[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sophie posmutniała jeszcze bardziej. Znów nieznacznie pokręciła głową. Skrzyżo-
wała ręce na piersi w obronnym geście, jakby ją zranił.
- Czemu nie pójdziesz do niego, nie przedstawisz swojej sytuacji, nie poprosisz o
wsparcie? Na pewno by ci pomógł. %7łyczy ci przecież jak najlepiej. Pewnie uważasz, że
jako dorosła osoba powinnaś sama na siebie zarobić, ale jeśli coś nie wyszło...
Sophie wydała z siebie jakiś dzwięk, bardziej przypominający szloch niż śmiech.
- On nic nie ma - odparła, patrząc mu prosto w oczy.
Widział w nich rozpacz. Uświadomił sobie, że jest na granicy załamania nerwowe-
go. Musiał postępować bardzo taktownie, żeby nie załamać jej do reszty.
- Nic nie rozumiem - wymamrotał niepewnie.
- Czyżby? - Tym razem roześmiała się gorzkim, niewesołym śmiechem. - Czy ty,
który prowadzisz operacje finansowe na wielką skalę, nigdy nie analizowałeś sytuacji
gorzej sytuowanych przedsiębiorstw? Czy kiedykolwiek słyszałeś o pułapce finansowej,
zwanej w żargonie ekonomistów kotłownią? - wyrzuciła z siebie z goryczą.
R
L
T
Nikos osłupiał.
- Tak - rzucił krótko.
Wymienione określenie oznacza oszukańcze spekulacje finansowe, którym kolejne
rządy bezskutecznie usiłują położyć kres. Ledwie zlikwidują jedną złodziejską firmę, na-
stępne wyrastają jak grzyby po deszczu. Za pomocą przemyślnej strategii marketingowej
namawiają przedsiębiorców do kupowania fikcyjnych udziałów. Obiecują złote góry.
Gdy inwestycja nie przynosi spodziewanego dochodu, przekonują, że zainwestowanie
kolejnych sum przyniesie nie tylko zwrot poniesionych nakładów, ale zaowocuje pokaz-
nym zyskiem. Gdy wyciągną wszystko, zostawiają ofiarę własnemu losowi i polują na
następną.
Nikos zmarszczył brwi z niedowierzaniem. Edward Granton od lat działał na rynku
nieruchomości. Nie podejrzewał go o aż taką naiwność, by mógł ulec perswazjom złoto-
ustych cwaniaków. Jakim cudem ktoś zdołał go zwabić w pułapkę? Nie wypowiedział
jednak na głos żadnego z pytań, które mknęły mu przez głowę. Miał ważniejsze sprawy
do załatwienia. Popatrzył jeszcze raz z obrzydzeniem na nędzne sprzęty. Potem ujął
Sophie pod łokieć.
- Idziemy stąd - zarządził.
Puste oczy rozbłysły, ale zaraz zgasły.
- Idz sam.
- Nie zostawię cię w tej norze pod żadnym pozorem. Zabierz swoje rzeczy. Chyba
niewiele ich tu zostało. Większość zostawiłaś w Belledon.
- Pojadę po nie.
- Nadają się tylko na śmietnik.
- Nie wyrzucaj ich, proszę. To cały mój dobytek. Nic więcej nie posiadam. - Prze-
rwała, wzięła głęboki oddech. - I nie martw się o mnie. Jest mi tu całkiem dobrze. Przy-
zwyczaiłam się - dodała z wysiłkiem.
Odetchnęła jeszcze raz głęboko, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Szok po po-
nownym spotkaniu na ulicy już minął. Była u progu załamania nerwowego. Musiała
skłonić Nikosa do odejścia, żeby nie widział, jak upada na duchu. Zmobilizowała całą
siłę woli, by go opuścić tamtego fatalnego poranka. Długa droga powrotna do szarego,
R
L
T
beznadziejnego życia wyczerpała ją do reszty. Zwiadomość, że ogląda ją w tak nędznym
położeniu, przepełniła czarę goryczy.
- Idz już - powtórzyła. - Nie możesz tu zostać. Mam pewne sprawy do załatwienia.
- Jakie?
- To nieistotne. Zostaw mnie samą - poprosiła jeszcze raz błagalnym tonem.
