[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Więc zrobiliśmy wszystko, co było można - stwierdził Tweed. - Reszta w rękach
Boga.
- Zabrzmiało to tak, jakbyś się spodziewał ataku - powiedziała Paula.
- Może. A czy nie czas, abyśmy zajęli miejsca w wagonie re-stauracy j nym?
Wagon restauracyjny był niemal pusty. Arbogastowie siedzieli w dalekim końcu,
więc Tweed wybrał stół tuż przy wejściu. Roman, wraz z Sophie zwrócony do nich
twarzą, popijał wino. Zauważył ich ponad szkłami okularów, ale nie dał tego po
sobie poznać. Sophie spojrzała ponuro i odwróciła wzrok. Siedzący naprzeciw niej
Black Jack zorientował się, że kogoś zobaczyła. Odwrócił się na krześle,
uśmiechnął szeroko i radośnie pomachał ręką. Paula mu odpowiedziała.
- Przynajmniej jeden udaje, że nas lubi - powiedziała.
- Roman nie jest zadowolony z naszej obecności - stwierdził Tweed. - Ciekawe
dlaczego. Jest bystry i na pewno zorientował się, że również jedziemy do Lugano.
- Dostanie apopleksji, gdy się dowie, że zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu -
powiedziała Paula z satysfakcją. - Dlaczego tak się denerwuje? Czy stara się coś
ukryć?
- Wiele ludzi stara się coś ukryć - odparł Tweed. - O, jest nasz kelner...
Tweed chciał wrócić do przedziału, zanim dotrą do tunelu Got-tharda, więc
zgodnie z jego sugestią poprosili o lekki lunch, który mogli zjeść szybko. Gdy
zatrzymali się na dwie minuty w sporym mieście Arth-Goldau, Newman opuścił ich
na chwilę, by wyjrzeć przez automatycznie otwierane drzwi. Wrócił z informacją,
że nikt nie wsiadł ani nie wysiadł z pociągu.
Szybko podano doskonały posiłek. Nie tracąc czasu, zjedli go i popili wodą.
Paula cały czas wyglądała przez okno. W dole szybko przesuwały się piękne
szwajcarskie doliny. Lubiła solidne tutejsze drewniane domy o stromych dachach,
z kamienną podmurówką i balkonami na piętrach udekorowanymi skrzynkami na
kwiaty. Stały tu od pokoleń. Przejaśniło się. Kobaltowe niebo i błyski słońca
odbijały się w wielkim jeziorze, którego przeciwny brzeg sięgał odległej góry z
pokrytym śniegiem szczytem.
244
- To Jezioro Czterech Kantonów - powiedział Tweed - a to wspaniałe górskie pasmo
w oddali to, jak sądzę, Pilatus.
- Sceneria spokojna i wspaniała - odpowiedziała.
Tweed uregulował rachunek. Gdy wychodzili, Black Jack ruszył w ich stronę
przejściem między stołami. Dogonił ich, gdy szli korytarzem, Tweed na przodzie,
Paula za nim, a Newman w arier-gardzie.
- Wspaniale cię widzieć, Paulo! - zawołał przez ramię Newma-na. - Co za zbieg
okoliczności, że jedziemy tym samym pociągiem. Polecam hotel Splendide Royal w
Lugano, gdzie się zatrzymamy. Naprawdę będzie świetnie, jeżeli tam będziecie -
dodał, a jego głos nabrzmiał entuzjazmem.
- Czas pokaże - odpowiedziała Paula.
- Doskonale, mam nadzieję. Bezpiecznej podróży...
Po tych słowach wycofał się do wagonu restauracyjnego, gdzie Arbogastowie dalej
spożywali posiłek. Po dotarciu do przedziału Newman prychnął:
- Przypuszczam, że Roman przysłał go tu na przeszpiegi, aby się dowiedzieć,
gdzie jedziemy.
- Nie sądzę - odpowiedziała Paula. - Roman nie ujawniłby, że go to interesuje.
Ponadto Black Jack nie jest typem skłonnym odgrywać rolę chłopca na posyłki.
Gdy tylko usiedli na poprzednich miejscach, korytarzem przeszedł powoli Pete
Nield. Zajrzał do środka, nie dając po sobie poznać, że kogoś rozpoznaje, i
skierował się w stronę wagonu restauracyjnego.
- Wkrótce przemkniemy przez niewielką stację Góschenen i wjedziemy do tunelu
Gottharda - zauważył Tweed. - Jeśli wysiądzie się w Góschenen, można zjechać
kolejką zębatkową do centrum narciarskiego Andermatt.
Paula niezbyt uważnie go słuchała. Przycisnęła twarz do okna i chłonęła widoki.
Olbrzymie, pionowe kamienne ściany Alp Berneńskich były tak blisko, że wydawało
się jej, iż zdoła ich dotknąć. Wkrótce nie mogła już dojrzeć pokrytych śniegiem
szczytów, gdyż zniknęły z pola widzenia.
- Zbliżamy się do Góschenen - ostrzegł Tweed.
Malutką stacyjkę minęli w takim pędzie, że ledwo zdołali ją zauważyć, i wjechali
do tunelu Gottharda.
W pociągu zapalono słabe lampy, ale Paula pozostała w pełni świadoma czerni
tunelu. Nienawidziła tuneli. Jej czuła wyobraz-
245
nia zaczęła gwałtownie pracować. Myślała o piętrzącym się nad nimi olbrzymim
masywie najwyższego pasma górskiego Europy. Wyobrażała sobie niewiarygodne
ciśnienie miliardów ton skał napierających z góry na tunel.
- Jak długo trwa przejazd tunelem? - spytała, usiłując ukryć swój niepokój.
- Tylko dziesięć minut - zapewnił ją Tweed. - Zanim się obejrzymy, będziemy po
drugiej stronie - podtrzymywał rozmowę, obserwując jej zaciśnięte dłonie. - Po
wyjezdzie w mgnieniu oka miniemy malutkie Airolo i wkroczymy w zupełnie inny
świat.
Zanim się obejrzymy? Pauli się wydawało, że została uwięziona w tunelu na
wieczność. Czy zdarzył się tu kiedyś jakiś wypadek? Zaniepokoiła się, ale nie
zadała tego pytania. Ktoś idący korytarzem od końca pociągu zatrzymał się przed
ich przedziałem i odsunął drzwi. Był to szczupły mężczyzna w czarnym garniturze,
białej koszuli i ciemnym krawacie. Miał okulary w złotej oprawie i dużą aktówkę.
Typowy szwajcarski bankier, pomyślał Newman.
- Przepraszam - powiedział - szukam wagonu restauracyjnego.
- W tamtą stronę. - Newman wskazał kciukiem przód pociągu.
- Dziękuję ze szczerego serca.
Bankier zamknął drzwi i ruszył w kierunku wskazanym przez Newmana. Luigi
wiedział teraz, że gdy trzeba będzie, drzwi otworzą się lekko.
Paula zmarszczyła brwi. Zauważyła, że Tweed poruszył się i prawą dłoń wsunął do
kieszeni marynarki.
- Chyba go już gdzieś widziałam - powiedziała.
- Jego replikę kilkadziesiąt razy - zbagatelizował Newman jej uwagę. - O ósmej
rano bankierzy śpieszą do swych biur.
Spojrzała na Tweeda. Wciąż trzymał prawą dłoń w kieszeni. Uśmiechnęła się do
niego, drażniąc się.
- Wyglądasz teraz jak Napoleon.
- Musiałbym mieć jeszcze ten śmieszny pierogowy kapelusz.
Ponownie spojrzała na zewnątrz w migającą w ciemności ścianę tunelu. Kiedy
wreszcie wyjadą z tej grobowej czeluści? Szkoda, że nie spojrzała na zegarek,
gdy Tweed mówił o dziesięciu minutach. Nigdy nie cierpiała na zawroty głowy,
lecz klaustrofo-bia była jej słabością. Jedziemy tutaj już chyba ponad dziesięć
godzin, pomyślała.
Nagle znalezli się na zewnątrz. Ekspres zwolnił i rozpoczął niekończące się
zjeżdżanie w doliny. Nie było słońca. Niebo zalegało morze chmur. Spodziewała
się całkiem czegoś innego. Gdzie
246
te palmy, cyprysy i egzotyczne krzewy z ich wspaniałymi kolorami? Na pewno nie
tutaj.
- Wkrótce miniemy Airolo - poinformował Tweed.
Ponieważ ekspres zwolnił, mogła wszystkiemu lepiej się przyjrzeć. Wydawało się
jej, że spogląda na pustynię. Stoki Alp były kamieniste, jałowe i bezludne.
Ekspres przejechał szybko przez Airolo z domami z drewna i kamienia ustawionymi
wzdłuż wąskich uliczek, na których Paula nie zauważyła śladu życia. Coś jednak
przyciągnęło jej uwagę.
Mniej więcej kilometr za miastem wznosiły się na stoku dwie połączone murem
wieże strażnicze. W ich stronę spływała z wyso-czyzn szara mgła. Patrząc na nie,
poczuła się nieswojo. Było w nich coś złowróżbnego. Od miasta wiódł do nich
szeroki trakt, a z dala znacznie węższa droga wspinała się na południe i znikała
za granią. Wydawało się, że zaczyna się na końcu jednej z uliczek miasteczka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]