[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję ci za to, że okazujesz jej tyle serca. Bardzo
wiele dla niej znaczysz. Chyba aż za wiele.
- Kocham Darcie - wyznała Lori Lee, a w duchu dodała: i
ciebie też.
- Widzę to. Cóż, dla nikogo z nas nie będzie to łatwe, ale
chyba Darcie nie będzie uczestniczką twoich zajęć. Po tym,
co zdarzyło się dzisiaj, wszystkie dzieci odsuną się od niej.
- Sądzę, że się mylisz. - Lori Lee otworzyła książkę i
odłożyła ją na łóżko. - Możliwe, że oprócz Stefie Royce stra-
cę jeszcze jedną czy dwie uczennice, ale mam o wiele więcej
zaufania do moich znajomych niż ty. Wierz mi, Rick, w tym
mieście nie ma wielu prawdziwych snobów.
- Chciałbym ci wierzyć. Sam nie wiem. Nie chcę, żeby
Darcie znów cierpiała.
- Ja też tego nie chcę. Obiecuję ci, że...
- Jestem już gotowa - powiedziała Darcie, stając w progu
sypialni. Ubrana była w piżamę i wciąż ściskała w ręku sta-
tuetkę. Rick położył córkę do łóżka i pocałował.
- Czy mogę zostać i też posłuchać bajki? - zapytał.
- Możesz, jeśli Lori Lee to nie będzie przeszkadzało.
- Nie mam nic przeciwko temu - zgodziła się Lori Lee. -
Może postawisz swoją nagrodę na stoliku?
Darcie ustawiła statuetkę obok łóżka, pogładziła ją
pieszczotliwie i przytuliła się do Lori Lee. Po niecałych
S
R
dziesięciu minutach, gdy Lori Lee zaczęła czytać o tym, jak
Belle rzuciła się na łóżko, szlochając, Darcie już mocno spa-
ła. Lori Lee czytała jeszcze przez chwilę, po czym zamknęła
książkę i odłożyła ją na półkę.
Rick wyciągnął do niej rękę. Znalazła się w jego ramio-
nach.
- Rick?
- Odprowadzę cię do samochodu.
Wyszli na zewnątrz. Rick uścisnął mocno jej dłoń.
Lori Lee zatrzymała się z głośno bijącym sercem.
- Nie chcę, żebyś odchodziła, kochanie.
- Wiesz, że nie mogę zostać - odrzekła, splatając palce z
jego palcami. - Ja... my... nie możemy... nie przy Darcie.
Rick pociągnął ją w stronę garażu. Potknęła się, zaskoczo-
na. Otworzył boczne drzwi i wepchnął ją do ciemnego wnę-
trza.
- Kochałaś się kiedyś w ciężarówce? - zapytał.
- Nie.
- A chciałabyś?
- Tak - odrzekła cicho.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Rick wpatrywał się w trzymaną w dłoni słuchawkę
telefoniczną, jakby była to jakaś pozaziemska istota. Gdy
wreszcie dotarła do niego treść usłyszanych słów, rzucił
słuchawkę na widełki.
- A niech to jasna cholera! - zaklął i kopnął drzwi.
- Nie dostałeś kredytu - domyśliła się Eve, która właśnie
przygotowywała kanapki. Podeszła do brata, chcąc położyć
mu rękę na ramieniuvRick jednak szarpnął się gwałtownie i
odwrócił do niej plecami.
- Przepraszam, Eve. Zostaw mnie na chwilę w spokoju,
dobrze?
Eve odsunęła się i stanęła bezradnie pośrodku nieskazitel-
nie czystej kuchni.
- Co powiedział pan Percy? Czy podał ci jakiś powód, dla
którego odmówiono ci kredytu?
Rick wziął głęboki oddech.
- Owszem, podał mi powód. Moją aplikację potraktowa-
no szczególnie. Przejrzał ją osobiście sam prezes banku, John
Hobart, i uznał, że kredyt byłby obciążony zbyt dużym ryzy-
kiem.
- John Hobart - powtórzyła Eve. - Przecież to...
- Ojciec Mary Royce - dokończył Rick.
S
R
- Co za okropna wiedzma. Posunęła się do tego, że włą-
czyła swojego ojca w tę podłą, mściwą intrygę- skomento-
wała Eve z odrazą. - Na pewno można będzie coś zrobić.
Wynajmiemy prawnika. Zaskarżymy bank Colbert Federal.
Możemy zaskarżyć Marę Royce!
- Gdybym sądził, że to coś da, pojechałbym do Birmin-
gham i wynająłbym najlepszego prawnika w całym stanie -
rzekł ponuro Rick. - Ale niczego im nie udowodnimy, sio-
strzyczko. To bank Hobarta, i jeśli on uważa, że ryzyko jest
zbyt duże, to na pewno potrafi jakoś uzasadnić swoje stano-
wisko.
- Colbert Federal nie jest jedynym bankiem w tej okolicy
- zauważyła Eve. - Możesz spróbować gdzie indziej.
- Pan Percy radził, żebym tego nie robił.
- Co to znaczy? Czyżby ci groził?
- Niezupełnie. - Rick podszedł do Eve i otoczył ją ramie-
niem. - Powiedział tylko, że jego zdaniem na pewno będę
miał podobne problemy w innych miejscowych bankach i że
pan Hobart sugerował, bym poradził się prawnika, zanim
przyjdzie mi do głowy pójść do innego banku. Polecił mi
Powella Goodmana.
- To spisek, nic innego. Mara Royce i Powell Goodman
postanowili się na tobie odegrać. Ale nie ujdzie im to na su-
cho!
- Posłuchaj, siostro, od początku wiedziałem, że nie bę-
dzie mi łatwo żyć w Tuscumbii. Wiedziałem, że podejmuję
ryzyko licząc na to, że ci ludzie dadzą mi szansę.
- Większość z nich dała ci szansę - przypomniała
S
R
mu Eve. - Powell Goodman i Mara Royce należą do mniej-
szości.
- Tak, ale ta mniejszość jest potężna i niebezpieczna.
Od jakiegoś już czasu Rick instynktownie wyczuwał,
że zdarzy się coś, co zniszczy wszystkie jego marzenia.
Po otrzymaniu pożyczki miał zamiar oświadczyć się Lori
Lee. Ale w tej sytuacji, co mógł jej zaoferować? Nie
mógł pójść do niej jako życiowy rozbitek i wystawić ją
na pośmiewisko całego miasta.
- Rick, nie załamuj się. Na pewno jest jakieś wyjście,
musimy je tylko znalezć.
- A tak, jasne - mruknął Rick. - Nie mam pojęcia,
co ja powiem Lori Lee. W ciągu ostatnich dni i tak już
dosyć wycierpiała przeze mnie. Nie dziwiłbym się, gdy-
by już nie chciała mnie widzieć.
- Kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że ona cię kocha?
- Nie mam pojęcia, dlaczego. Co taka kobieta może
widzieć w kimś takim jak ja?
- Ja też się nad tym zastanawiałam - odparowała Eve
kpiąco. - Może sam ją o to zapytasz?
- Dla jej dobra powinienem teraz z nią zerwać.
Eve wróciła do robienia kanapek.
- Zachowujesz się tak, jakby sytuacja była bezna-
dziejna. Usiądz i zjedz coś. Zastanowimy się, co można
zrobić.
- Zapakuj mi jedną kanapkę. Zjem w drodze do pracy.
Moja przerwa na lunch już się kończy.
Eve zawinęła kanapkę w serwetkę.
S
R
- Proszę. I nie rób nic głupiego, na przykład nie zrywaj z
Lori Lee z powodu jakiejś zle pojętej szlachetności. Obiecuję
ci, że wymyślę jakiś sposób, żebyś dostał ten kredyt.
Lori Lee odebrała telefon w sklepie po drugim syg-
nale.
- Lori Lee, tu mówi Eve Nelson.
- Witaj, Eve. Co słychać?
- Bywało lepiej.
Lori Lee poczuła ucisk w żołądku. Na pewno coś się
stało z Rickiem, w innym wypadku po co Eve miałaby do
niej dzwonić?
- Co się stało? - zapytała.
- Colbert Federal odmówił Rickowi kredytu.
- Och, nie! Podejrzewam, że Rick jest wściekły i ryczy
jak ranny lew.
-Znasz go przecież.
Ciotka Birdie, zajęta zdejmowaniem z wystawy wielka-
nocnych dekoracji, odwróciła się od okna i zapytała:
- Co się stało z Rickiem?
- Nie dostał kredytu z Colbert Federal wyjaśniła Lori
Lee, zakrywając słuchawkę dłonią.
- Posłuchaj, Lori Lee - odezwała się Eve. Rick chce się
poddać, zerwać z tobą i zrezygnować ze wszystkich swoich
planów.
- Jest coś jeszcze, prawda?
- Pan Percy z Colbert Federal doradził mu, żeby nie
próbował ubiegać się o kredyt w żadnym tutejszym ban-
S
R
ku. Zdaje się, że Mara Royce namówiła ojca do odrzucenia
wniosku Ricka. Pan Hobart i Powell Goodman rozpowszech-
niają wiadomość, że Rick nie spłaci kredytu.
Lori Lee zrobiło się ciemno przed oczami. Zacisnęła moc-
no powieki, obawiając się, że lada chwila wybuchnie pła-
czem.
- Co się właściwie dzieje? - zapytała Birdie, wyjmując
słuchawkę z dłoni siostrzenicy. - Eve, tu mówi Birdie Pier-
pont. Lori Lee tak się zdenerwowała, że płacze.
Opowiedz mi dokładnie, co się stało.
Eve jeszcze raz powtórzyła swoją relację.
- O nic się nie martw - pocieszyła ją Birdie. Mogę roz-
wiązać ten problem. Większość moich pieniędzy jest uloko-
wana w kilku miejscowych bankach. Najwięcej mam w
Banku Oszczędnościowym Tuscumbia. Mój siostrzeniec,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]