[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siedział zagłębiony w lekturze ilustrowanego tygodnika.
- Chwileczkę - powiedział cicho, lecz wyraznie. - Chciałem zamienić z panem parę
słów.
Sięgnął do kieszeni, jednocześnie coś mówiąc, kiedy raptem niefortunny posiadacz
książeczek na hasło odepchnął go, wskoczył w obrotowe drzwi, które - wybiegając - silnym
uderzeniem wprawił w gwałtowny ruch, i zaczął uciekać w kierunku baru  Zodiak . Zanim
młody mężczyzna uporał się z wirującymi jeszcze drzwiami, stracił kilkadziesiąt metrów. A
tamten zniknął już w jednej z bram.
Młodzieniec zatrzymał się i uważnie rozglądał się dookoła. Sprawdził dwie czy trzy
bramy, ale szybko zorientował się, że to nie ma sensu. Wszystkie były przejściowe. Z
markotną miną powrócił do Rotundy, chwilę medytował nad czymś, wreszcie powoli ruszył
Alejami Jerozolimskimi w kierunku ulicy Kruczej.
Obok kawiarni  Roxana czekał na niego uciekinier. Był nieco zasapany, wyraz
twarzy miał pokorny, przepraszający!
- Szukałem pana - powiedział. - Cholera, człowiek na starość staje się histerykiem.
Myślałem, że pan chce na mnie napaść, a ja mam przy sobie sporo pieniędzy. Zupełnie
zapomniałem, że tam są strażnicy i w ogóle... Dopiero tak biegnąc pomyślałem, że pan może
jest z milicji i pewnie ma do mnie jakiś interes. Nie chciałbym się narazić na jakieś
podejrzenia... A poza tym w ogóle głupia sprawa. Niby poważny ze mnie człowiek... I chyba
nie pomyliłem się... pan z milicji, co?
- Nie, nie pomylił się pan. Chciał pan, zdaje się, podjąć pieniądze z książeczek na
hasło, prawda? Proszę, tu jest moja legitymacja. A ja bardzo bym chciał zobaczyć te
książeczki.
- Ależ służę panu! - Sięgnął do kieszeni kurtki.
I zaraz potem zaczął się w popłochu uderzać po bokach, rozpiął kurtkę, wywrócił
nawet kieszenie marynarki i spodni.
- Nie ma! - Wykrzyknął wreszcie. - Musiałem je zgubić w czasie tej bezsensownej
ucieczki.
- Wyleciały panu z kieszeni, panie Skoczek? - Ironicznie zapytał milicjant. - Trudno,
pójdziemy do komendy, tam się wszystko wyjaśni.
Ale wyjaśniło się niewiele. Skoczek nie miał tych książeczek przy sobie, a wysłani w
teren funkcjonariusze bezskutecznie przetrząsnęli liczne zakamarki w domach i podwórzach
na trasie ucieczki, łącznie z koszami na śmiecie, piwnicami i strychami.
- Jak kamień w wodę... - Westchnął Skoczek. - Mój Boże, taka strata! Zgubiona
książeczka na hasło. I to razem z tym hasłem, to tak, jakby zgubione pieniądze. Nie wiem, czy
ktoś na tym skorzysta, bo mi się pomieszały kartki z hasłami. Ale ja na pewno straciłem.
*
Przeszukanie radomskiego mieszkania Skoczka nie przyniosło prawie żadnych
interesujących rezultatów. Znaleziono dokumentację prowadzonej firmy, nieco biżuterii. I tę
jedną fotografię. Starą fotografię, na której można było z łatwością rozpoznać Ignacego
Skoczylasa, jeszcze, jako krzepkiego mężczyznę, oraz - z pewną trudnością - Janusza
Skoczka, chłopca w koszuli z rozpiętym kołnierzem i w krótkiej wiatrówce. Na odwrocie
fotografii była data: sierpień 1943.
- Tak... Więc oczywiście podtrzymuje pan wersję, jakoby Ignacego Skoczylasa spotkał
pan rok temu, jako przedsiębiorca budowlany? - Zapytał kapitan Jastrzębski kładąc fotografię
na biurku.
- Stare dzieje - powiedział Skoczek niechętnie. - Ale chyba zbyt wiele się pan po tym
spodziewa, No, dobrze. To jest mój ojciec. Jak się okazało, narozrabiał w czasie wojny, coś
tam kombinował z Niemcami?.. Po wyzwoleniu zaczął się koło niego smród, więc szybko
zmienił nazwisko. Oczywiście nic mu to nie pomogło, odsiedział parę lat. A, że się do niego
nie przyznaję? Pan chętnie by się przyznał do takiego ojca?
- Panie Skoczek, a nie miałby pan ochoty zacząć wreszcie mówić prawdę? Bo pan
dalej utrzymuje, że ojciec wynajął pana do tej pracy, czy nie tak?
- Oczywiście. Za darmo bym mu tego nie robił. Długo mnie tak zamierzacie trzymać?
Mija druga doba.
- O, jeszcze zostało ładne parę godzin. Dopiero jutro rano miną dwie doby, po których
albo pana zwolnimy, albo o pańskich losach będzie decydował prokurator.
- Prokurator? Ale, o co mnie oskarżycie? Wtedy trzeba już mieć konkretne dowody.
- Jak mówiłem: do jutra jeszcze jest sporo czasu.
*
Pozostawiony w Radomiu porucznik Wasilewski wreszcie doczekał się dozorczyni
domu, w którym mieszkał Skoczek. Składała ona wizytę krewniakom w dosyć odległej wsi.
wróciła dopiero wieczorem. Przed jej przyjazdem dobudzono się jednak męża, który po
wypiciu sporej dawki alkoholu już od południa spał snem sprawiedliwego. Człowiek ten w
rzadkich chwilach względnej trzezwości był uniwersalnym rzemieślnikiem, znającym się na
wszystkich pracach domowych. Kiedy zorientował się, że milicja interesuje się Skoczkiem,
przypomniał sobie, że żona mówiła mu coś interesującego na temat lokatora? Ale pamiętał
tylko, że dotyczyło to samochodu. Wszelkie próby wyciągnięcia z niego czegoś więcej
okazały się nieskuteczne.
- Głowa - powtarzał. - Jakoś dziwnie boli mnie głowa. Chyba się zdrzemnę.
Dozorczyni rzeczywiście miała interesujące wiadomości. Rozpoznała na fotografii
Romanowskiego.
- Ten gość przyjechał tu parę dni temu takim nowym fiatem 127. Akurat stałam w
oknie, to widziałam dokładnie. Była może piąta po południu. Pan Skoczek też przyjechał tego
samego dnia tylko parę godzin wcześniej. On ciągle w rozjazdach, rzadko kiedy bywa. Ale
jak mu powiedzieć, żeby mieszkanie wynajął, to się denerwuje, jakby nie wiadomo co. To
tamtego dnia stoję w oknie i widzę, że nagłe ten facet z fotografii wybiega z bloku i gdzieś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl