[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Biegłam, biegłam, biegłam...
Obok Szpitala, przez ogród, przy sadzawce.
Aż do zimnej metalowej ściany.
Zatrzymałam się, łapczywie chwytając powietrze. W uszach dudniły mi uderzenia serca. Wyciągnęłam w górę rękę i dotknęłam ściany. Moja dłoń
zwinęła się w pięść, ale ręka w końcu opadła i zawisła bezsilnie przy ciele.
I wtedy dotarła do mnie najważniejsza prawda o życiu na tym statku.
Tu nie było dokąd uciec.
22
STARSZY
Właz zamknął się z hukiem. Z tyłu Najstarszy i Doktorek rozmawiali ściszonymi, ale rozemocjonowanymi głosami.
- Myślisz, że to był...
- Przecież to niemożliwe.
- A czy on wie?
Chwila ciszy.
- Oczywiście, że nie.
- Czy ty...
- Oczywiście, że nie.
Ja jednak nie potrafiłem skupić myśli na niczym innym niż na gwiazdach.
Zupełnie jakby jakiś utracony, pusty fragment mojej duszy wypełnił się światłem milionów gwiazd.
Były wszystkim, o czym zawsze marzyłem; nie były niczym, czego oczekiwałem.
Jak to w ogóle możliwe, że wziąłem światło żarówek w Wielkiej Sali za gwiazdy?
Już nigdy, nigdy nie będę taki sam.
Widziałem gwiazdy.
Prawdziwe gwiazdy.
23
AMY
Przycisnęłam twarz do chłodnego metalu, wdychając kurz, który zebrał się na nitach biegnących wzdłuż ściany. Piekły mnie oczy; wzrok miałam tak
rozmazany, że nie widziałam niczego poza szarością metalowego świata.
Coś we mnie pękło.
Nie. Dam. Rady. To mnie przerasta. Ten statek, to życie... po prostu nie mogę. Zeby oddać wszystko, co się miało, i otrzymać w zamian tylko tę
metalową ścianę...
Osunęłam się, zostawiając na jej zakrzywionej powierzchni ślad potu, łez i smarków, ale miałam to gdzieś. Upadłam na kolana. Czułam, jak przez
moje spodnie przenika wilgoć, i chwyciłam w garść odrobinę mokrej ziemi. W dotyku była jak prawdziwa, naturalna ziemia.
Ale ja wiedziałam, że to nieprawda.
- Wszystko w porządku?
Na ścieżce łączącej Szpital ze znajdującym się nieco dalej dużym budynkiem z cegły stał mężczyzna.
Podniosłam brudne ręce na wysokość oczu, a z moich palców odkleiły się grudki ziemi. Próbowałam zetrzeć z twarzy smarki i łzy, choć byłam
pewna, że muszę teraz wyglądać jak jedno wielkie ubłocone nieszczęście.
Oparłam się plecami o ścianę, by wstać.
- Pewnie pan myśli, że oszalałam - wyrzuciłam z siebie i spróbowałam się zaśmiać.
- Myślę, że jesteś bardzo przygnębiona - odparł mężczyzna, podbiegając, aby mi pomóc - ale na pewno nie szalona. Co się stało?
- Wszystko. - Pociągnęłam nosem.
- Nie może być aż tak zle.
- Naprawdę może.
Mężczyzna stał obok, nie zwracając uwagi na błoto, które rozmazałam mu na rękawie.
- Tak w ogóle to jestem Amy.
- Orion.
- Miło mi pana poznać - powiedziałam, dochodząc zarazem do wniosku, że naprawdę tak myślę. To była chyba pierwsza osoba na tym statku,
która nie próbowała mnie zastraszyć, zabić albo zrobić obu tych rzeczy jednocześnie. Był ode mnie starszy, mniej więcej w wieku mojego taty, i
choć to odkrycie wbiło mi cierń w serce, miało też w sobie coś pocieszającego.
Orion poprowadził mnie w kierunku ceglanego budynku. Oddalaliśmy się od Szpitala.
- Powinnaś się umyć, zanim odeślę cię w drogę powrotną. Co robiłaś pod tą ścianą?
- Szukałam wyjścia ze statku - wymamrotałam.
Orion wybuchnął radosnym, szczerym śmiechem, sprawiając, że sama się rozweseliłam. Jego oczy rozbłysły, a ja przypomniałam sobie o
Starszym. Nie ze względu na fizyczne podobieństwo - przez identyczną karnację i włosy wszyscy pasażerowie statku wydawali się spokrewnieni.
