[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie znałeś go jednak?
- Znam bardzo niewielu w Shrewsbury. Nigdy dotąd tam nie byłem.
Nie było potrzeby pytać, czy był na kapitule albo pózniej na posiedzeniu. Cadfael
wiedział, że nie był. Zbyt dobrze wyczuwał ograniczenia swoich świeżo opierzonych praw,
by je przekraczać.
- Czy go spowiadałeś? I dałeś mu pokutę i rozgrzeszenie?
- Tak. I pomogłem mu wykonać pokutę. Rozumiesz - powiedział stanowczo młody
Eadmer że nie mogę ci nic powiedzieć o jego spowiedzi.
- A ja bym nie pytał. Jeśli to był ten człowiek, o którego mi chodzi, liczy się to, że mu
dałeś rozgrzeszenie, spokój jego duszy. Bo, widzisz... - Cadfael z rozmysłem naśladował
powagę młodego człowieka -...jeśli mam rację, ten człowiek już teraz nie żyje. A że
proboszcz jego parafii ma powód do zastanawiania się nad stanem swej zbłąkanej owcy,
zapytuje o jego stan duchowy zanim go pochowa z wszystkimi honorami. Dlatego wypytano
wszystkich księży w mieście, a ja w końcu przyszedłem do ciebie.
- Nie żyje? - powtórzył Eadmer skonsternowany. - Był w dobrym zdrowiu jak na
człowieka w jego wieku. Jak to możliwe? I był szczęśliwszy, kiedy mnie opuszczał, on by
nie... Nie! Więc jak to się stało, że zmarł tak szybko?
- Z pewnością już słyszeliście - powiedział Cadfael - że rano po święcie wydobyto z
rzeki człowieka. Nie topielca lecz zasztyletowanego. Szeryf poszukuje jego mordercy,
- I to ten człowiek? - spytał ze zdumieniem młody ksiądz.
- To ten człowiek, który tak bardzo potrzebuje poręczenia. Czy jest to człowiek,
którego spowiadałeś, nie mogę jeszcze być pewny.
- Nie znam jego imienia - powiedział chłopiec z wahaniem.
- Poznasz jego twarz - rzekł jego stryj i darował sobie komentowanie czy dalsze
ponaglanie. Nie było potrzeby. Młody Eadmer oparł dłoń na ziemi i poderwał się na nogi,
otrzepując sutannę. - Wracam z tobą - powiedział - i mam szczerą nadzieję, że mogę
przemówić za twoim zamordowanym.
Było ich czterech wokół stołu na kozłach, na którym ułożono ciało Aldwina
przygotowane do pogrzebu: Girard, ksiądz Eliasz, Cadfael i młody Eadmer. W tym wąskim
składzie w podwórzu, zamiecionym i przystrojonym zielonymi gałęziami, nie było miejsca
dla większej liczby osób. A ci świadkowie wystarczali.
Bardzo niewiele się mówiło w powrotnej drodze do Shrewsbury. Eadmer, skupiony na
zachowaniu świętości tego, co zaszło między nim a Aldwinem, nawet nie wspominał o ich
spotkaniu przed uzyskaniem pewności, że zmarły był naprawdę jego penitentem. Zapewne
jego pierwszym penitentem i dlatego traktowanym z lękiem, pokorą i szacunkiem.
Poszli najpierw do księdza Eliasza, prosić go o towarzyszenie im do domu Girarda, bo
jeśli ta obietnica miała być owocna, byłaby to zarazem ulga dla niego i należne zezwolenie na
przyspieszenie przygotowań do pogrzebu. Mały ksiądz chętnie z nimi przyszedł. Stał przy
marach u szczytu stołu, w należnym mu miejscu, a jego starzejące się dłonie, szczupłe i
stulone niczym łapki jakiegoś ptaszka, zadrżały przez chwilę, gdy podnosił całun z twarzy
zmarłego. U stóp stał Eadmer, świeżo opierzony ksiądz zetknięty ze starym człowiekiem,
znużonym lecz wytrwałym, po latach zysków i strat w swych dążeniach do leczenia ludzkiej
kondycji.
Eadmer nie poruszył się ani nie wydał żadnego dzwięku, gdy prześcieradło zostało
odchylone, by odsłonić twarz, pogodniejszą teraz niż za życia, jak pomyślał Cadfael, bo
pozbawioną zniechęcenia i podejrzliwości. Zcięgna policzków i podbródka rozluzniły się, a
przez to zmarłemu ubyło kilka lat, pozostawiając go niemal pogodnym. Eadmer patrzył na
niego z przedłużającym się zdziwieniem i współczuciem, a potem powiedział po prostu:
- Tak, to mój penitent.
- Jesteś całkiem pewny? - spytał Cadfael.
- Całkiem pewny.
- I wyspowiadał się i otrzymał rozgrzeszenie? Bogu niech będą dzięki! - mówił ksiądz
Eliasz, naciągając z powrotem prześcieradło. - Nie muszę się już więcej wahać. W dniu
swojej śmierci oczyścił swą duszę. Czy odprawił swoją pokutę?
- Odmówiliśmy razem, co było trzeba - odrzekł Eadmer. - Był strapiony, a ja
chciałem, żeby odszedł pocieszony i tak się stało. Nie widziałem powodu, żeby go dręczyć.
Wydawało mi się, że dość już odpokutował w swoim życiu, by mieć coś na kredyt. Są tacy,
którzy utrudniają sobie drogę. Nie ma w tym żadnej zasługi, ale wątpię, czy mogą coś na to
poradzić, i czuję, że powinno to się liczyć w odpuszczeniu jakichś drobnych grzechów.
Za te słowa ksiądz Eliasz obdarzył go ostrym spojrzeniem z niejaką dezaprobatą ale
powstrzymał się od przygany tego, co surowy starszy człowiek mógł uważać za
zarozumialstwo, nawet za lekkomyślność młodości. Eadmer z pewnością nie zasługiwał na
żadne nagany. Spojrzał szeroko otwartymi, uczciwymi, piwnymi oczami na księdza Eliasza i
powiedział po prostu:
- Jestem niezmiernie rad, księże, że brat Cadfael pomyślał o odszukaniu mnie w porę.
A nawet jeszcze bardziej rad, że byłem tam, kiedy ten człowiek był w potrzebie. Bóg wie, że
sam mam grzechy do wyznania, bo z początku byłem zły, kiedy wchodził do mnie po
schodach. Już miałem mu powiedzieć, żeby sobie poszedł i wrócił o stosowniejszej porze,
zanim nie zobaczyłem wyraznie jego twarzy. A wszystko przez to, że mogłem się przez niego
spóznić na nieszpory.
Było to powiedziane tak po prostu i naturalnie, że na długą chwilę uszło uwagi brata
Cadfaela. Odwrócił się do otwartych drzwi, w których Girard już przewodził wychodzącym, a
wczesny wieczór barwił perłowo niebo, gdy słońce zachodziło za mgły. Usłyszał te słowa,
zrazu ich nie rozumiejąc, a oświecenie spadło na niego tak nagle, że się potknął na progu.
Obrócił się i wytrzeszczył oczy na młodego człowieka idącego za nim.
- Co powiedziałeś? Na nieszpory? Spóznić się przez niego na nieszpory?
- Tak było - odrzekł Eamer. - Właśnie otwierałem drzwi, żeby zejść na dół i do
kościoła, kiedy przyszedł. Nabożeństwo było już w połowie, kiedy go odesłałem po
spowiedzi.
- Dobry Boże! - powiedział ze czcią Cadfael.
- A ja nigdy nie pomyślałem, żeby spytać o czas! I to było w dniu festiwalu? Nie
nieszpory w dniu twego przybycia? Nie w wigilię święta?
- Bonifacy był nieobecny w dniu festiwalu. Ale czemu to tobą tak wstrząsnęło? Co
takiego powiedziałem?
- Kiedy tylko cię zobaczyłem, chłopcze - powiedział Cadfael - wiedziałem, że masz
szczęśliwą rękę. Wyzwoliłeś dwóch ludzi niejednego, niech cię Bóg za to błogosławi. Chodz
teraz ze mną za róg obok Marii Panny i powiedz szeryfowi to, co powiedziałeś mnie.
Hugo wrócił do domu i rodziny po długim i wyczerpującym dniu bezowocnych
poszukiwań i prób wyciągnięcia prawdy od wystraszonego, spoconego Conana, który chętnie
przyznał, skoro to już było wiadome, że spędził godzinę albo więcej z Aldwinem, próbując go
przekonać, żeby nie zmieniał zdania. Obstawał jednak przy tym, że nie tracił potem czasu, ale
poszedł wprost do pracy na pastwiskach na zachód od miasta. I mogło to być prawdą, nawet
jeśli nie umiał wskazać nikogo znajomego spotkanego po drodze. Pozostawała też możliwość,
że nadal kłamie i że poszedł za Aldwinem. lecz wykonał jeszcze jedną próbę zmiany zdania.
Aż za wiele jak na jeden dzień. Hugo ruszył do domu, do żony, syna i wieczerzy.
Siedział właśnie na świeżej słomie rozesłanej na podłodze hallu, w samej tylko koszuli i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]