[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7łycie miał wąskie, twarde, i krwawe jak miecz; ze złamanym nic ma
co począć.
Natomiast Zdzich, którego zrazu coś ciągnęło do starego woja, mi-
mo że długo za stracha służył on przeciw synowi, nie zdołał się z nim
uładzić. Ilekroć spróbował, zawsze wychodziło jak za pierwszym ra-
zem. A cackanie - dziewczyńska rzecz. Nie umiał tego i czuł zresztą,
że ojciec nie zniósłby od niego litości. Gdy zaś, powodowany cieka-
34
35
wością, usiłował ze starego woja wyciągnąć dzieje jego przygód, spo-
tykał się z szorstką odprawą, z czego pomiarkował tyle, że ojciec nie
chce wracać do przeszłości. O czym tedy gadać, gdy nie obchodzi go
nic i na nic nie czeka? Zdzich unikał owych rozmów, tym bardziej że
od niecierpliwego i popędliwego ojca łatwo było oberwać.
Matka, uważając, że skoro rodzic wrócił, karcenie nie jej rzecz,
przestała się Zdzichem zajmować, odsyłając domowników i czeladz
ze skargami na jego psoty do Przedsława, którego to niecierpliwiło
i drażniło. Wkrótce Zdzich widywał ojca jeno przy karceniu, a że
chłopak zacięty był, nie tłumaczył się ni spraszał, stary karać zaczął
bez pomiarkowania.
- Nie pierzcie go cięgiem, bo się zbiesi do reszty - prosiła za brata
Radka.
- Co tam! - odburknął. - Z ojcowskiej ręki nic boli.
Radka lepiej znała brata. Zbiesił się. Gdy podpalił stóg siana, ćwi-
cząc się w rozniecaniu ognia, od którego omal cały dworzec nie spło-
nął, dziewczyna patrzyła, ręce załamawszy, jak ojciec, pobladły
z wściekłości, sękaty kostur uchwycił. Skoczyła ku niemu.
·ð ðWżdy go ubijecie! - krzyknęła.
·ð ðUbijÄ™ wÅ‚asnÄ… rÄ™kÄ…, psie nasienie! - warknÄ…Å‚. Ale Zdzich wyszarp-
nął się ojcu z ręki, aż stary zatoczył się na drewnianej nodze i byłby
upadł, gdyby nie podtrzymała go Radka, wołając wystraszonym głosem:
- Spluńcie prędko od uroku, by nie powiedzieć w złą godzinę!
Stary poderwał się, ale Zdzicha już nie było. Usiadł ciężko na łożu
i podparł dłońmi skronie. Na twarzy jego nie było już gniewu, jeno
ponure przygnębienie. Radka gładziła go po łysiejącej głowie. Po
chwili powiedziała cicho:
- Do serca nie bierzcie. Po dobroci łacniej by go okiełzać.
·ð ð SkÄ…d mi dobroć wziąć, kiedy sama gorycz we mnie? - mruknÄ…Å‚
stary. - Zbierała się przez całe życie.
·ð ð To i ze mnÄ… wam zle? - zapytaÅ‚a przymilnie. -Ana starość każ-
dego przecie siły odchodzą i spocząć musi.
Przygarnął córkę, ale wysunęła się łagodnie z uścisku, mówiąc:
·ð ðZgrzaliÅ›cie siÄ™ przez tego urwipoÅ‚cia, to wam siÄ™ krew zapiekÅ‚a.
Migiem piwa przyniosÄ™.
·ð ðWypoczÄ…Å‚em zadość - mruknÄ…Å‚ PrzedsÅ‚aw. - Jeno ja nie taki stary
i nie dlatego mnie na śmiecie ciśnięto. Inni jeszcze wojują...
Urwał i zadumał się. Gdy Radka wróciła, napił się piwa i powie-
dział na pozór spokojnie, ale w głosie było coś takiego, że Radce ści-
snęło się serce:
·ð ðJako ten krzyż przy drodze: póki stoi, kÅ‚aniajÄ… siÄ™ ludzie. A gdy
go burza obali, to byle pastuch trzaski z niego łupie na podpałkę... al-
bo i pies nogÄ™ podniesie.
·ð ðO czym wy gadacie? - zapytaÅ‚a niespokojna.
·ð ð%7Å‚e i wÅ‚asny syn za nic mnie ma. Cóż siÄ™ książęciu dziwić? Niepo-
trzebnym ja nikomu i na nic niezdały. Wolej głowę stracić było niż
nogÄ™...
Urwał, bo Radka rozpłakała się. Patrzył na nią odmienionymi
oczyma, po czym siląc się, by głos uczynić szorstkim, burknął:
·ð ðJeszcze i ty lutaj nade mnÄ…. Tcgom już jeno godzien!
·ð ðA nieprawda! - zawoÅ‚aÅ‚a, chlipiÄ…c. - Nic nad wami beczÄ™, jeno że
robię, co mogę, by wam weselej było... i za nic wszystko...
·ð ðNo, przestaÅ„ już - pogÅ‚adziÅ‚ dziewczynkÄ™ po gÅ‚owie. - To ten ju-
cha żółć we mnie poruszył. Bez ciebie obwiesić by się przyszło.
·ð ðWżdy i macierz was miÅ‚uje, a i Zdzich po swojemu, jak to on. Je-
no dostąpić do was trudno jako do tarninowego krza, bo kole.
Zima naskoczyła z nagła, srogi wicher z północy naniósł śniego-
wych chmur, które wytrzepały swą zawartość na lasy i łęgi. Gałęzie
drzew mozolnie dzwigały zamarzniętą okiść, pochylone pod cięża-
rem, pola leżały wygładzone i białe jak nie zapisana karta pergaminu.
Gdy jednak wiatr zabrał resztę chmur i poleciał dalej, ziemię ścisnął
mróz, a śniegowa biel zapisywać się zaczęła niezliczonymi śladami:
jak podwójny łańcuszek paciorków kręciły się tu i tam odciski dra-
pieżnych łapek gronostaja, krzyżując się z pojedynczym łańcuszkiem
lisich tropów. Nad rzeką i po zalewiskach ślad wydry zdradzał jej sie-
36
37
dzibÄ™ pod korzeniami pochylonych nad wodÄ… wierzb, w lesie kuna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]