[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go wymownie za rękę.
Zana obserwowała Briana i zastanawiała się, co on
teraz myÅ›li o rezydencji. Czy nadal widzi w niej wyma­
rzony dom dla Caroline? Czy wciąż wierzy, że dla
zdobycia tego pałacu chytry Russell wciągnął jego
matkÄ™ w puÅ‚apkÄ™? JeÅ›li jest tak, jak powiedziaÅ‚a Caro­
line, że Brian wbija sobie pewne idee do głowy i uparcie
przy nich trwa, to czy on kiedykolwiek zaakceptuje
swego ojczyma, a na dobrą sprawę także i ją samą?
PrzypomniaÅ‚a sobie, jakÄ… miaÅ‚ minÄ™, gdy go zmuszo­
no, by zawiesił w sypialni portret jej babki. Nie może
się pewnie doczekać, żeby wrócić do rezydencji i zdjąć
go ze Å›ciany, tym razem już na dobre; najprawdopo­
dobniej obraz wyląduje w końcu na śmietniku.
Po kolacji wszyscy razem wrócili do pałacu. Był letni
wieczór i słońce wciąż jeszcze jaśniało na horyzoncie.
Caroline zaproponowaÅ‚a Cil, że jej pokaże ogród róża­
ny i nowy basen, który zainstalowano opodal. Gdy
obie panie wyszły razem z Russellem na zewnątrz,
Brian, pozostawszy sam z Zaną, rzucił żartem:
95
- A jednak udało ci się wedrzeć do mojej sypialni...
- Nie jestem w twojej sypialni zaprzeczyła ze
słodkim uśmiechem
- To zle! Byłabyś tam mile widziana
- Nie odniosłam takiego wrażenia Raczej mnie
zniechęcałeś w ubiegłym tygodniu.
- Nie masz racji. Zwróciłem ci tylko uwagę, żebyś
nie liczyła na małżeństwo, a łóżko to co innego...
- Uśmiechnął się szeroko i gdy poważny wyraz zniknął
z jego twarzy, od razu stała się sympatyczniejsza.
- Oczami wyobrazni widzę już te długie, jedwabiste
włosy rozrzucone na mojej poduszce - dodał.
- A babcia będzie patrzyła z góry na wszystko, co
robimy. .
Zaśmiał się.
- Babcia stanowczo musi stamtąd odejść.
- Wiedziałam, że to powiesz. - Nie speszona, starała
siÄ™ udać obojÄ™tność i zaczęła zaglÄ…dać do pokoi przy­
legających do foyer. Zupełnie nie wiedziała, co ma
myśleć o Brianie. Odwróciwszy się spostrzegła, że ją
obserwuje. Tym razem wyraz jego twarzy był łatwo
czytelny: pożądał jej. Ta nagła zmiana jeszcze bardziej
ją zaniepokoiła. Nie miała ochoty na żadne seksualne
harce z Brianem. Wolała udać, że nie widzi jego
jednoznacznych spojrzeń.
- Czy już się pogodziłeś z małżeństwem naszych
rodziców? - spytała, chcąc oziębić zbyt rozgrzaną
atmosferÄ™.
Brian znowu przywdział na twarz maskę wrogości.
- Dlaczego o to pytasz? Chyba wystarczajÄ…co jasno
to wyjaśniłem. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek zranił
mojÄ… matkÄ™.
- Czyżbyś nie widział, że Caroline potrafi doskonale
sama o siebie zadbać? Wcale nie jest słaba...
- Słaba? Moja matka? Oczywiście, że nie! Jeśli do-
szłaś do takiego wniosku, to widać nie słuchasz tego,
co mówię. Po śmierci mego ojca matka musiała bardzo
ciężko pracować. Wiele kobiet załamałoby się w takiej
96
sytuacji, ale nie ona... PowtórzÄ™ jeszcze raz: nie po­
zwolę, by ją ktoś zranił, a wiem, że człowiek wcale nie
musi być słaby, by mu złamano serce. .
Te ostatnie słowa nie odnosiły się chyba do jego
matki. Mówił raczej o sobie, ale Zana wolała w to nie
wnikać.
- Ponieważ już nie krytykujesz małżeństwa naszych
rodziców, pomyślałam, że może je zaakceptowałeś, tak
jak ja to zrobiłam.
Brian powoli potrząsnął głową.
- Przyznaję, że jestem w kropce. Nie wiem, jak
postąpić. Westchnął. Moja mama wydaje się teraz
szczęśliwsza niż kiedykolwiek Nie chciałbym zamącić
jej tego szczęścia, ale też nie pozwolę, by ktokolwiek
inny to zrobił.
- Na przykład mój ojciec? To masz na myśli? Tatuś
ją uwielbia. Nawet ślepy by to dojrzał .
- Tylko ja nie?
- Przepraszam. Nie chciałam cię urazić. Wydaje mi
się jednak, że należy dać im trochę więcej czasu.
- Sądziłem, że to właśnie robię. Chyba nie uważasz
mnie za jakiegoÅ› potwora? - Powaga, malujÄ…ca siÄ™ na
jego twarzy, boleśnie ją dotknęła. Zmieszała się.
- Masz ochotę na kawę? - spytał.
Potaknęła.
- To chodz ze mnÄ… do kuchni. Tam siÄ™ napijemy,
bo w patio jest zbyt ciepło.
Brian wsypywał łyżeczką kawę do filtra, a Zana
przysiadła na stołku barowym i obserwowała go pełna
podziwu, że z taką łatwością porusza się w kuchni.
- Widzę, że nie masz jeszcze służby...
- Na wszystko przyjdzie czas. Dawniej obywaliśmy
się z matką bez żadnej pomocy domowej, a przez
ostatnie dwa lata raz na tydzieÅ„ przychodziÅ‚a sprzÄ…­
taczka. Ale skoro teraz mamy taki duży dom, to
wszystko musi się zmienić...
Aromat świeżo parzonej kawy rozszedł się po domu
i ściągnął do kuchni resztę towarzystwa.
97
- O kawie mowa, a kawa tu... - zażartowała Ca-
roline, wyjmując z kredensu filiżanki i spodki. Rozsiedli
się naokoło kuchennego stołu, a Caroline po kolei
nalewała im mocnej, czarnej kawy, takiej jaką się
pija w Luizjanie i jakÄ… lubili Russell i Cii. %7Å‚eby
złagodzić gorycz kawy, pozostali musieli dolać sobie
więcej śmietanki.
- Brian, nie powiedziaÅ‚eÅ› mi jeszcze, jak siÄ™ za­
patrujesz na mój plan urzÄ…dzenia parapetówki? - spy­
tała Cii.
Znowu zrobiÅ‚ takÄ… minÄ™, jakby siÄ™ znalazÅ‚ w po­
trzasku.
- Pomysł jest dobry - zaczął dyplomatycznie - ale
jestem tak strasznie zajÄ™ty renowacjÄ… domu i przeno­
szeniem firmy, że nie mam do tego głowy. Może razem
z mamą wytypujecie najlepszy dzień na tę okazję? Ja
jestem gotów złożyć w wasze ręce wszystko, co się wiąże
z urządzeniem przyjęcia.
- Cudownie! - wykrzyknęły unisono.
Brian rzucił szybkie spojrzenie w stronę Zany. Był [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl