[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Służyć Panu!
Nagły ruch wśród drzew na szczycie wzniesienia przyciągnął jego uwagę. Ktoś nadchodził.
Cornelius zawahał się. Potem zobaczył mężczyznę o jasnych, potarganych włosach i przystojnej
twarzy wykrzywionej niemal tak samo dziko, jak jego własna. Przybysz był uzbrojony.
 Stój tam, gdzie jesteś, ty sukinsynu!  zawył Chris Latimer.
. Jeszcze jeden krok, a wypruję z ciebie flaki! To dotyczy także ciebie, ty suko z piekła
rodem!
 Cornelius ma tylko jednego Pana!  olbrzym wyciągnął rękę ku Jenny, która cofnęła się.
12-milimetrowy pocisk mocno go zranił. Cornelius wyprostował się. Zachwiał, ale nie upadł.
 Panie!  zawołał.  Panie... Panie...
Chris zauważył rozszerzającą się plamę krwi na piersi Cygana jedna i ćwierć uncji ołowiu
trafiło go z odległości nie większej, niż piętnaście jardów. I ciągle trzymał się na nogach.
Olbrzym górował nad dwiema kobietami, niebezpieczny jak zraniony byk.
 To dla ciebie, ty sukinsynu!  Latimer posłał mu kolejną kulkę.
Tym razem trafił w głowę. Mózg i kawałki kości rozprysły się w powietrzu, ale nawet teraz
Cornalius nie upadł. Krwawy olbrzym bez twarzy  ciągle żywy.
Kolejne dwa pociski. Prawie jednoczesny podwójny wybuch. Powoli, bardzo powoli,
Cornelius przewrócił się. Siła wybuchu odrzuciła go w tył, na krawędz tego strasznego
cmentarzyska. Pogrążył się w bagnie łagodnie, niemal w zadumie, z ledwie dosłyszalnym
pluskiem. Została tylko krew i ssące bagno. A potem już nic.
Jenny Lawson patrzyła szeroko otwartymi oczami. Pat Rowlands nie zmieniła wyrazu
twarzy. Po prostu stała tam przez cały czas. Zlepa. Bezmyślna. Czekała na kolejne rozkazy.
 Och. Chris.  Jenny nadała swemu głosowi odcień wdzięczności.  Nigdy sobie nie
wybaczę...
 Nikt ci nie wybaczy  przerwał jej ostro.  Będziesz musiała wiele rzeczy wyjaśnić. Policja
będzie zadowolona, kiedy dostanie cię w swoje ręce. Odejdziesz od nas na bardzo długi czas!
 Nie zamierzasz chyba... oddać mnie w ręce policji. Chris?  powiedziała z autentycznym
zdziwieniem.
 Możesz być pewna, że oddam  warknął.  Teraz podejdz tutaj. Wolno. Obserwuję każdy
twój ruch. Ja...
Następny ruch zrobiła zbyt szybko. Niespodziewanie. Nie zdążył się zorientować.
Jenny chwyciła Pat i wypchnęła ją przed siebie, zasłaniając się w ten sposób przed jego
strzałami. Jej śmiech rozniósł się echem, głośniejszy, bardziej przerażający niż śmiech
Corneliusa.
 Nie bądz taki szybki, kochanie  zakpiła.  Twoja mała Jenny nie jest taka głupia. Strzel,
a zabijesz nas obie. Teraz możemy porozmawiać.
Wiedział aż za dobrze, że to co mówi, jest prawdą. Poza tym, była zdesperowana.
Jeśli miałyby umrzeć, z pewnością pociągnęłaby za sobą Pat.
 Gadaj  powiedział.
 OK  odparła wesoło Jenny.  Moja wolność, nic więcej. Mogłabym zabrać ze sobą twoją
kochankę, ale byłoby to cholernie nieprzyjemne. Nigdy nie wyjdzie z tego transu. Nigdy.
Rozumiesz?
Poczuł się, jakby wylano na niego wiadro zimnej wody. Czyżby miał ocalić bezrozumnego
robota?
 W takim razie  powiedział  chyba zastrzelę was obie. To najlepsze wyjście.
 Ale nie zrobisz tego. Znam cię zbyt dobrze, Chris. Nie miałbyś nawet dość odwagi, aby
zastrzelić mnie.
 Spróbuj, a samą się przekonasz. Jenny pochyliła się i szepnęła coś do ucha Pat. Chris nie
mógł tego usłyszeć.
 Słuchaj, Chris. Pat wypełnia każde moje polecenie. Właśnie kazałam jej, by poszła przed
siebie tym brzegiem. Może zdoła zrobić dziesięć jardów, może dwa, ale szybciej czy pózniej
wpadnie w bagno.
W następnej sekundzie Pat chwiejnie i niepewnie zrobiła pierwszy krok naprzód.
Spojrzenie miała ciągle niewidzące. Potem Jenny Lawson skoczyła w przeciwnym kierunku,
mając nadzieję, że skryje się wśród drzew na szczycie, zanim on podejmie decyzję.
Chris Latimer zareagował natychmiast. Poderwał strzelbę do ramienia. Lufa rozbłysła
w świetle księżyca, kiedy celował w plecy uciekającej dziewczyny.
 Suka!  zaklął i nacisnął spust.
Rozległ się szczęk iglicy. Tryumfalne wycie tej diabelskiej dziewczyny zagłuszało jego
przekleństwa. Wygrała. Nawet nie spodziewała się, że zapomniał załadować strzelbę po zabiciu
Corneliusa.
Latimer opuścił broń. Nie było czasu do stracenia. Teraz Pat potrzebowała jego pomocy 
i to natychmiast. Potknęła się na kępach trawy i posuwała się naprzód na czworakach. Próbowała
podnieść się znowu. Choć szła równolegle do bagna, wystarczyłby jeden fałszywy krok, aby
spotkała ją śmierć.
 Pat!  krzyknął Latimer.  Pat, stój! Nie ruszaj się!
Pat zrobiła kolejny krok. Jego krzyki były bezcelowe. Nawet go nie słyszała.
Była posłuszna tylko jednej osobie.
Chris zaczął schodzić najszybciej, jak mógł. Trawiaste zbocze było śliskie.
Latimer opadł na kolana. W ten sposób szło się szybciej.
Był w odległości jądra od niej, kiedy straciła grunt pod stopami. Przewróciła się głową
naprzód. Latimer rzucił się jak strzała, chwycił ją za kostki, zacisnął dłonie. Obsuwali się oboje.
Jard. Dwa jardy. Potem zatrzymali się. Sześć cali od nich bagno bulgotało w oczekiwaniu.
Bezpiecznie wspięli się na górę. Latimer stwierdził, że Pat łatwo daje się prowadzić. Trzymał ją
za rękę i szła za nim, nie pomagając mu, ale i nie opierając się. Znowu przemówił do niej, ale
wyraz jej twarzy nie zmienił się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl