[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chlarzem. Thea potoczyła spojrzeniem po zebranych
wokół niej damach. Niektóre spoglądały na nią z nie-
zdrową ciekawością, inne z otwartą wzgardą, żadna
z sympatią. Była osaczona, nie miała dokąd uciec.
- Moja rodzina z radością zaopiekowała się marki
zem - powiedziała bezbarwnym, wypranym z emocji
tonem. - Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, by jak
najszybciej doszedł do siebie.
- Czy markiz Merlin zamierza długo pozostać
w Oxfordshire? - zainteresowała się lady Pendle.
- Markiz Merlin nie wtajemnicza mnie w swoje plany.
- Thea starała się mówić spokojnie, ale wzbierał w niej
gniew. - Myślę jednak, że niedługo zabawi w okolicy
i wkrótce wróci do Londynu.
- Cóż, bez wątpienia nacieszył się już przyjemno
ściami, jakie ma do zaoferowania Oakmantle - zauwa
żyła jedna z dam znacząco. - To człowiek, który szyb
ko się męczy...
- Każdy szybko się męczy, kiedy jest osłabiony -
odparła Thea tym razem już ostrym tonem. Zaczynała
tracić opanowanie. Zrobiła krok, gotowa uwolnić się od
towarzystwa wiedzm, choć nie bardzo wiedziała, gdzie
ma szukać przed nimi schronienia. - Zechcą panie wy
baczyć - rzuciła.
- Zatańczy pani ze mną, panno Shaw? - Drogę zagro
dził jej wielmożny Simon Pendle, przystojny młodzieniec,
który zwykle spoglądał na nią z góry, ale tym razem Thea
chwyciła się jego propozycji niczym liny ratunkowej.
- Dziękuję, panie Pendle.
Wyszli na parkiet, zostawiajÄ…c harpie samym sobie,
i Thea odetchnęła z ulgą. Niedługo cieszyła się ledwie
odzyskanym spokojem, bo Simon Pendle trzymał ją
w tańcu o wiele za blisko, niż wypadało.
- Jak tam układało się z Merlinem, panno Shaw?
Wspaniały z niego gość, nieprawdaż? I bardzo hojny,
jak słyszę.
Thea zmrużyła oczy. Czuła, że jeszcze chwila i wy
buchnie. Chciała wierzyć, że zle odczytała obrazliwe
słowa Pendle'a, niewłaściwie zinterpretowała bezczel
ny ton głosu.
- Rzeczywiście, lord Merlin był bardzo wielkodusz
ny wobec mojej rodziny - odpowiedziała chłodno, ce
lowo zmieniajÄ…c hojny" na wielkoduszny".
Pedle zarechotał głośno.
- Zbytnia skromność, panno Shaw. Chciałbym za
mienić z panią pózniej kilka słów, omówimy sobie parę
kwestii. - Zcisnął jej ramię poufałym gestem.
- Nie sądzę, żebyśmy mieli kwestie do omówienia,
panie Pendle - powiedziała Thea zimno i odsunęła się.
- Dajże spokój... - W kolejnej figurze tanecznej zno
wu zbliżyli się do siebie i Pendle niby niechcący przesunął
ręką po piersi Thei. Wstrząsnęła się z obrzydzenia, ru
mieńce wystąpiły jej na policzki. -Mówią, że Merlin jutro
wraca do miasta. Może po jego wyjezdzie będzie pani bar
dziej skora rozmawiać ze mną.
Thea miała ochotę zdzielić go na odlew w twarz, na
pewno nie rozmawiać. Odpowiedziała cicho, spokojnie,
ale tonem lodowatym:
- Jest pan w wielkim błędzie, sir. Nie mam nic do
dodania.
Pendle uśmiechnął się obleśnie.
- Patrzcie no, patrzcie, jak panna zadziera nosa. Nie
będzie pani taka harda, kiedy skończą się pieniądze
Merlina...
- Sługa uniżony, Pendle. Panno Shaw, mogę prosić
o następny taniec? - Głos Jacka uciął obelgi Pendle'a.
