[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeśli Masklin mu powie, żeby się tym wszystkim nie przejmował i zostawił to
jemu, Masklinowi, to Dorcas tak właśnie zrobi. Och, ta analiza drogi krytycznej!
Dlaczego to zawsze muszą być ludzie?
Masz jakieś pomysły? spytał szczerze. Naprawdę przydałaby mi się
twoja pomoc.
Dorcas przyjrzał mu się długo i z namysłem, wreszcie poklepał go po ramie-
niu.
Rozglądałem się po okolicy i może znajdzie się sposób na trening i parę
innych problemów. Przyjdz tu jutro w nocy i zobaczymy, zgoda?
Masklin kiwnął głową.
Wracając, uzmysłowił sobie, że główny problem to brak wykonawców. Ow-
szem, pomagało sporo %7łelaznotowarowych i trochę przedstawicieli innych dzia-
łów. Pojawiali się młodzi, dla których ciągle było to nowe, podniecające i nieco-
dzienne, ale pozostałych zdawało się to w ogóle nie obchodzić.
%7łyli jakby nigdy nic.
A Sklep, prawdę mówiąc, był bardziej zatłoczony niż zwykle.
Spośród wszystkich władców jedynie hrabia wydawał się zainteresowany ca-
łym przedsięwzięciem, ale Masklin podejrzewał, że nawet on tak naprawdę nie
wierzy w koniec Sklepu. Dla niego istotne było, że %7łelaznotowarowi nauczą się
czytać, co rozwścieczy de Pasmanterii ta perspektywa, zdaje się, wielce go
bawiła. Co gorsza, nawet Gurder nie wydawał się tak pewny jak dotąd.
Masklin dotarł nie molestowany do swego pudełka na buty i zasnął.
Po godzinie obudził się, gdyż dalej nie dało się spać.
Zaczął się bowiem terror.
Rozdział jedenasty
Pobiegli do Wind
I pytali: Przewieziecie nas?
Biegli do Zcian
I pytali: Ukryjecie nas?
Biegli do Auta
I pytali: Zabierzesz nas?
A wszystko to Owego Pamiętnego Dnia
Księga namów, Wyjście, Rozdział 1, v. I
Wszystko zaczęło się od ciszy, gdy powinien wszcząć się hałas.
Wszyscy tak byli przyzwyczajeni do odległego pomruku wywoływanego
przez ludzkie kroki i głosy podczas godzin Otwarcia, że nie zwracali praktycznie
na nie uwagi. Natomiast zwrócili uwagę na niespodziewaną, przejmującą ciszę,
dziwnie wypełniającą cały Sklep. Naturalnie były dni, kiedy ludzie nie pojawia-
li się w Sklepie na przykład Arnold Bros (zał. 1905) czasami dawał im cały
tydzień odpoczynku między podnieceniem Kiermaszu Zwiątecznego, a gorączką
Wyprzedaży Zimowej od Dziś! Do tego także wszyscy byli przyzwyczajeni, gdyż
stanowiło to element naturalnego toku życia.
Tyle że nie był to właściwy dzień.
Po kilku godzinach ciszy przestali sobie nawzajem powtarzać, że nie ma się
czym martwić, bo to pewnie jakiś nowy, specjalny dzień albo inna podobna oka-
zja, tak jak było, gdy Sklep zamknięto prawie na tydzień przed przeceną. Kilku co
odważniejszych albo ciekawskich zaryzykowało szybkie wypady na piętra prze-
znaczone dla ludzi.
Między znajomymi ladami kłuła oczy niczym nie zmącona pustka, a na pół-
kach znajdowało się zadziwiająco mało towarów.
Pocieszali się, że zawsze tak jest po wyprzedaży, żeby potem znowu półki mo-
gły się zapełnić innymi rzeczami, tak jak to zaplanował Arnold Bros (zał. 1905).
Toteż siedzieli w ciszy albo wynajdywali sobie zajęcia, żeby nie mieć nieprzy-
jemnych myśli. Ale i tak nic nie pomagało.
110
A potem zjawili się ludzie.
I zabrali się do ostatecznego opróżniania półek, pakując to, co zostało, do
wielkich pudeł i wynosząc do garażu, gdzie ładowali je na ciężarówki.
Następnie zaczęli zrywać podłogi. . .
Masklina obudziło szarpanie.
W oddali słychać było krzyki i to wszystko było jakoś dziwnie znajome. . .
Wstawaj! ponaglił go Gurder. Szybko!
A dlaczego? Masklin ziewnął.
Bo ludzie rozbierają Sklep na kawałki!
Nowina sprawiła, że usiadł prosto i równocześnie otrzezwiał.
Nie mogą! oburzył się odruchowo. Jeszcze nie czas!
To im powiedz, bo to robią!
Masklin wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Gdy skakał z jedną nogawką
wciągniętą, potknął się prawie o Rzecz.
Hej, ty! Mówiłaś, że do zniszczenia zostało jeszcze dużo czasu?!
Czternaście dni.
A właśnie się zaczęło!
Prawdopodobnie to tylko wywóz towarów do innego sklepu i wstępne
prace wewnętrzne.
I to powinno wszystkich uspokoić?! Dlaczego nas nie uprzedziłaś?
Nie wiedziałam, że nie wiecie.
Teraz już wiemy. Co proponujesz?
Jak najszybciej opuśćcie budynek.
Masklin zaklął.
Sądził, że ma jeszcze ze dwa tygodnie na rozwiązanie problemów, zebranie
zapasów i rzeczy, które chcieli zabrać. No i na zaplanowanie wszystkiego. Na to
nawet dwa tygodnie wydawały się zbyt krótkie. Teraz nawet dwa dni były luksu-
sem, którego nie będą mieli.
Obaj z Gurderem wybiegli w kręcący się bez celu, nie zorganizowany i nie-
co spanikowany tłum. Na szczęście podłogi zaczęto zrywać w nie zamieszkanej
okolicy jak twierdziło kilka rozsądniejszych nomów, zerwano niewielki frag-
ment w Dziale Ogrodniczym, by dostać się do rur z wodą, ale nomy mieszkające
najbliżej wolały nie ryzykować i ewakuowały się w pośpiechu.
Nad ich głowami coś łomotnęło i parę minut pózniej zjawił się zdyszany po-
słaniec z meldunkiem, że ludzie zwijają chodniki i zabierają je do garażu.
Wywołało to pełną przerażenia ciszę, w której Masklin stwierdził, że stał się
centrum ogólnej uwagi wszyscy spoglądali na niego z nadzieją.
Eep. . . powiedział i dodał: Myślę, że każdy powinien zabrać ze sobą
tyle żywności, ile zdoła donieść do piwnicy, zejść tam i czekać w pomieszczeniach
przylegających do garażu.
111
Chcesz powiedzieć, że nadal uważasz, że powinniśmy to zrobić? zdziwił
się Gurder.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]