[ Pobierz całość w formacie PDF ]

RS
117
- Nie...
- Kirsty... Odsunęła się.
- Czy ty naprawdę myślisz, że wychodząc za mnie za mąż, zdradzasz
Neila?
Nie odpowiedziała. Nie spojrzała na niego. Myślami była daleko.
- Neil stanowił część twojego dzieciństwa. Był twoim bratem,
przyjacielem, członkiem rodziny. Kochałaś go, był częścią ciebie. I tak
zostanie na zawsze. Mówiłaś prawdę, kiedy mu przyrzekałaś, że nigdy
żaden mężczyzna go nie zastąpi. Kochałaś go takim, jakim był. A teraz
kochasz mnie, czy ty tego nie czujesz?
Jego oczy przyciągały ją, obiecując coś, czego przyjąć nie chciała. Nie
mogła.
- Nie.
- Kłamiesz.
Zamknęła oczy. Gdyby nie widmo Diany, może by pozwoliła mu kochać
siebie, może znalazłaby w nim to, czego nie szukała.
- Spójrz na mnie, Kirsty. Nie. Tego zrobić nie może.
Uratowało ją pukanie do drzwi. Reid puścił jej ręce.
- Proszę wejść.
W progu stanęła pielęgniarka. Ze zdziwieniem spojrzała na Kirsty. Potem
przeniosła wzrok na Reida. Pokręciła głową.
- Jaka pani podobna do pani Haslett. To znaczy do byłej pani Haslett. Nie
do wiary... - Roześmiała się. - Gdyby tak państwo się pobrali - ciągnęła -
pan doktor zaoszczędziłby na ślubnych zdjęciach. - Widząc, że nikt się nie
śmieje, zmieszała się nagle. - Przyniosłam tylko wyniki pana Harshama. Nie
wyglądają dobrze.
Reid zmarszczył brwi.
- Czyli że penicylina nie bardzo pomogła. Kirsty wstała.
- Na mnie już czas. Muszę iść. Spojrzała prosząco na Reida.
- Zawiadom mnie, co z synkiem Dougala, bardzo cię proszę. Skinieniem
głowy pożegnała pielęgniarkę i zniknęła w głębi korytarza.
RS
118
ROZDZIAA JEDENASTY
Noc była długa i męcząca. Spała niespokojnym snem, przerywanym
koszmarami. Obudziła się zmęczona i przybita. Kiedy zeszła do kuchni,
Anthea z dezaprobatą spojrzała na jej podkrążone oczy.
- Wyglądasz strasznie. Gdybym była krową, za nic nie pozwoliłabym ci
się zbadać. Bałabym się, że się rozchoruję.
- Dziękuję, bardzo jesteś miła. - Kirsty zaczęła robić kawę. - Ile ci
zaproponował ten stary skąpiec?
- Dziesięć tysięcy dolarów.
Kirsty osłupiała. Przysiadła na krześle.
- Powtórz.
- Dziesięć tysięcy dolarów! - Anthea klasnęła w dłonie jak mała
dziewczynka. - Bob Henderson zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem.
Porozumiał się z agentem ubezpieczeniowym i u-zgodnił warunki budowy
nowych stajni. Dadzą mu dwadzieścia tysięcy, a on odpali mi połowę za
wynajem moich. Dziesięć tysięcy! Powiedział, że możemy zawrzeć
długoterminową umowę. Będzie u mnie trzymał konie nawet wtedy, kiedy
zbuduje własne stajnie. Powiedział, że zamierza powiększyć stadninę i tak
mu będzie wygodniej. Wygląda na to, że jestem dziedziczką, mam pracę,
pieniądze, wszystko! I to dzięki tobie. Niech cię ucałuję.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Kirsty zamyśliła się.
- Będziesz mogła pozbyć się długów.
- Przynajmniej części. Najważniejsze, że zaczniemy żyć jak normalni
ludzie. Będę pracować. - Z niepokojem spojrzała na Kirsty. - Chyba nie
chcesz stąd wyjechać?
Trafiła w sedno. O tym właśnie Kirsty myślała przez całą długą,
koszmarną noc. Zostawić wszystko i wyjechać... Anthea była doskonałym
pretekstem, żeby tego nie robić.
- Oczywiście, że nie. Anthea przyjrzała się jej.
- To dlaczego tak wyglądasz? Nie miałaś w nocy wezwań.
- Nie miałam.
- Ach, więc to z miłości!
- Anthea!
- W porządku, nie ma sprawy. - Anthea uniosła ręce obronnym ruchem. -
Nic nie powiedziałam. Tylko pamiętaj, mężczyzni to potwory, fałszywe,
RS
119
przewrotne potwory. Nie wierz ani jednemu słowu.
Potwory...
Pewnie ma rację, może jest trochę uprzedzona, ale w gruncie rzeczy ma
rację.
Reid jest kłamliwym, przewrotnym potworem, powtarzała sobie Kirsty,
jadąc do pracy i pózniej w gabinecie. Jest kłamliwym potworem.
Nie pomagało.
Obok Reida w jej myślach pojawiał się mały Mark. Właśnie teraz jest w
szpitalu, Reid go bada, za chwilę rodzice usłyszą wyrok.
Jaka będzie diagnozą? Nie może dłużej czekać, musi to wiedzieć
natychmiast. Nawet gdyby znowu miała zobaczyć Reida.
Zaraz po pracy pojechała do szpitala. Na parkingu zobaczyła jego
samochód. Podeszła do pielęgniarki siedzącej w dyżurce.
- Doktor jest w gabinecie - wyjaśniła z uśmiechem siostra. Była to ta
sama pielęgniarka, z którą rozmawiała poprzedniego dnia. - Na pewno nie
będzie miał nic przeciwko temu, że mu pani przeszkodzi.
Na słowo  pani" położyła specjalny nacisk, jakby było oczywiste, że ktoś
tak bardzo podobny do Diany nie może  przeszkodzić" doktorowi
Haslettowi.
Kirsty szybkim krokiem poszła we wskazanym kierunku. Jak najszybciej
mieć tę wizytę za sobą. Dowiedzieć się i wyjść.
- Dzień dobry. Jakoś nie możesz się beze mnie obejść, Kirsty.
- Reid z uśmiechem podniósł się zza biurka.
- Reid...
- Kirsty... - W jego głosie było tyle miłości. Szkoda, że nie może w nią
uwierzyć.
- Przyszłam się dowiedzieć, co z Markiem. Na jej twarzy zobaczył
strach.
- Test wypadł negatywnie, czyli to rzeczywiście nie jest astma. Miałaś
rację. Jestem pewien, że mamy do czynienia z chronicznym zapaleniem
oskrzeli. Dziecko jest bardzo osłabione. Było dotąd nieprawidłowo leczone,
dlatego musi teraz być pod stałą kontrolą. Jego życiu jednak nic nie zagraża.
Kirsty odetchnęła z widoczną ulgą. Jak dobrze. Ten chłopiec tak bardzo
przypominał jej... Jak dobrze.
- Dziękuję ci - szepnęła.
- To ja ci dziękuję - powiedział Reid, próbując ująć jej ręce.
RS
120
Odsunęła się, odwróciła i błyskawicznie znalazła przy drzwiach.
- Do widzenia. Muszę już iść.
- Dzień dobry, pani doktor. - Z korytarza doszedł ją kobiecy głos i ujrzała
Mary Harsham. Mary razem z synkiem przyszła odwiedzić męża.
- Dzień dobry - przywitała ją Kirsty, zadowolona z niespodziewanego
spotkania.
Pogłaskała Benjamina po głowie.
- Koniec z kleszczami? Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało.
- Koniec. Blacky też już dobrze się czuje.
Zza drzwi obok dobiegł ich szmer, a potem słabe wołanie.
- Mary, to ty? - Przerywany kaszlem głos należał do Toma.
- Benjamin też przyszedł?
Mary weszła do pokoju chorego, pociągając Kirsty za sobą.
- To ja, kochanie, i Benjamin. Przyszła też doktor Maine.
- Do cholery z doktorami - wyrzęził Tom. - Nie potrafią nawet mnie
wyleczyć.
W drzwiach ukazał się Reid.
- Tom... - Mary próbowała uspokoić męża. Reid powstrzymał ją ruchem
ręki.
- Pani mąż ma rację. Mamy kłopoty z tym jego zapaleniem płuc -
przyznał, biorąc do ręki kartę chorego. - Penicylina nie zadziałała i trzeba
będzie podać tetracyklinę. Sądzę, że mamy tu do czynienia z pewną dość
rzadką infekcją płuc, tak zwaną chorobą papuzią.
Papuzica, przemknęło przez głowę Kirsty. Infekcyjne zapalenie płuc,
najczęściej przenoszone przez dzikie ptaki.
- Mógł się pan zarazić od ptaków - powiedziała. - Od tych w szopie.
Tom podskoczył na łóżku jak oparzony. Jego twarz wykrzywiła
wściekłość.
- Co?! - krzyknął, siny ze złości. - Nikt pani nie pytał o zdanie! Nie mam
żadnych ptaków, rozumie pani? A teraz wynocha stąd!
- Tom, uspokój się - zaczął Reid podniesionym głosem, ale Kirsty już
wychodziła.
- Chory ma rację, jestem tu niepotrzebna. %7łyczę szybkiego powrotu do
zdrowia - powiedziała, zamykając za sobą drzwi. Na korytarzu dobiegł ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl