[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stwierdził Robert bezlitośnie.
- Ależ tak! Gdzie by mógÅ‚ nauczyć siÄ™ tyle o kom­
puterach? On siÄ™ na nich naprawdÄ™ zna, tego nie mo­
żesz zaprzeczyć.
- Nie przeczę, lecz uzyskał tę wiedzę w więzieniu,
na specjalnym kursie resocjalizacyjnym. Był na tyle
sprytny, że nie zmarnował szansy, i pod tym względem
jest prawdziwym talentem. Umie wykorzystać do ma­
ksimum każdą sytuację i ludzi, których spotyka na
swojej drodze. To urodzony naciÄ…gacz.
- Nie wierzę - powiedziała z naciskiem, choć dłonie
zaczynały jej drżeć. - Masz w ręku konkretne dowody?
- Mnóstwo. Jest ustalone, że od opuszczenia domu
dziecka Benson nigdzie nie skalał się pracą dłużej niż
przez tydzień. Wyspecjalizował się w okpiwaniu kobiet,
głównie mÅ‚odych, które padaÅ‚y ofiarÄ… jego mÄ™skiego uro­
ku. Jednak większość z nich nie miała dość pieniędzy,
wiÄ™c w koÅ„cu omotaÅ‚ podstarzaÅ‚Ä…, bogatÄ… wdowÄ™. Za­
ufała mu bezgranicznie i w krótkim czasie ograbił ją
z oszczędności całego życia. Wpadł, gdy posłużył się
ukradzioną jej kartą kredytową. Za to trafił do więzienia.
- I mówisz, że kiedy się spotkaliśmy, przebywał
na wolności zaledwie od kilku dni? - zapytała cicho.
- Tak. ByÅ‚ w siódmym niebie, kiedy siÄ™ dowie­
dział, że masz pieniądze. Jednak tym razem, zdając
sobie sprawę, z jakim trudem je zdobyłaś, i widząc,
że przewyższasz inteligencją dziewczyny, które dotąd
288 LEE WILKINSON
nabierał, postanowił działać ostrożnie. Twój pomysł
wÅ‚asnego interesu wydaÅ‚ mu siÄ™ sensowny i choć mu­
siaÅ‚ czekać rok na jego realizacjÄ™, zgodziÅ‚ siÄ™, tym bar­
dziej że go utrzymywałaś.
Eleanor popatrzyła na Roberta wielkimi, szarymi
oczami.
- Nie myślisz, że zmienił się wskutek pobytu
w więzieniu? Może wtedy, gdy mnie spotkał, chciał
naprawdę pójść prostą drogą?
- Nie - odpowiedział twardo, z bólem widząc, jak
gaśnie w niej resztka nadziei. - Możliwe, że dostrzegł
szansÄ™ stania siÄ™ kimÅ› lepszym, ale bardzo w to wÄ…tpiÄ™
- dodał po chwili.
- Dlaczego tak uważasz?
Carrington westchnął ciężko.
- Jak myÅ›lisz, czemu przyznaÅ‚ ci starszeÅ„stwo part­
nerskie?
- Nie wiem.
- Bo znaÅ‚aÅ› jego prawdziwe nazwisko i byÅ‚ zmu­
szony go używać, więc kalkulował, że w razie jakiegoś
niepowodzenia główna odpowiedzialność spadnie na
ciebie. Z drugiej strony wejÅ›cie w spółkÄ™ z tobÄ… moż­
na uznać za sensowny ruch, który mógłby świadczyć
o uczciwych intencjach Bensona. Gdyby przykładał się
w równej mierze do pracy, tak jak ty i...
- Ale przecież tak było! - przerwała impulsywnie.
- Kto urządził całe biuro w lokalu, który wyszukałaś?
- Ja, lecz tylko dlatego, że Dave byÅ‚ zajÄ™ty pozy­
skiwaniem klientów.
- Nie wątpię, że był zajęty, ale raczej obijaniem
TAJEMNICZY MILIONER
289
się w salonach bilardowych niż załatwianiem realnych
interesów. Ale nawet w takim układzie wasza firma
zdołałaby się utrzymać, gdyby nie zaczął po kryjomu
trwonić pieniądze.
