[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zimna, a ręce trzymał dziwnie przykurczone i zaciśnięte jak szpony. Sara
podeszła bli\ej i z przera\eniem spostrzegła, \e po kryte są zakrzepłą krwią.
Oboje z Rance em podbiegli by posadzić go na kanapie, ale wyrwał im się
niecierpliwie.
 Nie, idę pomóc w zatoce...  zachrypiał.
 W zatoce?  powtórzył Ransom.
- D-dan...
Nagle skojarzenie, jak błyskawica rozświetliło umysł Sary.
 Dan jest w Zatoce Morskiego Lwa? W twojej wiosłówce?
Tag przytaknął ze słabym uśmiechem.
R ansom patrzył na chłopca z osłupieniem, a w je go spojrzeniu widniała te\
miłość i durna. Wprost trudno było uwierzyć, \e ten drobny, nie mający \adnego
doświadczenia chłopak ocalił od śmierci dorosłego rybaka.
 Och, synu, dzięki Bogu  wyszeptał Shepard, wyciągając ramiona ku
chłopcu.
Tag dr\ąc wtulił się w szeroką pierś ojca.
 Tato, przepraszam, ale... ja musiałem.
 Nic ju\ nie mów  uśmiechnął się Ransom.
 Teraz wysusz się i odpocznij, a ja pójdę po Dana. Saro!
 Tak, ju\ idę  odkrzyknęła, ściągając kurtkę z wieszaka.  Zaraz
zawiadomię Lilly, doktora Stepetina i Lynn.
 Tato, idę z tobą  odezwał się Tag.  Zrozurm, muszę.
Rance ze śmiechem poklepał go po ramieniu.
 Widzę, Taggart, \e odziedziczyłeś po mnie upór. Dobra, chodzmy.
Obaj szybko zniknęli w gęstniejącym zmroku
 ojciec i syn, maszerujący ramię w ramię. Sara patrzyła za nimi, a wzruszenie
dławiło ją w gardle. Wiedziała,, \e na zawsze zachowa w pamięci ten moment
pojednania dwóch cię\ko pokrzywdzonych dusz, które wreszcie odnalazły
swoje szczęście.
ROZDZIAA JEDENASTY
Kiedy tylko rozeszła się wieść o cudownym ocaleniu Dana Mercutiefta, do
domu Sheparda przybiegła połowa mieszkańców wyspy. Czternastoletni
bohater, choć dumny, był ju\ wyraznie zmęczony. Dan szczęśliwie wyszedł bez
szwanku i poza przemarznięciem i osłabieniem nic mu nie dolegało. Po
wzruszającym przywitaniu z \oną i synkiem ludzie ponieśli go na rękach do
doktora Stepetina.
Kiedy goście wreszcie wyszli, Lynn postanowiła zrobić dla wszystkich kakao.
Rance rozpalił ogień na kominku. Trzaskające drwa stwarzały miły, domowy
nastrój. Tag, owinięty w koce, siedział na kanapie. Sara banda\owała mu otarte
od wioseł dłonie.
Lynn wniosła tacę z czterema parującymi kubkami.
 Tag, umieram z ciekawości  oznajmiła.  opowiedz wreszcie, jak to się
stało.
Chłopak ostro\nie ujął kubek zabanda\owaną dłonią i łapczywie pociągnął łyk.
 To, \e natknąłem się na Dana było czystym przypadkiem  zaczął
schrypniętym głosem.
 Strasznie lalo, mało co było widać i nawet prze stałem wiosłować. Uwa\ałem
tylko, \eby nie wy- wróciło łodzi. I nagle zobaczyłem coś białego,
podskakującego na falach. Kiedy zbli\yło się do mnie, zobaczyłem, \e to Dan.
Trzymał się plastykowej bańki. Zawołałem, a on usłyszał i jakoś zdołał złapać
za wiosło...
Przerwał na moment i łyknął kolejną porcję gorącego płynu.
 Całe szczęście, \e Dan zna się na łodziach. Wiedział, jak się wdrapać, \eby
mnie nie wywrócić. Choć muszę powiedzieć, \e chwilami ju\ mało brakowało.
Kiedy wreszcie wlazł do środka, zarzuciłem na niego koc i owinąłem go tą starą
zasłoną od prysznica, którą zabrałem z domu. Ale był tak wymęczony, \e tylko
le\ał na dnie łodzi i trząsł się. Nie miał nawet siły mówić.
 I wiosłowałeś, a\ zobaczyłeś brzeg, tak?  zapytała Sara.