Nie, chodziło o dobroć - to ona kojarzyła mi się ze Starszym.
Zatrzymałam się przed schodami prowadzącymi do budynku. Sala Nagrań -
odczytałam napis namalowany białą farbą. Obok wielkich drzwi wisiał portret Najstarszego.
Spojrzenie jego lodowatych oczu podążało za mną, gdy pokonywałam kolejne stopnie, więc starałam się go unikać. Orion pobiegł przodem,
mówiąc coś o ręczniku.
Naparłam na drzwi i weszłam za nim do środka. Potrzebowałam chwili, by przyzwyczaić się do półmroku.
I wtedy ją zobaczyłam.
Ziemię.
Nie prawdziwą Ziemię, lecz jej gliniany model.
Rzuciłam się naprzód, wyciągając w jego stronę ręce. Był duży iwisiał w przestronnym westybulu. Widziałam Amerykę i Florydę, gdzie się
urodziłam, Kolorado, gdzie poznałam Jasona... Drżały mi dłonie, kiedy wspięłam się na palce, chcąc dotknąć zakurzonej, nierównej powierzchni,
choć znajdowała się daleko poza moim zasięgiem.
Orion złapał mnie za ręce, by wytrzeć je wilgotnym, parującym ręcznikiem. Miałam wrażenie, jakby zdzierał mi skórę. Gdy w końcu wyrwałam się z
jego uścisku, były czerwone, ale czyste. Nie miałam czasu się odezwać, bo zaczął myć mi twarz. Roześmiał się, a ja mu zawtórowałam. Już
dawno nikt nie traktował mnie jak dziecka, które rozpaczliwie potrzebuje kąpieli.
- No i proszę, znowu czysta! - odezwał się wesoło, rzucając ręcznik za siebie. Podał
mi szklankę zimnej wody. Wypiłam ją łapczywie. Z moich mięśni wreszcie zniknęło napięcie, a do duszy powrócił spokój.
- Widzę, że znalazłaś nasz model SolZiemi. - Kiwnięciem głowy wskazał na glinianą planetę.
Przez SolZiemię najwyrazniej rozumiał moją Ziemię.
- A tutaj - pokazał - jest Błogosławiony .
Dopiero teraz dostrzegłam model, który zdawał się wylatywać z Ziemi w kosmos.
Dorównywał wielkością mojej głowie, natomiast planeta była tak duża, że nie objęłabym jej rękami.
Trąciłam go lekko dłonią. Przez chwilę huśtał się na sznurku, po czym wrócił do pierwotnej pozycji, jakby nic się nie stało. To tylko statek,
pomyślałam. Był mi obojętny.
- Już lepiej? - spytał Orion, jakby ciepły ręcznik mógł rozwiązać moje problemy.
- Dam sobie radę - odparłam, choć wiedziałam, że to nieprawda.
24
STARSZY
- Idziemy - rzucił niecierpliwie Najstarszy, a ja poznałem po jego tonie - pana, który przemawia do niewolników - że chodzi mu o mnie io Doktorka.
Oderwawszy wzrok od zamkniętego włazu, ruszyłem za nim pospiesznie. Doktorek szedł za mną, ale jego krok był
równy i spokojny - po korytarzu rozchodził się echem złowieszczy stukot.
Dotarłszy do stolika pod ścianą na końcu rzędu komór kriogenicznych, Najstarszy zatrzymał się i popatrzył na mnie wyczekująco. Moje oczy
przyciągnął jednak widok stołu.
Przypomniałem sobie, jak Amy kuliła się na jego zimnej metalowej powierzchni, a ja w żaden sposób nie mogłem jej pomóc.
- No więc? - bardziej szczeknął, niż powiedział Najstarszy, by zwrócić moją uwagę.
- No więc co?
- Jak zachowałbyś się w tej sytuacji jako przywódca?
- Yyy... - zająknąłem się zbity z tropu. Cały Najstarszy - jak zwykle postanowił
poddać mnie kolejnemu testowi w chwili, gdy najmniej się tego spodziewałem.
- Eee, yyy! - zadrwił. - Bądz prawdziwym przywódcą! Co powinniśmy zrobić?
- Powinniśmy obejrzeć nagrania z rejestratorów. Aha - dodałem na widok szyderstwa malującego się na twarzy Najstarszego - warto by też
sprawdzić lokalizatory wikomów.
Najstarszy prychnął, ale nie skrytykował mojego planu. Podał mi plastplej.
Przycisnąłem kciuk do pola identyfikacyjnego, żeby przywołać wyświetlacz do życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]