Thea nie zdążyła wypowiedzieć ostrej riposty, którą
miała na końcu języka. Głęboko dotknięta i zła nie za
uważyła nawet, kiedy orkiestra przestała grać i Jack do
nich podszedł.
Simon Pendle ukłonił się i dopiero teraz dostrzegła,
że jest mocno pijany.
- Dobry wieczór, Merlin. Właśnie mówiłem pań
skiej uroczej inamorata, że... - Urwał wystraszony,
kiedy Jack zrobił krok w jego kierunku.
- Myślę, że się pan myli, Pendle, i że panna Shaw
zdążyła już wyprowadzić pana z błędu. - Głos Jacka
brzmiał groznie, jakby ten miał lada chwila chwycić
Pendle'a za gardło. - Gdybyśmy nie byli w domu pań
skich rodziców, pokazałabym, jak bardzo pan błądzi.
Tymczasem - Jack odstąpił o krok - puszczę płazem
obrazę, jeśli jednak zobaczę, że zbliża się pan do panny
Shaw, będzie pan miał ze mną do czynienia.
Podał Thei ramię i oddalili się, zostawiając Pendle'a
z rozdziawionymi ustami.
- To powinno zapewnić nam spokój na resztę wie-
czoru - powiedział Jack, spoglądając na Theę. - Do
brze siÄ™ pani czuje, panno Shaw?
Thei drżały ręce, Jack uścisnął mocno jej dłoń, jakby
chciał ją uspokoić. Słyszała szepty wymieniane przez
gości Pendle'ów na ich temat.
Nie mogła dłużej tego znieść, słowa same wyrwały
siÄ™ jej z ust:
- Chcę wracać do domu. Zaraz!
- Nie powinna pani uciekać. - Jack chwycił ją moc
no za ramię. - Chce pani tym plotkarzom, tym złośliw
com dać satysfakcję? Chce pani, by powiedzieli, że pa
nią stąd wypłoszyli? Nie jesteś przecież aż tak słaba,
panno Shaw. Nie wolno się poddawać.
W oczach Thei zabłysł gniew.
- Dobrze panu mówić, markizie Merlin. Jestem tyl
ko pańską kolejną zdobyczą.
- Theo, wie pani, że to nieprawda.
- Ja wiem, ale ci wszyscy ludzie - Thea zatoczyła
gwałtownie dłonią - uwierzą we wszystko, co najgorsze.
Orkiestra znowu zaczęła grać i zanim Thea zdążyła
zejść z parkietu, Jack porwał ją do tańca.
Był to sprytny ruch, bo w trakcie menueta Thei trud
no było się z nim sprzeczać. Spokojna muzyka, wy
tworne figury, wszystko to wymagało stosownego, god
nego zachowania. Dostojny taniec stał w żywej sprze
czności z burzą uczuć, która ogarnęła zdenerwowaną
Theę. Ilekroć otwierała usta, żeby zaatakować Jacka,
rozdzielali siÄ™ w kolejnych plÄ…sach.
- Dla pana to nic - zaczęła, kiedy znowu się spot
kali. - Przyjeżdża pan sobie do Oakmantle i przysparza
mi kłopotów.
Tu znowu się rozdzielili, by po chwili na powrót sta
nąć naprzeciwko siebie.
- Jest pani niesprawiedliwa - rzekł Jack. - Pani za
częła, kiedy wpadła na pomysł poślubienia Bertiego.
Trudno wyobrazić sobie głupszy plan.
Trzymając się za ręce, okrążyli inne pary.
- Niech pan nie zrzuca winy na mnie - powiedziała
Thea z urazą. - Przyjechał pan do Oakmantle, żeby nie
dopuścić do naszego ślubu.
- W rzeczy samej - przytaknął Jack. - Działałem
w dobrej sprawie i wyjechałbym, gdyby pani siostra nie
postanowiła ustrzelić mnie z łuku, zmuszając do pozo
stania u was.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]