Jasne, pomyślała, to dlatego wystawiony przeze
mnie czek nie miał pokrycia. A była pewna, że mają
na koncie wystarczajÄ…cÄ… sumÄ™.
Dlaczego jednak, skoro potrzebował pieniędzy, po
prostu nie poprosił o nie? Przecież dałaby mu! Jak
mógł wydawać je za jej plecami? Jak mógł okłamywać
ją, skoro twierdził, że mu na niej zależy?!
Czy rzeczywiście? Po raz pierwszy odsunęła emocje
na bok i pomyślała, że Robert może mieć rację.
- DowiedziaÅ‚eÅ› siÄ™ wielu rzeczy o Bensonie - po­
wiedziaÅ‚a spokojniej - lecz jest aspekt, którego nie po­
ruszyłeś, dla mnie bardzo osobisty. Czy Dave mnie
kochaÅ‚? Czy naprawdÄ™ zamierzaÅ‚... - umilkÅ‚a, niezdol­
na do wymówienia dalszego ciągu zdania.
Carrington dÅ‚ugo milczaÅ‚, zanim znów zaczÄ…Å‚ mó­
wić, powoli, dobitnie, patrząc Eleanor prosto w oczy.
- Wiem, jakie to dla ciebie ważne, więc powiem,
że byÅ‚aÅ› dla niego kimÅ› wyjÄ…tkowym. W pewnym sto­
pniu, na swój pokrętny sposób, usiłował traktować cię
przyzwoicie. Lecz niestety, w sumie wykorzystywał
cię równie bezlitośnie jak inne swoje ofiary.
Eleanor zacisnęła pięści w udrÄ™ce i przeczÄ…co po­
kręciła głową.
- Zastanów siÄ™ - naciskaÅ‚ Robert. - Gdyby ciÄ™ ko­
chaÅ‚, czy postÄ™powaÅ‚by tak samolubnie? Czy podaro­
wał ci coś kiedykolwiek?
290 LEE WILKINSON
- Pierścionek zaręczynowy.
- Tandetę, za którą zapłacił centy! Czy opiekował
się tobą w chorobie? Pocieszał cię, gdy byłaś smutna?
A może był przy tobie, kiedy czułaś się samotna?
- Nie - przyznała cicho.
- Wobec tego dziwię się, że nie dostrzegłaś tego
wcześniej.
- Może siÄ™ baÅ‚am, może nie chciaÅ‚am niczego wi­
dzieć. Nie dopuszczałam myśli, że mu wcale na mnie
nie zależy. Ja... po prostu chciaÅ‚am... musiaÅ‚am my­
śleć, że Dave mnie kocha, że chce się ze mną ożenić.
Przecież wiesz, jak silny był we mnie głód miłości,
akceptacji. I możliwe, że...
- Już czas, żebyś przestała się czepiać fałszywych
nadziei - rzekł Carrington niemal gniewnie. - I pora,
abyś pogodziła się z faktem, że Benson cię nie kochał
i nie miał najmniejszego zamiaru żenić się z tobą.
- Znów wiesz na pewno, tak?
- Wiem. Ponieważ ma już jedną żonę.
- Cooo? Niemożliwe!
- Przykro mi powiadamiać cię o tym tak brutalnie,
ale wiedz, że jest żonaty od prawie trzech lat.
A wiÄ™c byÅ‚ już z innÄ… wtedy, gdy mówiÅ‚ o utrwa­
leniu ich partnerstwa małżeństwem! Pierścionek miał
być ochłapem, rzuconym jej na odczepnego.
- Jego żona ma na imię Tony.
Eleanor zagryzÅ‚a wargi do krwi. Ileż razy Dave wy­
mieniał to imię, a ona, idiotka, myślała, że mówi
o swoim ukochanym kumplu.
Przez ułamek sekundy, gdy usiłowała sobie przy-
TAJEMNICZY MILIONER 291 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl