[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bardzo mi przykro.
- Dziesięć lat po tym, jak pojechałem z Krzykulą do Atlanty, dokładnie dziesięć lat, co do tygodnia,
poroniła drugi raz. To był chłopiec.
- Chciałabym ju\ wrócić.
- Przepraszam.
Znowu siedzieli na schodach ganku. Zwiatła pogasły, pani Lane poszła spać. Było po jedenastej.
- Powinieneś ju\ iść - powiedziała Cameron po kilku minutach milczenia.
- Tak.
- Mówiłeś, \e cały czas o mnie myślisz. Mogę wiedzieć dlaczego?
- Do chwili, kiedy moja \ona spakowała się i wyjechała, nie miałem pojęcia, jak boli złamane
serce. To był koszmar. Wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, jak bardzo musiałaś cierpieć.
Zrozumiałem, jaki byłem okrutny.
- Przejdzie ci. Mniej więcej za dziesięć lat.
- Dzięki.
Ruszył w stronę chodnika, ale zawrócił.
- Ile lat ma Jack?
- Trzydzieści siedem.
- A więc statystycznie rzecz biorąc, umrze przede mną. Zadzwoń. Będę czekał.
- Jasne, na pewno.
- Przysięgam. Nie pociesza cię świadomość, \e ktoś zawsze będzie na ciebie czekał?
- Nigdy o tym nie myślałam. Nachylił się i spojrzał jej w oczy.
- Mogę pocałować cię w policzek?
- Nie.
- W pierwszej miłości jest coś magicznego. Coś, czego będzie mi brakowało do końca \ycia.
- Do widzenia, Neely.
- Mogę powiedzieć, \e cię kocham?
- Nie. Do widzenia.
PITEK
Nigdy dotąd Messina nie pogrą\yła się w tak wielkiej \ałobie. Do dziesiątej rano w piątek
pozamykano wszystkie knajpki i urzędy przy rynku. Ze szkół pozwalniano uczniów. Zamknięto sąd.
Zamknięto wszystkie podmiejskie fabryki; robotnikom dano urlop, chocia\ niewielu się z tego
cieszyło.
Mal Brown rozstawił swoich zastępców wokół ogólniaka, gdy\ przechodzącą tamtędy ulicą od
samego rana ciągnął sznur samochodów jadących na stadion Rake'a. O jedenastej wszystkie ławki na
trybunach dla gospodarzy były ju\ zajęte, a wokół stojącego na linii pięćdziesięciu jardów namiotu
kłębił się tłum byłych zawodników, byłych bohaterów. Większość z nich miała na sobie zielone
koszulki - rozdawano je w prezencie wszystkim graczom z ostatnich klas - i koszulki te były w
większości bardzo opięte na brzuchu. Kilku zawodników - prawników, lekarzy i bankowców -
przyszło w sportowych kurtkach, lecz spod kurtek przebijała klubowa zieleń.
Siedzący na trybunach kibice patrzyli z góry na namiot i boisko, ciesząc się, \e mają oto okazję
oglądać najsłynniejszych herosów futbolu. Największą sensację wzbudzali ci z zastrze\onymi
numerami. To Roman Armstead, numer osiemdziesiąt jeden", mówiono. Grał w Packersach. A
tamten to Neely, dziewiętnastka".
Pod namiotem grał kwartet smyczkowy z ogólniaka i dzięki głośnikom słychać ich było na całym
stadionie. Na trybunach robiło się coraz gęściej.
Trumny nie było. Eddie Rake le\ał ju\ w grobie. Bez \adnej pompy przyjechała na stadion Miss Lila
z rodziną i przez pół godziny obejmowała i ściskała zawodników przed namiotem. O dwunastej na
płytę boiska wyszedł pastor z chórem, ale ludzi wcią\ przybywało. Gdy wypełniły się wszystkie
ławki na trybunach dla gospodarzy, zaczęli stawać przy ogrodzeniu wokół bie\ni. Nikt się nie
spieszył. To była chwila, którą Messina pragnęła uczcić i zapamiętać.
Rake chciał, \eby jego zawodnicy usiedli na małym podium przed namiotem. Chciał te\, \eby mieli
na sobie zielone koszulki i prośbę tę przekazywano sobie z ust do ust ju\ od kilku dni. Na przykrytej
brezentem bie\ni ustawiono łukiem kilkaset składanych krzeseł. O wpół do pierwszej ojciec McCabe
dał znak i zawodnicy zaczęli zajmować miejsca. Miss Lila z rodziną zasiadła w pierwszym rzędzie.
Neely siedział między Paulem Currym i Silosem Mooneyem. Dołączyło do nich trzydziestu innych
zawodników z osiemdziesiątego siódmego. Dwóch ju\ nie \yło, sześciu gdzieś przepadło. Pozostali
nie mogli przyjechać.
Przy północnej bramce zaczęły zawodzić dudy i tłum ucichł. Silos niemal natychmiast zaczął
wycierać łzy. Nie on jeden. Zanim przebrzmiały ostatnie smutne tony, \ałobnicy zdą\yli się ju\
rozkleić i przygotować na prawdziwe emocje. Ojciec McCabe powoli podszedł do prowizorycznej
mównicy i poprawił mikrofon.
- Dzień dobry - powiedział wysokim, piskliwym głosem, który dzięki głośnikom słychać było
kilometr dalej. - Witam was na obrządku \ycia i śmierci Eddiego Rake'a. W imieniu pani Lili Rake,
jej trzech córek, ośmiorga wnuków i pozostałych członków rodziny, witam was i dziękuję, \e
zechcieliście przyjść.
Przerzucił kartkę.
- Carl Edward Rake urodził się siedemdziesiąt dwa lata temu w Gaithersburgu w stanie Maryland.
Czterdzieści osiem lat temu pojął za \onę pannę Lilę Sauders. Czterdzieści cztery lata temu zarząd
naszej szkoły średniej zaanga\ował go na stanowisko głównego trenera dru\yny futbolowej. Miał
wtedy dwadzieścia osiem lat, nigdy przedtem nikogo nie trenował i zawsze powtarzał, \e dostał tę
pracę tylko dlatego, \e nikt inny nie chciał jej wziąć. Szkolił naszych chłopców przez trzydzieści
cztery lata, wygrał ponad czterysta meczów, zdobył trzynaście tytułów mistrza stanu; wszyscy
znamy te statystki, te i pozostałe. Ale co wa\niejsze, wywarł olbrzymi wpływ na nasze \ycie, na
\ycie ka\dego mieszkańca Messiny. Coach Rake zmarł w środę w nocy. Pogrzebaliśmy go dziś rano,
podczas prywatnej, rodzinnej ceremonii. Na jego osobiste \yczenie, i za zgodą państwa Reardonów,
zło\yliśmy go do grobu obok Scotty'ego. Coach Rake powiedział mi w zeszłym tygodniu, \e Scotty
mu się śni, \e nie mo\e się ju\ doczekać, kiedy spotka go w niebie, \e chciałby go objąć i przeprosić.
Z doskonałym wyczuciem chwili zamilkł, \eby ludzi zatkało ze wzruszenia. Otworzył Biblię.
Ju\ miał zacząć mówić, gdy w bramie wybuchło jakieś zamieszanie. Głośno zaskrzeczało radio,
trzasnęły drzwiczki, rozległy się jakieś głosy. Ludzie wstawali z miejsc, \eby zobaczyć, co się
dzieje. Ojciec McCabe podniósł głowę, spojrzał w tamtą stronę i wszyscy poszli za jego wzrokiem.
Szybkim, energicznym krokiem z bramy wymaszerował wielkolud, prawdziwy olbrzym. Był to
Jesse Trapp ze stra\nikiem po lewej i prawej ręce. Miał na sobie starannie odprasowane więzienne
spodnie i koszulę; kajdanki mu zdjęto. Stra\nicy, niewiele ni\si od niego, byli w mundurach. Tłum
rozpoznał go i zamarł. Jesse szedł wzdłu\ linii bocznej boiska dumnie wyprostowany, z wysoko
podniesioną głową, lecz i z wyrazem lekkiej niepewności na twarzy. Gdzie usiąść? Czy będzie tu
pasował? Jak go przyjmą? Gdy doszedł do końca trybun, ktoś przykuł jego uwagę. Ktoś go zawołał i
Jesse gwałtownie przystanął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]