[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gorzej od innych uniósł się nad ziemią, błyskawicznie nabrał szybkości i jął sunąć nad ulicą
w strumieniu blizniaczych pojazdów. Widać było od razu, że ruch odbywa się zgodnie z surowymi
przepisami: pęcherze nie przeszkadzały sobie nawzajem, na skrzyżowaniach te, które leciały wzdłuż
głównej ulicy, wznosiły się nieco wyżej i niby po niewidzialnym moście przepływały nad tymi, które
nadlatywały z boków. Niektóre szybowały wysoko pod niebem jak dziecięce baloniki, tu i tam
zalśniły niekiedy ważki uskrzydleni ludzie.
A jeszcze wyżej przepływały potężne statki, dyski, pierścienie, kule...
FLIPNIEMY NA KOSMODROM!
Fotele były wygodne, miękkie i Kola o mało nie zasnął. A już żeby być całkiem w zgodzie
z prawdą, to nawet zasnął, wcale tego nie zauważywszy, zorientował się dopiero wtedy, gdy się
przebudził. Bywa tak czasem na pierwszej lekcji: siedzi człowiek, pisze, myśli, walczy z sennością,
aż tu nagle budzi się i widzi, że pióro mu zjechało z linijki i kreśli jakieś okropne bazgroły.
Kola spał najwyżej minutę albo dwie, ale ocknąwszy się, wpadł w przerażenie. Mało to się
mogło przez ten czas zdarzyć? Automatyka automatyką, a na przykład Elektron Stiepanowicz nie za
bardzo jej ufa. A gdyby w którymś z pęcherzy zawiódł układ sterowniczy? Przecież pędzą co
najmniej setką.
Z góry zjechał z dużą prędkością pęcherz. Umiejscowił się tuż obok i Kola spostrzegł, że jego
pasażer cofa ręce z tablicy rozdzielczej i odchyla się w fotelu. Aha, domyślił się natychmiast,
pęcherz musi mieć sterowanie ręczne. Bo jak inaczej mógłby podjechać do konkretnego domu?
Rzeczywiście tak było. Pod guzikami znajdowały się dzwigienki, a nad nimi wspólny napis:
Sterowanie ręczne .
W porządku orzekł na razie nie skorzystam z tego. Za mało czasu . Rzucił okiem na zegar
nad tablicą. Druga godzina. Zwariować można, jak w tej przyszłości prędko biegnie czas! Na
Księżyc już nie zdoła polecieć musi zdążyć przed wieczorem do domu. Jeśli rodzice wrócą i nie
zastaną go, powstanie taki popłoch, że wtedy lepiej wcale do domu nie wracać. Tak, tak, jedynactwo
ma swoje minusy. Gdyby w rodzinie była piątka dzieci, nikt by się nie denerwował to jest, tamtego
nie ma...
Decyzja Koli, by nie dotykać ręcznego sterowania, była całkiem rozsądna. Ale decyzje takie są
pożyteczne wtedy, gdy za nimi idą czyny. Kola nie zawsze postępował zgodnie z własnymi
decyzjami. Ledwo minęły dwie minuty, a już pomyślał: Jeśli przestawię pęcherz na sterowanie
ręczne, będę mógł wznieść się wyżej i popatrzeć na Moskwę z góry. Podlecę niezbyt wysoko,
a gdyby się coś zdarzyło, natychmiast przełączę na automatykę. Technika obsługi musi być prosta,
inaczej nie pozwalano by każdemu wsiadać do pęcherza. Przecież latają w nim nawet starcy i małe
dzieci .
To już było rozumowanie dość ryzykowne. Ale wejdzcie w położenie Koli. Jedziecie nowym
środkiem lokomocji posiadającym różnorakie możliwości. I co, zrezygnujecie z wykorzystania ich?
Jeśli tak, nie macie w sobie za grosz żyłki badawczej. A Kola ją miał.
A w ogóle, to jeżeli będzie jechał tak jak inni, zaśnie już na amen. %7łeby nie zasnąć, trzeba się
czymś zająć.
Przestawił jedną dzwigienkę na sterowanie ręczne i ostrożnie przesunął w górę drugą z napisem:
Wznoszenie . Bardzo ostrożnie. Tak że pęcherz wzniósł się nad ziemię tylko na kilka metrów i o
mało nie zderzył się z innym, lecącym z przeciwnej strony. Nie, tak nie da rady. Jak już coś robić, to
robić. I Kola przesunął dzwignię prawie do oporu.
Nie latał oczywiście nigdy dotąd pęcherzami, więc też nie wiedział, jak szybko reagują na
rozkazy. Pęcherz pomknął w niebo ku samemu słońcu, z taką prędkością, że ziemia runęła w dół, Koli
zatkało uszy. Stracił głowę, opuścił dzwignię w dół. Pęcherz zamarł. Spłaszczył się nawet odrobinę
tak bezwzględnie obchodził się z nim pasażer. Nagle pulpit przemówił głosem przypominającym
tamten z automatu z lodami.
Aamiesz przepisy sterowania. Jeśli nie przestaniesz pastwić się nad latającym flipem,
przełączymy go w trybie przymusowym na automatykę.
Przepraszam powiedział skruszonym głosem Kola. Więcej nie będę.
Pęcherz w dalszym ciągu opadał, więc Kola tym razem z najwyższą ostrożnością ustawił
dzwigienkę w położeniu neutralnym. Pęcherz, uspokoiwszy się, poleciał, przed siebie na wysokości
stupiętrowego domu. Kola odwrócił się i popatrzył na Moskwę. Z tej wysokości Moskwa była
bardzo zielona i zdawała się nie mieć granic. Trudno jednak było cokolwiek rozpoznać. Zobaczył
wieżę telewizyjną w Ostankino, ale obok znajdowały się jeszcze trzy inne, dwukrotnie wyższe, które
otaczały ją niczym rośli synowie matkę-starowinkę.
Bliżej centrum Moskwa zlewała się w mieszaninę żółtych i zielonych plam. Aby zobaczyć Kreml,
trzeba było wznieść się nieco wyżej.
Kola podniósł lekko dzwigienkę. Z satysfakcją wyczuł, że pęcherz posłusznie i łagodnie wznosi
się w powietrze. Pomyślał nawet, że może warto by pozostać jeszcze dwa, trzy dni, wyszaleć się do
woli na pęcherzach. Podnosił wciąż dzwigienkę oglądając się za siebie. Moskwa została hen w dole,
ale nie bał się ani trochę. Wreszcie wydało mu się, że widzi wieże Kremla, ale w tym samym
momencie rozległ się cichy trzask i wszystko zniknęło. Otoczyła go nieprzenikniona szara mgła.
Usłyszał głos:
Cóż to za powietrzne chuligaństwo?! Kto wypuszcza w powietrze ślepe kocięta? Zatrzymaj
pojazd! Rozrywasz sieć!
Automatycznie wykonał polecenie. Pęcherz zawisł w gęstej szarej mgle i choć Kola obracał
głowę na wszystkie strony, nie widział nic.
No co, usnąłeś? znów rozległ się głos. Był znajomy i najwyrazniej kipiał gniewem.
A co mam zrobić? spytał Kola.
Jak to co? Schodz w dół.
Przecież to pan kazał mi ustawić dzwignię na Stop .
I dobrze zrobiłem. Znów byś rozerwał sieć, a na dodatek zderzył się ze mną. Schodz, mówię ci!
Kola posłusznie przesunął dzwigienkę w dół i pęcherz zaczął się obniżać z prędkością windy
szybkobieżnej. Kola nie zdążyłby doliczyć nawet do dwudziestu, gdy z powrotem wychynęło słońce.
Podniósł głowę i zobaczył wiszącą nad sobą ogromną kulistą chmurę, w którą niechcący wleciał
przed chwilą. Przyjrzawszy się dokładniej spostrzegł, iż nie jest to całkiem zwyczajna chmura.
Spowijała ją migocąca w słońcu sieć połączona z dużym pęcherzem, w którym znajdował się jakiś
pasażer. Pęcherz ciągnął chmurę za sobą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]