[ Pobierz całość w formacie PDF ]
karnacji i włosach może być dla niego artystycznie interesujące. Dopiero po obejrzeniu moich zdjęć pozwolił Katarzynie mnie przyprowadzić.
Prowadziłam teraz diabła do tajnej pracowni, spokojna tylko dlatego, że Laurent odganiał się od klientek, ale nigdy od ładnych chłopców. Może
nawet dostanę rabat za to, że będzie mógł wziąć miarę z mojego przyjaciela. Uśmiechałam się w duchu na samą myśl. Nie przypadkiem zabrałam
Mirona, a nie Joshuę. Diabeł ruchliwe ręce skrzata i jego skrupulatność przyjmie z drwiącym uśmieszkiem i po sprawie rzuci mi komentarz czy
dwa. Dla Joshui byłoby to traumatyczne niczym molestowanie. Był nie tylko dziewiczym aniołem, ale też najbardziej heterozorientowanym facetem,
jakiego znałam. Jeśli prawdą jest to, co ustalił Kinsey, że czysty homoseksualizm i czysty heteroseksualizm to zaledwie po dwa procent ludzkości,
a reszta to tylko procentowe różnice i dominujące lub niedominujące skłonności, to Joshua jest w tych dwóch procentach czystego
heteroseksualizmu. Ja sytuuję się dokładnie pośrodku skali jako biseksualna. Miron
nieopodal, woli dziewczyny, choć nie ma jakichś większych obiekcji co do chłopców. Jeśli postawić przed nami ładną dziewczynę i ładnego
chłopca i kazać wybierać, ja wybiorę ładniejsze, nie wiem, jakiej będzie płci, on wybierze raczej dziewczynę, choć jeśli chłopak przykuje jego
uwagę... Joshua nawet nie zauważy chłopaka. Proste?
Laurent, jak większość znanych mi skrzatów, mieszkał w kopcu. Zwykle wybierają lasy, ale Laurent lubił cywilizację, więc jego kopiec był w parku,
blisko centrum miasta. Kluczyłam chwilę alejkami, wypatrując zakamuflowanego magicznie wejścia. Nigdy nie było dokładnie w tym samym
miejscu, co za mojej poprzedniej wizyty. Laurent sporo magii wkładał w system ochrony. Odnalazłam symbol wśród liści i posłałam skrzatowi
sygnał, że chcę wejść. Odpowiedział po kilku sekundach.
Krawiec, jeśli można go tak nazwać, był niewysokim, krępawym skrzatem o gładkiej łysej głowie i bródce gustownie przyciętej w stylu
hiszpańskim. Jedwabna koszula w kolorze amarantowym, pomarańczowy fular i dopasowane czarne spodnie, opadające na mokasyny ze skóry
aligatora, składały się na strój, który był niczym oświadczenie o orientacji seksualnej wydrukowane w piątkowym dodatku do Gazety Wyborczej".
Stroje, mimika, gestykulacja Laurenta zawsze były nieco zbyt przerysowane. Podejrzewałam, że celowo. Był najbardziej gejowski, jak to możliwe,
jakby pławił się w tym stereotypie. Może fakt, że skrzacie rodziny są zwykle jeszcze bardziej niż ludzkie nieprzychylne gejowskim coming outom,
miał z tym coś wspólnego? Laurent najwidoczniej chciał przyprawić własnego ojca o zawał, nie tylko podkreślając swoją radosną ciotowatość, ale
też zajmując się
tak mało męskim, czy raczej mało skrzacim zajęciem jak moda. Jego bracia zgodnie z tradycją byli górnikami, hutnikami, w ostateczności -
murarzami i cieślami (choć to ostatnie zajęcie było już zbyt lekkie" i nie dość męskie"). Laurent szył sukienki. Magię wykorzystywał nie do kopania
tuneli, ale do tworzenia idealnych ubrań. I cudownie, po co dziewczynom tunele? Jego kreacje dawały ogrom szczęścia, nawet mnie, choć nie
byłam typową dziewczęcą dziewczyną" i na co dzień nosiłam dżinsy, proste T-shirty i skórzane płaszcz lub kurtkę. Prawie wszystkie skórzane
ubrania miałam zresztą z pracowni Laurenta. Magia dawała im nie tylko niemal niezawodną jakość, ale też dopasowywała ubrania idealnie do
mojego ciała. Nie groziło mi, że gdy przybiorę tu czy tam, nie wejdę w ukochane spodnie. Skrzat nie był bóstwem, ale miał grono oddanych
wielbicielek oddających mu cześć. To więcej niż niejeden kult.
