[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyszedł, żeby się pomodlić z pastorem. Słyszałam, że ludzie reagują tak samo we
wszystkich innych miejscach, w których pojawił się truciciel, a nawet w paru innych
parafiach. Bóg sprawdza naszą wiarę, jestem tego pewna, ale jeżeli to potrwa dłużej,
będziemy mieli krzyż pański z biskupem.
- Przykro mi... - Bethany pragnęła powiedzieć coś, co naprawdę pocieszyłoby panią
Barney. - Jestem przekonana, że można zrobić coś, co oczyści pani dobre imię i
zapobiegnie kolejnym morderstwom.
- Nie chcę podawać w wątpliwość pani słów, panno Penny, ale cóż można uczynić w
takiej sytuacji? - Starsza pani pokręciła głową tak mocno, że zatrzęsły się nakrochmalone,
ułożone w falbankę krawędzie jej czepka. - Ten nieszczęśnik i pozostali otruci byli ludzmi
ubogimi, nie mieli rodzin ani przyjaciół, którzy mogliby domagać się zemsty czy choćby
sprawiedliwości. Mój mąż próbował zwrócić na to uwagę władz, rzecz jasna, ale nikt, kto
S
R
ma wpływ na śledczych, nie chciał go słuchać.
Bethany momentalnie przypomniała sobie Williama Callawaya, absolutnie
przekonanego, że jego towarzysze zginęli z rąk mordercy. Teraz ona także była tego
pewna.
- Zatem sami musimy zrobić to, czego nie chcą uczynić władze - oznajmiła z
przekonaniem. - Jeżeli sytuacja się powtórzy także w innych jadłodajniach dla ubogich,
wówczas biedacy stracą do nas zaufanie i będą głodować.
- Nawet nie chcę o tym myśleć - wzdrygnęła się pani Barney i pogłaskała błyszczącą
czerwoną skórkę jabłka z koszyka przyniesionego przez gościa. - Najpierw tragedia
dotknęła dom opieki przy Cornhill, potem kościół Zwiętego Jerzego nad rzeką, teraz nas.
Jest pani bardzo hojna, ale proszę zabrać te wiktuały ze sobą. W Penny House znajdzie się
ktoś, kto je zje, tutaj się zmarnują.
- Wykluczone! - zaprotestowała dziewczyna i zerwała się z ławy. - Nie dopuszczę do
tego, i pani mi w tym pomoże.
Staruszka uniosła ręce w geście rozpaczy.
- To bardzo miłe z pani strony, panno Penny, ale naprawdę nic nie da się zrobić.
- Zawsze można coś zrobić - oświadczyła Bethany z determinacją. - Proszę mi
opowiedzieć wszystko, co pani wie o zamordowanym. Czy często tutaj przychodził? Czy
zna pani jego nazwisko? A może zrobił coś nietypowego, co mogłoby być dla nas
wskazówką?
- Na chrzcie dostał imię Jemmy - zaczęła pani Barney ze zrezygnowaną miną. -
Jemmy Reed. Był jeszcze młody, ale służąc w wojsku, odniósł straszne rany i miał
trudności z chodzeniem. Powłóczył nogami, chociaż całkiem dobrze sobie radził o kulach.
Panno Penny, nie rozumiem, co to ma do...
- Miał przyjaciół? - spytała Bethany niezrażona. Znowu pomyślała o Williamie
Callawayu, którego podkomendnym prawie na pewno był nieżyjący Jemmy Reed. - Czy
ktoś może wiedzieć, dokąd się udał po kolacji?
%7łona pastora uśmiechnęła się smutno.
- Och, wszyscy się przyjaznili z Jemmym. Robił prześmieszne sztuczki ze
znikającymi orzechami, wyczarowywał chustki z powietrza. W ten sposób udawało mu się
S
R
zarobić trochę pieniędzy w parku, dzieci go uwielbiały. Niestety, podobnie jak większość
ludzi w tej okolicy, miał skłonność do mocniejszych trunków. Wydawał na nie wszystko,
co zdołał zebrać.
Panna Penny zaczęła przechadzać się wzdłuż ławy.
- Czy mógł wyjść stąd z kimś, kto zaproponował mu drinka?
- Nawet na pewno wyszedł z kimś takim. Tamtego dnia zjawił się nieznany mi
mężczyzna, który z miejsca podszedł do Jemmy'ego i zaczął mu opowiadać o wspólnej
służbie w Hiszpanii. Pan Reed chyba go nie rozpoznał, ale i tak wydawał się zadowolony,
podobnie jak wszyscy biedni kombatanci w takiej sytuacji. Gdy się najedli, obaj wyszli
razem.
- Czy rozpoznałaby pani tego człowieka? Pani Barney pokręciła głową.
- Raczej nie. Nieustannie się odwracał, a kapelusz miał tak nisko opuszczony na
czoło, że właściwie nie widziałam jego twarzy. Zresztą niczym się nie wyróżniał.
- Poza tym, że mówił o Hiszpanii. - Bethany miała nadzieję, że William połapie się, o
co w tym wszystkim chodzi. - Czy wie pani, do której gospody poszli?
Kobieta zacisnęła usta z dezaprobatą.
- Nie wiem, panno Penny, i nie chcę wiedzieć. Dżin i rum to prawdziwe plagi w
naszym kraju, a ludzie handlujący nimi są sługami diabła. Gdyby nie alkohol, biedny
Jemmy Reed pewnie byłby dziś z nami.
- Niewykluczone - zgodziła się jej rozmówczyni. Podobnie jak pani Barney, ona
również nie miała pojęcia, które lokale odwiedzał nieszczęsny Jemmy. Przecież nie mogła
znać miejscowych knajp, skoro pijących mężczyzn widywała tylko na piętrze Penny House,
a ci raczyli się francuską brandy z przemytu, po sto gwinei za butelkę.
Pan Callaway na pewno miał więcej do powiedzenia w tej materii. Niewykluczone,
że znał każdą brudną, parszywą spelunkę londyńską, do której zawitałby spragniony
mężczyzna z pustą sakiewką, i w poszukiwaniu mordercy biednego Reeda chętnie zajrzałby
do kilku takich lokali.
Właśnie. Przede wszystkim musiała znalezć Williama.
- Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy, aby wskazać truciciela - oznajmiła i
zawiązała pod brodą wstążki czepka. - Nie pozwolę, żeby ta upiorna sprawa zniszczyła
S
R
całe dobro, które czyni pani wraz z mężem.
- A zatem życzę pani powodzenia, panno Penny. - %7łona pastora westchnęła. - Wiem,
że kieruje się pani szlachetnymi pobudkami, ale to miasto w niczym nie przypomina wsi, na
której się pani wychowała. Tutaj trzeba nieustannie mieć się na baczności.
- Z pewnością zadbam o siebie najlepiej, jak potrafię. - Bethany pochyliła się, żeby
ucałować panią Barney na pożegnanie. - Do widzenia, i proszę przekazać pozdrowienia
mężowi. Niech Bóg ma w opiece was oboje i całą parafię.
Pijak nadal leżał na schodach kościoła. Najwyrazniej wzbudził zainteresowanie kilku
małych brudnych obdartusów, którzy nabijali się z niego i obrzucali go kamykami, żeby
sprawdzić, jak mocno śpi.
Drzwi do pobliskiej gospody były już szeroko otwarte, a kilku mężczyzn siedziało na
ławce przed wejściem. Panna Penny przeszła na drugą stronę ulicy, żeby uniknąć
nagabywania, ale i tak usłyszała parę nieprzyzwoitych propozycji. Pomyślała, że ani trochę
nie pasuje do tej okolicy, bez względu na to, jak szlachetnymi intencjami się kieruje.
Minęła grupkę kobiet, które obrzuciły ją pogardliwymi spojrzeniami, i mimowolnie
poczerwieniała, choć starała się zachować obojętną minę.
Niebo zasnuło się chmurami, lada chwila mogła się rozpętać ulewa, podobnie jak
wczoraj. Przytrzymując ręką czepek, Bethany pochyliła głowę i pospiesznie oddalała się od
kościoła świętego Andrzeja ku bardziej uczęszczanym ulicom, gdzie powinna znalezć
wolną dwukółkę. %7łałowała, że nie poleciła woznicy zaczekać.
- Dokąd ci tak spieszno, maleńka? - Nieznajomy o rudych włosach podszedł do niej i
uśmiechnął się wymownie. Poczuła kwaśny odór przetrawionego dżinu. - Czekaj no,
napijemy się razem. Chyba mi nie odmówisz, co?
Jej serce waliło jak młotem, ale postanowiła zignorować natręta. Jeszcze tylko dwie
przecznice dzieliły ją od większej ulicy, ale teraz szła coraz węższym zaułkiem, prawie
całkiem bezludnym. Czuła narastającą panikę. Nawet gdyby zaczęła wzywać pomocy, nikt
by jej nie usłyszał. Przyspieszyła kroku, prawie biegnąc, ale mężczyzna był szybszy. Szedł
tak blisko, że wyczuwała bijący od niego fetor.
- Powiedziałem, że nie ma co się spieszyć. Pójdziesz ze mną i zaraz zapomnisz,
dokąd gnałaś, maleńka.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]