, Jess. Trzymaj
się od tego z daleka. Dobrze ci radzę.
Potem obrócił się na pięcie i zniknął w sali konferencyjnej.
Spojrzałam na sekretarkę. Odwzajemniła spojrzenie. Zrozumiałyśmy się bez słów. Mark
Leskowski, chłopak, który nie wstydził się łez po śmierci swojej dziewczyny, w żaden sposób e
mógł być mordercą.
- Jessica? - Pan Goodhart wyszedł z gabinetu. Wydawał się zdziwiony, że wciąż na niego
czekam. - Idz do domu.
Iść do domu? Zgłupiał czy co? Przed chwilą grzmotnęłam kolegę pięścią w twarz. A on tak po
prostu puszczał mnie do domu? -Ale...
- Idz. A ty, Heleno - zwrócił się do sekretarki - połącz mnie szeryfem Hawkinsem, dobrze?
Idz? I tyle? Po prostu sobie iść? A gdzie pogadanka na temat radzenia sobie z agresją? Gdzie
pojękiwania: Och, Jessico, sam ż nie wiem, co mam z tobą zrobić"? Gdzie całotygodniowa
odsiadka? To wszystko? Mogę po prostu... odejść?
Helena, zauważywszy, że nie ruszam się z miejsca, zakryła dłonią słuchawkę i wyszeptała:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]