- Jadeńku, złotko, wyglądasz świetnie - skrzat stanął na palcach, by ucałować mnie w oba policzki - choć doprawdy, twoje codzienne ubrania są
mało atrakcyjne. Ciągle na czarno... i ten kult bawełny... Nic tylko wygoda... A przecież dla piękna warto nieco się poświęcić. - Zmarszczył swój
nieco kartoflany nos, obrzucając mnie spojrzeniem od stóp do głowy. - Przynajmniej figurę masz wciąż znakomitą, trochę schudłaś, ale nie za
bardzo.
- Laurent, tak miło cię widzieć. Mam nadzieję, nie obrazisz się, że przyprowadziłam przyjaciela? Pomyślałam, że chętnie stworzysz dla niego strój
na wyjątkową okazję... - Przywołałam wzrokiem Mirona, który stał trzy kroki za mną.
Laurent odegrał scenkę pod tytułem: Och, dopiero teraz zauważyłem, że nie jesteś sama" z wdziękiem hollywoodzkiej diwy. Choć jego czujne
oczka nie tylko przyuważyły diabła, gdy ten przekroczył próg, ale dokonały już wstępnych pomiarów jego... parametrów życiowych.
- Hm... a kogóż tu mamy? - przemówił z lekką emfazą, co kojarzyło mu się ze zmysłowym głosem.
- To Miron, mój diabli przyjaciel - powiedziałam z wdziękiem kłaniając się skrzatowi.
- Przyjaciel?
- Przyjaciel. - Diabeł podkreślił to słowo, tak że zabrzmiało odrobinę nieprzyzwoicie, ale nie protestowałam. - Miło mi poznać prawdziwego artystę,
Dora była na tyle miła, że wiele mi o panu opowiadała.
- Mów mi Laurent, kochany, skoro moja droga Jada wlicza cię do wąskiego grona przyjaciół.... Nie szyłem dotąd nic dla diabła... - Oblizał się,
jakby w gardle mu zaschło.
- Nasza anatomia nie jest szczególnym wyzwaniem -powiedział Miron z uśmiechem. - Raczej nie odbiega od przeciętnej.
- Och, nic, co widzę, nie jest przeciętne - zamruczał skrzat, przebierając nóżkami. - Będę musiał wziąć dokładną miarę...
Zachichotałam w duchu. Domyślałam się, jak dokładną, i ostrzegłam wcześniej Mirona. Uśmiechał się teraz, rozkładając szeroko ramiona:
- Oddaję się w ręce artysty - powiedział swobodnie. Przysiadłam na wysokim stołku i z przyjemnością
obserwowałam Mirona. Bawił się niezle, choć z pewnością nie tak dobrze jak skrzat, który przysunął sobie małą drabinkę i rozwinął centymetr.
Diabeł patrzył mi prosto w oczy, rozbawiony i rozluzniony. Centymetr i zwinne dłonie Laurenta przesuwały się po jego torsie, szyi, talii, biodrach. Z
prawdziwie naukową precyzją zmierzyły długość nóg i stóp. Rozstaw ramion, obwód bicepsów, nadgarstków, łokci i każdej części ciała, jaką
można nazwać. Wiedziałam, że nie jest to związane tylko z dopasowaniem odzieży... wziąłby równie dokładną miarę, gdyby Miron chciał zamówić
plecak. Taki styl. Nie posunął się do zbyt intymnych obmacywanek, nie pozwoliłby sobie na to, ale korzystał z okazji. Ze mnie nigdy nie brał tak
dokładnych pomiarów, pomyślałam rozbawiona. Skrzat uśmiechał się jak kot, który dorwał się do śmietanki.
- Dobrze - powiedział w końcu - czego potrzebujecie? Jaka okazja?
- Kochany, tylko twoja magia może nam pomóc. Dostaliśmy zaproszenie na bal, do Trumny - powiedziałam.
- Między wampiry? - Zmarszczył lekko nos. No tak, stare urazy międzyrasowe.
- Tak, musimy wyglądać olśniewająco... Rozumiesz, reprezentujemy magicznych, piekło i niebo...
- Niebo?
- Prócz strojów dla nas, potrzebujemy kostiumu dla naszego przyjaciela, anioła.
- Bez miary? - skrzywił się lekko.
- Jest skrajnie nieśmiały - wytłumaczyłam. - Konserwatywne wychowanie, jak to w niebie. Ale jest zbudowany prawie tak samo jak Miron, tylko
niższy o dwa czy trzy centymetry i lżejszy o jakieś dziesięć kilo. Prawda, Mironie?
- Tak, szczuplutki jest i nieśmiały jak panienka. -Diabeł z uśmiechem wzruszył ramionami. - Jeśli trzeba,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]