[ Pobierz całość w formacie PDF ]

89
splendory. Brązowe, okolone długimi rzęsami oczy Izuby złagodniały, kiedy
pomyślała o Joshu, smukłym piętnastolatku.
 I Joshua też  zgodziła się.  Pewnego dnia zostanie bardzo ważną osobą, a ty
i ja będziemy z niego bardzo dumne.  Jeszcze raz zawołała Beauty.  Gdzie się
wszyscy podzieli?  mamrotała.  Gdzie jest babcia?  Podeszła do okna i jednym
ruchem rozsunęła zasłony, pozwalając wiosennemu słońcu wtargnąć do pokoju. 
Gdzie Umakhulu?
 Tam.  Soze ze strachem wskazywała sypialnię. Izuba otworzyła drzwi do pokoju,
podbiegła do łóżka i padła na kolana przed drobną postacią, skuloną na skraju
posłania. Wysuszonym ciałem jej matki wstrząsały łkania. Staruszka zawodziła
wysokim, piskliwym głosem.
 Jakie nieszczęście nas spotkało, Urna? Czemu lamentujesz?  Izuba delikatnie
gładziła kościstą dłoń o palcach powyginanych jak konary baobabu.
 Ajee, córko, zostaliśmy zhańbieni. Przodkowie skierują swój gniew na głowy
nasze i naszych dzieci.  Staruszka kiwała się w przód i w tył. Nawet kiedy
mówiła, nie mogła powstrzymać drgania cienkich warg.  Co za wstyd! Nazwisko
Maipei będzie wkrótce znaczyć tyle co psie nieczystości na ulicach.
Izuba czekała cierpliwie. W końcu paroksyzmy szlochu przeszły na tyle, że matka
mogła jej opowiedzieć całą historię.
Podczas najczarniejszych godzin nocy, kiedy największy śmiałek nie wychodzi z
domu z obawy przed złymi duchami i polującymi hienami, blizniaczy bracia Izuby
wrócili do domu po obrzędzie inicjacji. Zjawili się nagle, dwa upiorne blade
ciała, obsypane proszkiem ze startego piaskowca, odziane w rytualne szaro-
czerwone szaty obrzędowe.
Justice i Wisdom nie wrócili do wioski w Transkeju, by tam poddać się rytuałowi
przemiany z chłopca w mężczyznę, lecz zdecydowali się przejść obrzezanie w
pobliżu swojej dzielnicy. Ich współplemieńcy uważali każdego nie obrzezanego
mężczyznę, bez względu na wiek, za niedorosłego chłopca. %7ładna szanująca się
dziewczyna Xhosa nie wyszłaby za takiego.
Ceremonie odbywające się w pobliżu miasta trwały z konieczności o wiele krócej
niż na prowincji. Zamiast miesiącami wtajemniczać adeptów w tajniki prawa
plemiennego i sekrety dorosłości, szkolono
90
ich tu tylko kilka tygodni, a instruktaż nie był tak bolesny jak edukacja w
Transkeju. Chłopców nie bito, ale za to samo obrzezanie, a więc obcięcie
napletka, odbywało się bez użycia jakichkolwiek środków znieczulających.
Spędzali okres edukacji izolowani w malutkim szałasie, ukrytym głęboko w buszu
na piaszczystych równinach, gdzie siedzieli nadzy, z ciałami pomalowanymi na
biało, co miało ochraniać ich osobowości i bronić dostępu złym duchom.
Chłopcy przeczesywali gęste zarośla, zabijając wszystko, co się nadawało do
zjedzenia. Jeśli przez kilka dni nie mieli szczęścia, kradli. Kradzież była
dopuszczalna, ale nie było wolno dać się złapać na gorącym uczynku. Kiedy
oddalali się od szałasu, mieli prawo wziąć tylko jeden koc, co jednak niewielką
dawało ochronę nagim ciałom, bo szkolenie odbywało się zwykle zimą lub wczesną
wiosną.
Blizniacy właśnie przeszli bolesną, od wieków praktykowaną operację obrzezania.
