[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Duszę kobiety, która zasługiwała na kogoś o wiele lepszego niż on.
Wpatrzył się w nocne niebo z bladym sierpem księżyca.
Dlaczego poprosił ją, żeby za niego wyszła?
Przecież przystałaby na przelotny romans. Potem mógłby usunąć ją ze
swego życia, zostawić na peronie kolejowym z diamentową bransoletką i odejść,
nie oglądając się za siebie. Wcześniej robił już tak wiele razy.
Więc dlaczego chce ją poślubić?
Ponieważ nie jestem już tamtym człowiekiem i nie chcę nim więcej być.
Uśmiechnął się krzywo. Nienawidził siebie, gdyż zbyt dobrze siebie znał.
Wciąż jest tamtym człowiekiem. Może udawać, ale w głębi duszy wie, że
wcale się nie zmienił.
Wszyscy to wiedzą... oprócz Meghan.
Jest zupełnie inny niż ona.
A jednak jej pragnie - z mocą, która nim wstrząsnęła, a nawet poniekąd go
przestraszyła. Pragnie, aby Meghan go wybawiła.
Gdy to sobie uświadomił, cisnął szklankę na kamienną podłogę tarasu.
Roztrzaskała się na drobne kawałki.
Niektórych rzeczy nie można naprawić. Szklanki... ani jego.
Wiedział z przerażającą pewnością, że nie ma dla niego ratunku ani
wybawienia.
- 58 -
S
R
Bez względu na to, jak bardzo by się starał, jak daleko by uciekł, nigdy się
nie zmieni.
Ona mogłaby mnie zmienić.
To śmieszne.
Nie chciał, żeby jakaś żałosna uboga dziewczyna z małej mieściny
próbowała go ocalić swoją miłością. Wiedział bowiem, że Meghan go pokocha.
Dostrzegał to w jej oczach, pełnych lęku, ale i nadziei.
Lecz dla niego nie ma żadnej nadziei.
Jest przeklęty i potępiony.
Jeżeli poślubi Meghan, pociągnie ją za sobą do piekła.
Lecz zdobędzie ją... bez względu na cenę. Ponieważ - pomyślał z
gorzkim, szyderczym uśmiechem - jest samolubnym łajdakiem, który nie cofnie
się przed niczym, żeby tylko zaspokoić swoją żądzę. Nawet kosztem czyjejś
krzywdy.
A wiedział, że skrzywdzi Meghan. Przez chwilę mógł próbować tego
uniknąć, ale w końcu jego prawdziwa mroczna natura dojdzie do głosu.
Przepełniony nienawiścią do siebie Alessandro odwrócił się i wszedł do
domu.
- 59 -
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Meghan obudziła się w pokoju zalanym ciepłym blaskiem porannego
słońca. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał zasłony w oknie. Rozkoszowała się tą
uroczą chwilą, a potem nagle powróciły wspomnienia wczorajszego dnia.
Oczy ją piekły po tej długiej, niemal bezsennej nocy, spędzonej na
dręczących rozmyślaniach. A jednak czuła się spokojna i silna.
Przed świtem zdecydowała, że poślubi Alessandra, choć rozsądek
podpowiadał jej, aby uciekła jak najdalej od niego i willi Tre Querce. Lecz nie
potrafiłaby już tego zrobić. Zbyt mocno tęskniła do jego dotyku.
Dlaczego się zgodziła? To było łatwiejsze i bezpieczniejsze niż dalsza
ucieczka czy powrót do domu.
Na samą myśl o domu w jej głowie rozbrzmiały głosy z przeszłości.
Wiedziałaś. Chciałaś tego. Zasłużyłaś na to, co cię spotkało".
Czy te głosy kiedykolwiek ucichną?
Nie powiedziała mu prawdy. Nie potrafiła aż tak bardzo się odsłonić.
Gdyby się dowiedział, jak nisko upadła... jaki wstyd i hańbę przeżyła...
A teraz ryzykowała jeszcze większy ból i upokorzenie. Jeśli zakocha się
w Alessandrze, on może ją zranić.
Jednak zamierzała podjąć to ryzyko. Nawet bez miłości mogą być
szczęśliwi. A ona odnajdzie w końcu spokój i bezpieczeństwo.
Zastanawiała się, dlaczego Alessandro odrzuca miłość. Jaki sekret
ukrywa?
Pomogłaby mu, gdyby to leżało w jej mocy.
Być może pewnego dnia zdradzi jej swą tajemnicę. Może ona również
odważy się powiedzieć mu prawdę... całą prawdę.
Być może.