Nikos pojął, że nie powinien jej dłużej męczyć. Robiła wrażenie zrozpaczonej.
Czuł, że więcej nie zniesie. Ale jeszcze nic nie uzyskał. Musiał poznać miejsce pobytu
Edwarda Grantona. Zamierzał wyciągnąć z niego całą prawdę o przyczynach kłopotów
niegdyś ukochanej córki. Nie wyobrażał sobie, żeby ojciec zostawił jedyne dziecko wła-
snemu losowi w tak rozpaczliwej sytuacji.
- Gdzie twój ojciec? - spytał.
- Za granicą.
- Gdzie?
- Nieważne - odparła, wzruszając ramionami. - Posłuchaj, naprawdę muszę gdzieś
wyjść. Odejdz, proszę.
Nikos obserwował ją przez chwilę. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, lecz po-
stawa zdradzała przygnębienie. Ponieważ nie potrafił do niej dotrzeć, nie pozostało mu
nic innego jak spełnić jej życzenie. Po tym, co zobaczył, kwestia, dlaczego go porzuciła
po upojnej nocy, straciła na znaczeniu wobec ważniejszych zagadek.
- Dobrze, skoro tak sobie życzysz.
Sophie nie kryła ulgi. Popatrzył na nią jeszcze przez dłuższą chwilę, potem skinął
głową i wyszedł.
Sophie jeszcze chwilę stała bez ruchu. Słuchała, jak cichną kroki na schodach. Gdy
trzasnęły drzwi, opadła bezwładnie na łóżko.
Azy popłynęły strumieniem, gorzkie, palące.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
Po wyjściu na dwór Nikos wyciągnął telefon. Nie widział swojego obserwatora,
ponieważ jego ludzie do perfekcji opanowali sztukę kamuflażu, lecz wiedział, że czuwa
gdzieś w pobliżu.
- Obserwuj ją dalej - rozkazał, po czym zadzwonił do kierowcy, żeby po niego
podjechał.
Nadal rozsadzała go złość, lecz już nie na Sophie. Nie rozumiał, jak pan Granton
mógł pozwolić, by popadła w długi i wystawała w kolejkach w urzędzie zatrudnienia po
najmarniejsze posady. W jak rozpaczliwym położeniu musiała być, skoro szukała za-
trudnienia w agencji towarzyskiej!
Wszystkie jego wyobrażenia na jej temat okazały się fałszywe. Ale pozna prawdę.
Wykryje, dlaczego uciekła od niego po tak cudownej nocy.
Ale jeszcze nie teraz. Na razie należało skoncentrować całą uwagę na tym, żeby nie
stracić jej z oczu.
Gdy samochód zaparkował przy krawężniku, wsiadł i kazał kierowcy odjechać ka-
wałek, żeby myślała, że uszanował jej wolę i zostawił ją w spokoju.
Uśmiechnął się pod nosem. Sophie Granton już mu nie ucieknie. Dokądkolwiek
skieruje kroki, podąży w ślad za nią. Pokręcili się trochę po zaułkach, gdy jeden z pod-
władnych zameldował, że wyszła z domu. Pojechali więc we wskazanym kierunku, do
podmiejskiej dzielnicy, do innego, zamożnego świata. Przy cichych, szerokich alejach w
cieniu drzew stały duże, wiktoriańskie wille. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, gdy
wkroczyła do okazałego gmachu z dyskretną mosiężną tabliczką wmurowaną w kamien-
ny mur przy bramie.
Przez chwilę stał jak skamieniały, zanim odzyskał zdolność logicznego myślenia.
W końcu powiązał jej przybycie z wcześniejszą wizytą w agencji zatrudnienia. Podej-
rzewał, że skierowano ją tu do pracy. Wysiadł z samochodu i wszedł do środka.
- Szukam Sophie Granton - poinformował zwięzle recepcjonistkę przy biurku.
Dziewczyna zarumieniła się, jak większość kobiet w jego obecności. Mimo że nie
dodał żadnego wyjaśnienia, zerknęła na listę gości i skinęła głową.
R
L
T
- Dopiero weszła. Może jej pan poszukać. Dziś taki piękny dzień, że wszyscy wy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]