 Nie. Nie widziałem kompletnie nic i bałem się wiosłować, \eby nie wyniosło
mnie na pełne morze. Po prostu nic nie robiłem, tylko starałem się jakoś
przetrwać  uśmiechnął się skromnie.  I nagle usłyszałem ten dzwięk, coś
jak mechaniczny śmiech, taki dziwny. Po chwili koło łodzi zobaczyłem
Potlucka. Opływał mnie w koło, nurkował i wystawiał nos z fal, jakby chciał
zwrócić moją uwagę. Zawsze tak robi, kiedy chce się bawić.
 Jak z twoją czapką?  nie dowierzała Lynn.
 Tak. Te\ z początku myślałem, \e to głupi dowcip. Ledwo utrzymywałem
łódkę, było mi zim no, a niemądra ryba akurat domaga się zabawy.
 To nie ryba, ty trąbo, tylko ssak  nie wy trzymała Lynn.
 Dobra, wszystko jedno, jak go zwał. W ka\dym razie zacząłem wrzeszczeć
na tego ssaka, \eby dal mi święty spokój, ale on ciągle krą\ył i popiskiwał po
swojemu. Patrzyłem tak na niego i nagle mnie olśniło, \e on przecie\ mo\e
pokazać mi ląd!
 Jak to?  zawołały chórem siostry.
 Pewnie rzuciłeś mu basebalówkę, tak?  domyślił się Ransom.
 Właśnie  uśmiechnął się ze skrywaną durną chłopak.  I udało się. Często
traciłem go z oczu, bo nie mogłem tak szybko wiosłować, ale ta zmyślna ryba,
tfu! ten ssak zawsze zawracał i czekał.
 Nie bez powodu mówi się, \e delfiny są inteligentne - stwierdziła Sara. 
Zachowywał się tak, jakby chciał cię uratować.
 Tak myślisz?  zapytał chłopak.
 Tego się nigdy nie dowiemy  wtrącił się Ransom.  Podobno zdarzało się,
\e ratowały tonących marynarzy. Ale jedno wiem  od tej pory będę wpłacał
na Fundusz Ochrony Delfinów.
 Ja te\!  wykrzyknęła z entuzjazmem Lynn.
 Ciekawe, czy Potluck wie, \e ocalił dziś dwie osoby.
Tag wzruszył ramionami, tłumiąc ziewanie.
 Wszystko mi jedno. W ka\dym razie wyglądało to dokładnie tak, jak wam
opowiedziałem.  Ziewnął jeszcze raz.  To zresztą działo się wczoraj. Tak
ciemno na dworze, \e pewnie ju\ jest jutro.
 Tag ma rację  stwierdziła Sara, chowając zawartość apteczki.  Wszyscy
powinniśmy ju\ iść spać.
 Popieram.  Ransom przeciągnął się, a\ zatrzeszczały kości.  Mamy za
sobą cię\ki dzień, a szczególnie ty, Taggart.  Podszedł do chłopaka i
serdecznie poło\ył mu dłoń na ramieniu.  Zawiodłeś się na mnie wiele razy,
synu. Ale to ju\ nale\y do przeszłości  powiedział z niespodziewaną
serdecznością.
Tag popatrzył przez chwilę na ojca. Zapadła przejmująca cisza, przerywana
jedynie trzaskaniem bierwion w kominku. Wreszcie chłopiec wstał i wy ciągnął
obanda\owane dłonie ku ojcu.
- Nie martw się, tatusiu. Przecie\ jesteś tylko człowiekiem. Wszyscy
popełniamy błędy  powie dział dorośle.
Wyszli z salonu objęci, \egnani spojrzeniami dwóch par brązowych oczu,
lśniących od łez. Siostry jeszcze przez dłu\szą chwilę siedziały bez ruchu,
ściskając w rękach kubki ze stygnącym kakao.
Ostatnie dni pobytu na wyspie upłynęły Sarze a\ za szybko. Do domu ciągle
przychodzili sąsiedzi, by serdecznie pogawędzić albo wręczyć jakiś drobny
upominek. Lilly zjawiła się ze słoikami wspaniałych je\ynowych i
\urawinowych d\emów. Inni przychodzili z domowymi wypiekami, chlebem i
wędlinami własnego wyrobu. Ransom dawno nie miał tak świetnie zaopatrzonej
spi\arni.
Tag znosił te hołdy z godnym podziwu stoicyzmem. W głębi duszy uwa\ał, i\
postąpił głupio, a cudowne ocalenie siebie i Dana zawdzięczał jedynie
szczęśliwemu trafowi. Po raz pierwszy jednak w do mu Shepardów zapanowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl