[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Z tym - dodała bardzo inteligentnie Jannie - że niektóre są czarne, niektóre białe, inne
szare, a jeszcze inne w ciapki.
- Właśnie - zgodził się pan Lopez.
Pan Babar znowu dotknął mojego ramienia.
- Telewizja? - zapytał.
Nagle w połowie zdania pan Jaszamoto spojrzał na zegarek.
- Jedna godzina - oznajmił i wszyscy nasi goście podnieśli się z krzeseł. Pan Jaszamoto
podszedł do mnie, skłonił się nisko i powiedział:
- Dziękujemy za wizytę. Bardzo ciekawe.
Wyjęłam Barry'ego z ramion pani Fernandez i wspólnymi siłami odebrałyśmy mu złoty
kolczyk.
- Cenne doświadczenie - oświadczył pan Babar, a potem nachylił się do mnie i szepnął:
- Kosztów bluzki nie wyjawię.
Mogłabym przysiąc, że mrugnął lewym okiem.
Pan Lopez podał uroczyście rękę Jannie, a pan Fernandez zdjął Sally delikatnie z kolan i
posadził ją na podłodze.
- Może byśmy tak jutro zagrali? - zaproponował Laurie panu Masamitsu, a pan
Masamitsu ukłonił mu się nisko i powiedział: - Piękna idea.
- Mam nadzieję, że państwo nas znowu odwiedzą - powiedziałam - bardzo nam było
przyjemnie.
- Miło mi było panią poznać - zwróciłam się do pani Fernandez, a ona dotknęła główki
Barry'ego i szepnęła: - Bebe Barri.
- Niech pan znowu kiedyś wpadnie - zwrócił się mój mąż do pana Jaszamoto. - Mam
kilka bardzo ciekawych japońskich monet.
Przeszli gęsiego przez drzwi i ustawili się szeregiem na trawniku.
- Bardzo jeszcze raz dziękujemy - pan Jaszamoto przemówił za wszystkich.
- Prosimy w każdej chwili - odparł mój mąż.
- Przychodzcie, kiedy chcecie! - krzyknął Laurie.
- Pa, pa! - wołały Jannie i Sally.
Nasi goście ruszyli przed siebie rozmawiając z ożywieniem i tylko pan Babar odwrócił
się i dokładnie obejrzał sobie fasadę naszego domu. Napisał coś pośpiesznie w zeszyciku.
Po chwili nasi goście zniknęli za zakrętem.
Zaraz potem był sierpień i Laurie zaczął coraz częściej wspominać szkołę, wymawiając
to słowo w dość szczególny sposób. Poza tym częstował nas codziennie tekstami w rodzaju: -
Jaki dureń wymyślił szkołę... - i tak dalej.
Codziennie zapytywaliśmy siebie, co się stało z latem.
W czasie kolacji rozmawialiśmy o niesłychanie szybkim przemijaniu czasu, a
szczególnie letnich miesięcy. Laurie twierdził, że pan Jaszamoto jest doskonałym uczniem i
coraz lepiej gra w baseball, i pewnego dnia zawiadomił nas, że cała cudzoziemska grupa
odjechała. Pan Jaszamoto przyrzekł, że będzie pisywał listy. Pan Masamitsu zrobił zdjęcie
panu Jaszamoto i Laurie'emu, na którym widać było w tle jezioro, a na pierwszym planie kij
do baseballu. Zdjęcie to Laurie zawiesił na ścianie swojego pokoju. Pani Simpkins wpadła na
kawę i powiedziała, że jej syn zabrał się już do arytmetyki i że na pewno dlatego tak mało
widać Laurie'ego, że i on wziął się do nauki. Powiedziałam jej, że Laurie uczy swoją siostrę
Sally pływania po piesku.
Po wyjezdzie panów Jaszamoto i Masamitsu skończyła się gra w baseball i przez kilka
dni Laurie nudził się potwornie i wałęsał po domu z ponurą miną. Ale zaraz na szczęście
odkrył konną jazdę. Okazało się, że niedaleko nas jest stajnia, w której wynajmuje się konie
pod wierzch. Uwaga pani Simpkins o Laurie'm musiała być ironiczna, bo trudno było sobie
wyobrazić, żeby ktoś mógł mieszkać obok nas i nie wiedzieć, co dzieje się z Laurie'm.
Zjawiał się w domu kilka razy dziennie. Jego nadejście poprzedzało zazwyczaj dzikie
ujadanie zziajanego Toby'ego, następnie ukazywał się Laurie na rowerze, rzucał rower z
trzaskiem na ziemię i po sekundzie słychać było tętent końskich kopyt.
Od stajennego autorytetu imieniem Jerry Laurie nauczył się kilku bardzo ważnych zasad
dotyczących koni w ogóle, a jazdy konnej w szczególności i kilku soczystych wyrażeń, które
nadawały się znacznie bardziej do stajni niż do bawialni rodzinnego domu. Jego ojciec,
którego zainteresowanie końmi sprowadzało się do rzucania podków, był zmuszony - jako
jedyny dorosły członek rodziny płci męskiej - do wysłuchiwania nie kończących się
opowieści o pewnym gniadoszu imieniem Popeye, który miał opinię szczególnie
niebezpiecznego. Sally, Jannie i ja wierzyłyśmy święcie, że Popeye zjadł jednego chłopca
stajennego, a może nawet konia, w związku z czym przyglądałam się starannie Laurie'emu po
każdym powrocie ze stajni, żeby stwierdzić, czy nie ma na nim śladów końskich zębów.
Zamierzaliśmy opuścić letni domek o jakieś dwa tygodnie wcześniej niż nasi sąsiedzi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl