[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szklanki jednak okazały się czyste i całe. Dochodziła druga, kiedy Downar
powiedział:
- No, dosyć. Nie mamy tu już nic więcej do roboty. Warto się trochę przespać. Myślę,
że najlepiej będzie, jeżeli ja pojadę do siebie, a ty się tu położysz. Pościel czysta, tapczan
wygodny. Po co się masz ruszać?
- O nie, nie - powiedziała stanowczo. - Ja tu sama nie zostanę.
- Boisz się?
- Bać się nie boję, ale mi jakoś nieprzyjemnie w tym obcym mieszkaniu.
- No to w takim razie chodz. Odwiozę cię do domu. Spojrzała na niego chmurnie.
- Dobrze. Odwiez mnie do domu.
Kiedy pakowała walizkę, mruknęła niby do siebie:
- Takie już moje parszywe szczęście. Nigdy się nie podobam wysokim mężczyznom.
Downar udał, że tego nie dosłyszał.
ROZDZIAA VI
Poszukiwania przeprowadzone w mieszkaniu pani Wiśniewskiej nie dały,
przynajmniej na razie, żadnego wyniku. Materiał daktyloskopijny był wprawdzie dość bogaty,
nie znaleziono jednak odcisków palców owego niezidentyfikowanego a tajemniczego
osobnika, który pozostawił ślady na szybie okiennej w gabinecie Natorskiego.
Zmietnikowa akcja Kobieli również okazała się bezowocna. Znalazł parę stłuczonych
szklanek i przetransportował je z zachowaniem wszelkich ostrożności do laboratorium. Ale
ślady na tych kawałkach szkła były przeważnie zupełnie zamazane i nieczytelne. Te
natomiast, które udało się odcyfrować i utrwalić, nie wskazywały na to, że którąś ze
stłuczonych szklanek miał w ręku domniemany morderca.
Godziszewski, który zaczął żywiej interesować się tą sprawą, spytał:
- Jak właściwie wyobrażacie sobie tę całą historię?
Downar odsunął odbitki daktyloskopijne i zapalił papierosa.
- To jest przypadek bardzo skomplikowany. Parę dni temu prosiłem o konsultację
Walczaka. Obaj doszliśmy do wniosku, że morderca rzucił nożem z mieszkania znajdującego
się po drugiej stronie ulicy.
- Słyszałem przecież, że okno w mieszkaniu adwokata Natorskiego znaleziono
zamknięte, więc...
- To się zgadza - przytaknął Downar. - Kiedy Natorski wrócił z milicjantem, okno
zastali zamknięte. Ale badania, które pan przeprowadził, wykazały odciski palców
zamordowanego na szybie. Według więc teorii Walczaka, do której i ja się w tej chwili
przychylam, sytuacja wyglądała następująco: Natorski, widząc, że jego klient zle się czuje,
poszedł do kuchni po wodę. Popłukał szklankę, wcisnął kilka kropel cytryny, co mu zabrało
trochę czasu. Natychmiast po jego wyjściu z pokoju, tamten facet wstał i otworzył okno.
- I wtedy ten z naprzeciwka rzucił nożem - uzupełnił Godziszewski.
Downar skinął głową.
- Tak. Jest to o tyle prawdopodobne, że Krzywe Koło nie ma więcej jak osiem,
dziewięć metrów szerokości. Nawet jeżeli dodamy trzy czy cztery metry, uwzględniając
wnętrza obu mieszkań, to otrzymamy odległość nieprzekraczającą piętnastu metrów. Nie
jestem specem w rzucaniu nożem, ale wydaje mi się, że to jest w granicach
prawdopodobieństwa. Jeszcze sprawdzę dokładnie tę sprawę. Niepokoił mnie trochę fakt, że
zamordowany siedział na krześle z wysoką poręczą, która musiała zasłaniać jego plecy.
Rozmawiałem nawet w tej sprawie z doktorem Ziembą. Twierdzi on, że morderca
mógł rzucić nożem w chwili, gdy tamten facet otworzył okno i odwrócił się plecami do ulicy.
Ale w takim wypadku musiałby przejść od okna do krzesła z nożem tkwiącym w sercu.
Doktor Ziemba uważa, że jest to zupełnie prawdopodobne.
- Oczywiście - powiedział Godziszewski.
- Ziemba ma najzupełniejszą rację. To jest prawdopodobne. Słyszał pan zapewne o
tym, że indyk bez głowy może przebiec nawet kilkanaście metrów. Gdyby morderca wbił nóż
i zaraz go wyjął, wtedy śmierć nastąpiłaby natychmiast. Z nożem zaś tkwiącym w ciele
człowiek ten mógł doskonale zrobić te dwa czy trzy kroki i usiąść na krześle. Tak, tak, to
zupełnie prawdopodobne. A więc wynikałoby z tego, że kiedy Natorski wrócił z kuchni, okno
było otwarte?
- Tak. Ale że oczywiście nie zwrócił na to uwagi. Zbyt był przejęty nagłą śmiercią
swego klienta. Wybiegł na ulicę, aby zaalarmować milicję. Wtedy morderca dostał się do jego
mieszkania, zamknął okno, postawił stłuczoną szklankę z arszenikiem na podłodze i uciekł.
Nie ulega wątpliwości, że miał na to dosyć czasu - Godziszewski w zamyśleniu drapał się w
tył głowy.
- Wobec tego musicie przyjąć, że Natorski nie zamknął za sobą drzwi albo że
zbrodniarz posiadał klucz od jego mieszkania.
- Obie hipotezy są prawdopodobne. Drzwi wejściowe w mieszkaniu Natorskiego
zaopatrzone są w zatrzask typu yale, który nie zawsze się zatrzaskuje. Wiem z własnego
doświadczenia, że nieraz trzeba pokręcić gałką, aby go uruchomić. Natorski w podnieceniu
nerwowym mógł po prostu nie zauważyć, że nie zamknął drzwi. Musimy jednak także wziąć
pod uwagę ewentualność, że morderca miał dorobiony klucz. Jeżeli wynajmował mieszkanie
naprzeciwko i obserwował kancelarię Natorskiego, to dlaczegóż nie miałby sobie dorobić
klucza do jego drzwi. To przecież żadna sztuka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]