- 60 -
S
R
Meghan była spięta i zdenerwowana, ale jednocześnie poczuła raptowny
przypływ energii. Wyskoczyła z łóżka, włożyła swoje wytarte dżinsy oraz
bladożółty pulower i zeszła po schodach.
Znalazła Alessandra w kuchni, siedzącego beztrosko przy stole nad gazetą
i filiżanką kawy. Co chwila odgarniał niedbale włosy, spadające mu chłopięco
na oczy.
Ana stała przy piecu i przygotowywała śniadanie. Obrzuciła Meghan
nieprzyjaznym spojrzeniem, a potem powróciła do smażenia jajecznicy.
- Alessandro - odezwała się.
Odwrócił się do niej szybko z uśmiechem, choć w jego oczach dostrzegła
cień. Sprawiał wrażenie bardzo spokojnego i opanowanego. Miał na sobie
beżowe sztruksowe spodnie i bladozieloną koszulę, rozpiętą przy szyi.
- Buongiorno. Wyglądasz ślicznie. Dobrze spałaś?
- Nie bardzo.
- Przypuszczam, że miałaś wiele do przemyślenia. - Delikatnie
przyciągnął ją do siebie. Za ich plecami Ana złowrogo trzaskała rondlami i
patelniami. - Ale podjęłaś już decyzję. Wyjdziesz za mnie.
To było stwierdzenie, nie pytanie. Meghan chciała zaprzeczyć - po prostu
po to, aby zachwiać jego pewnością siebie. Ale nie potrafiła. Mogę go uszczęś-
liwić, pomyślała. Nawet bez miłości.
- Tak - odrzekła.
Alessandro uśmiechnął się i tym razem ten uśmiech objął również jego
oczy.
- Dziękuję ci - powiedział z prostotą. - A teraz coś zjedzmy.
Ana usługiwała im przy stole, zachowując kamienne milczenie. Podczas
śniadania Alessandro poinformował Meghan o ich planach.
- Od razu po posiłku wyjedziemy do Mediolanu. Mam tam interesy do
załatwienia, a poza tym pragnę przedstawić cię rodzinie. - Spochmurniał na mo-
- 61 -
S
R
ment, a potem znów się rozpromienił i dodał rzeczowym tonem: - Im prędzej cię
poznają, tym prędzej wezmiemy ślub.
- Czemu się tak śpieszyć? - spytała.
- Bo pragnę jak najszybciej mieć cię w łóżku. Oblała się rumieńcem.
- I do tego musimy się pobrać? Milczał przez chwilę w zadumie.
- Nie chcę, byś kiedykolwiek jeszcze czuła się z mojego powodu winna
lub zawstydzona.
Ana sprzątnęła ze stołu, włożyła brudne naczynia do zmywarki i wycofała
się do innej części domu.
- Ona mnie nie lubi - rzuciła nagle Meghan.
- Kto, Ana? - spytał Alessandro, podnosząc wzrok znad gazety, którą
znowu przeglądał.
- Tak. Przez cały czas patrzyła na mnie z potępieniem.
- Mylisz się. Ona potępia mnie.
Meghan spojrzała na niego zaskoczona, lecz on z uśmiechem odłożył
gazetÄ™.
- Musimy załatwić w Mediolanie także inne sprawy. Będziesz
potrzebowała nowych ubrań. Mam w mieście mieszkanie, ale może wolałabyś
zatrzymać się gdzie indziej? Pozostawiam to do twojej decyzji.
Zastanawiała się, co właściwie będzie robiła w Mediolanie po ślubie.
- Wiesz, w Stanton Springs byłam nauczycielką języków - rzekła z
wahaniem. - Rzuciłam tę pracę, kiedy...
- Nauczycielką? - powtórzył, obrzucając ją przenikliwym spojrzeniem. -
Więc może teraz mogłabyś uczyć w jednej z tych angielskich albo amerykań-
skich szkół. Ale najpierw poznasz moją rodzinę i pobierzemy się.
Myśl o poznaniu innych członków rodu di Agnio przejęła ją lękiem.
- Czym właściwie zajmuje się twoja firma? Wspominałeś mi o niektórych
dziedzinach, ale z pewnością są jeszcze inne.
- 62 -
S
R
- Mój dziadek zaczął od sprzedawania biżuterii. Ojciec rozszerzył
działalność na nieruchomości, elektronikę, transport... wszystko po trochu. Lecz
naszą podstawową gałęzią pozostaje oczywiście biżuteria. Z tego naprawdę
słyniemy. - Zabębnił palcami po blacie stołu. - Ten wredny typ, który był tu
wczoraj, posiada jedną z największych w Stanach sieci supermarketów.
Negocjowałem z nim zawarcie umowy o umieszczeniu w niektórych z nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]