[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawdzę, czy coś przygotowano. I zostawię szefowej
wiadomość. Pani Binden zadzwoni do państwa zaraz po
powrocie.
Kim podała swój numer i poszła do sekretariatu.
- Zawsze gdy jest tak cicho, robię się nerwowa -
powiedziała Marge.
- A powinnaś się cieszyć, że możesz odetchnąć. Krótki
przestój to jeszcze nie tragedia. Niedługo będziemy mieli dużo
pracy.
Na wszelki wypadek wolała jednak nie wspominać o
Tannerze i Westway Cosmetics. Kwadrans pózniej usłyszała
sygnał włączającego się faksu. Pomyślała, że na pewno nadeszła
wiadomość w sprawie okólnika. Po chwili do gabinetu weszła
Marge.
- Wygląda na to, że w naszej konkurencji dzieją się
dziwne rzeczy. Patrz, przez pomyłkę wysłano do nas coś, co
powinno iść do klienta. Dziwię się tylko, że oni znają nasz
numer.
Kim spojrzała na wydruk i zrobiła wielkie oczy. Tanner
przesłał swoją ofertę!
- To nie pomyłka.
Prosiła Tannera bez większej nadziei i myślała, że
najwyżej pozwoli jej pobieżnie rzucić okiem na część
dokumentacji. A tymczasem przysłał całość. Niepojęte!
Miała zatem możliwość swobodnie, bez pośpiechu
przejrzeć i porównać wszystkie dane. A co najważniejsze,
mogła prześledzić tok rozumowania Tannera i wydedukować,
czym się kieruje, ustalając ceny. W przyszłości spożytkuje tę
wiedzę. Zdawała sobie sprawę, że to niezbyt etyczne
wykorzystanie poufnej informacji, lecz pocieszała się, że nie
zdobyła jego oferty podstępem. Tanner przesłał ją z własnej
woli. Czy liczył na to, że z wdzięczności coś dostanie?
- Marge, bądz tak dobra i zrób mi kawę. Muszę mieć jasny
umysł.
Rozłożyła na biurku obie oferty, aby móc je szczegółowo
porównać. Ale zdążyła przestudiować zaledwie jedną stronę,
gdy rozległo się pukanie i do sekretariatu wszedł wysoki
mężczyzna w ciemnym blezerze i spodniach khaki. Przystanął
koło biurka Marge, rozejrzał się, po czym skierował się wprost
do gabinetu.
Kim wstała i uprzejmie zapytała:
- Pan w jakiej sprawie?
- Przyjechałem po podręczniki. Zawiadomiono nas, że są
już gotowe.
Dopiero teraz przypomniała sobie, gdzie widziała tego
człowieka.
- Nie sądziłam, że podręczniki osobiście odbierze sam
dyrektor szkoły.
- W naszej szkole każdy jest przygotowany, by w razie
potrzeby móc zastąpić kolegę. Bywam więc od czasu do czasu
sekretarzem, trenerem albo woznym. Aktualnie jestem
zaopatrzeniowcem.
- Tak, Marissa opowiadała, że tworzycie wyjątkowy
zespół. Masz wyjątkowo utalentowaną kadrę. Podręczniki są już
w ekspedyturze. Gdzie zostawiłeś samochód?
- Z boku budynku.
- To dobrze, bo łatwiej będzie ładować paczki.
Poprowadziła gościa korytarzem.
- Dziękuję za komplement - powiedział dyrektor.
- Jaki?
- Ze jesteśmy utalentowani.
- Marissa dużo opowiada o szkole. Podziwiam, jak
doskonale radzicie sobie z rozbrykanymi chłopcami w trudnym
wieku.
Dyrektor uśmiechnął się zadowolony.
- Szkoda, że nie miałem okazji porozmawiać z tobą na
kiermaszu w szkole albo u was na przyjęciu. Wprawdzie
próbowałem, ale byłaś bardzo zajęta.
- Tak? Nie pamiętam. W szkole był straszny tłum, więc
jestem zaskoczona, że mnie zauważyłeś. Stale byłeś oblężony.
- Pańskie oko - nawet zalane wodą - konia tuczy.
Kim wybuchnęła śmiechem.
- Jesteśmy na miejscu. Zawołam Ricka, żeby pomógł
nosić paki.
- Chwileczkę.
Osobliwa nuta w głosie dyrektora sprawiła, że Kim
odwróciła się zdziwiona.
- Chciałbym zaprosić cię na kolację... w ramach
wdzięczności za podręczniki.
- Podziękowanie należy się Rickowi, a nie mnie. On
wszystko zrobił.
- Myślałem, że moglibyśmy spędzić wieczór tylko we
dwoje...
Kim nie bardzo wiedziała, jak zareagować.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić.
- Powinienem wyrażać się jaśniej. Zapraszam cię na
kolację wcale nie z powodu podręczników.
Kim zawahała się. Na wieczór zaplanowała jedynie
rozszyfrowanie oferty i zachowania Tannera, co nie stanowiło
dostatecznej wymówki. A przecież celem pamiętnego kiermaszu
kawalerów było poznawanie nowych ludzi.
- Dziękuję.
Poprosiła Ricka, by pomógł dyrektorowi, wróciła do
gabinetu, zamknęła drzwi i zadzwoniła do domu. Ulżyło jej, gdy
usłyszała głos Marissy.
- Och, jak dobrze, że jesteś. Wyobraz sobie, że twój
dyrektor zaprosił mnie na kolację, a ja nawet nie pamiętam, jak
on ma na imię.
Poszli do niemieckiej restauracji i przy sauerbraten oraz
przy reńskim winie rozmawiali o trudnych uczniach, braku
oraz wykwalifikowanych nauczycieli i kiepskim stanie
szkolnictwa. Wieczór byłby bardziej udany, gdyby rozmowa nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]