Starannie wybrany stary człowiek, który znał się na rzeczy, odciął ostrzem
wrażliwy napletek. Bracia siedzieli na skórzanych kaross, szeroko rozstawiwszy
nogi. Zaciskali zęby i napinali mięśnie tak, że nabrzmiały im żyły na karku. Po
ukończonym zabiegu, półprzytomni z bólu wypełzli z chaty, by w samotności
zniszczyć kawałek odciętego naskórka. Justice, starszy i silniejszy, miał
szczęście i szybko znalazł mrowisko. Zakrwawiony strzęp znikł błyskawicznie i
chłopak nie musiał się już martwić, że ktoś może go znalezć i wykorzystać do
czarów. Wisdom, wrażliwy chłopiec, zapatrzony w brata, parę godzin szukał
bezpiecznego schowka. Wiedział, że przodkowie faworyzują Justice'a i postanowił
we wszystkim naśladować blizniaka.
Ich kankata, czyli strażnik, odszedł, żeby odprowadzić znachora do szosy.
Obolali chłopcy leżeli na podłodze chatki. Przez kolejne dwa dni mieli nie
dostać nic do picia, a już teraz czuli suchość w ustach. Okaleczone członki
bolały, jakby kwas solny wżerał się w żywe ciało. Opatrunek ze świeżych liści
przynosił im niewiele ulgi.
Zaciskali mocno powieki, starając się uspokoić rozszalałe serca, kiedy drzwi
chatki otworzono silnym kopniakiem i do środka wtargnęła banda tsotsi, gang
wyrostków wyjętych spod prawa. Wyciągnęli półprzytomnych braci na zewnątrz, na
lodowaty deszcz. Rozwydrzone nastolatki, ludzie tak jeszcze młodzi, że
przekonani
91
o własnej nieśmiertelności, rozpaleni retoryką rewolucyjną, rozkoszowali się
nowo zdobytą władzą, lekceważąc autorytety rodziców i plemienia, depcząc
beztrosko odwieczne prawa.
Na nowo rozniecili ogień. Czekając, aż węgle się rozżarzą do czerwoności
urozmaicali sobie czas dokuczaniem blizniakom i drwinami z tego, że poddali się
bolesnemu rytuałowi.
W końcu, kiedy żar był gotów, zastąpili nim opatrunek z liści na zakrwawionych
penisach chłopców. Węgle zagłębiły się w miękkie różowe ciało, osmaliły
delikatną skórę. Nad zalanym deszczem buszem unosiły się błagalne krzyki braci,
ale nie słyszał ich nikt oprócz gęstej mgły.
Matka Izuby nie mogła mówić dalej. Podjęła wątek dopiero wtedy, gdy córka
napoiła ją piwem domowej roboty, dobrym, gęstym piwem, pełnym witamin.
Przerażona Izuba delikatnie głaskała starą kobietę po głowie. Odezwała się w
niej tęsknota za dawno minionymi czasami, kiedy takie łamanie praw
doprowadziłoby do wykluczenia winnych ze wspólnoty. Aby uzyskać przebaczenie,
musieliby spędzić długie tygodnie w buszu, w towarzystwie starszych plemienia.
Dopiero gdyby po tym okresie izolacji okazali skruchę, mogliby wrócić do wioski.
Jeśli nie, zostaliby w buszu. Tylko kilka rzecznych kamieni na grobie
wskazywałoby, że kiedyś istnieli.
 Izubo, moja córko, kiedy wreszcie twoi bracia mogli się utrzymać na nogach,
przywlekli się tutaj i zaczęli błagać o pomoc. Byli zdesperowani i przyszli,
choć wiedzieli, że nie wolno im zbliżać się do żadnej kobiety, dopóki biały
proszek pokrywa ich ciała, a szałas nie jest spalony po zakończeniu obrzędu.
Ajee!  lamentowała cicho.  Tsotsi zabrali nawet naszyjniki moich synów,
wykonane z włosów z ogona świętej krowy z naszej wioski. Magiczne naszyjniki,
które miały ich chronić. Co z nimi będzie? Moi synowie, moje najmłodsze dzieci!
Co teraz zrobimy?
Otworzyła wypełnione łzami i bólem oczy i bezradnie spojrzała na Izubę, swoje
najstarsze i najsilniejsze dziecko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl