[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jedz ze mną. - Nie było to zaproszenie. Droga jest kompletnie rozmyta,
twój samochód nie przejedzie. - Tym razem nie zamierzała się sprzeciwiać.
- Widziałeś, jak do tego doszło?
- Nie. Szeryf mnie zatrzymał, kiedy wjeżdżałem na autostradę. Zwiadkami
wypadku były jakieś nastolatki.
- Byłeś już tam?
TLR
- Nie, pojechałem po ciebie. To twój teren.
- Sam, to wszystko, co powiedziałam...
- Nie musisz mi niczego wyjaśniać.
- Muszę. yle się zachowałam. Ty byłeś miły, a ja... nieznośna. To chyba
zbyt delikatne określenie. Przepraszam. Mam za sobą bardzo trudny okres. Nie
wszystko poszło tak, jak powinno.
Nie opowie mu o Meghan. Nie będzie się z nikim dzielić swoim smut-
kiem. Ma przecież dbać o potrzeby zdrowotne mieszkańców całej wyspy, nie
może więc nikomu powiedzieć, że zdaniem sądu nie potrafi za- troszczyć się o
własne dziecko. To wystarczyłoby, by pacjenci zaczęli jej unikać. Riordanowie i
sędzia wykorzystaliby ten fakt przeciwko niej.
- Wciąż opłakujesz stratę - powiedział ze współczuciem.
To prawda. Nie opłakiwała jednak śmierci męża, lecz rozstanie z Meghan.
- Nie powinienem był tak naciskać - mówił dalej. - Przepraszam. Założy-
łem chyba, że ja w takiej sytuacji błagałbym o pomoc.
- Postąpiłeś jak przyjaciel. Nie musisz przepraszać. Ja wobec ciebie za-
chowałabym się podobnie.
Wkrótce dotarli na miejsce wypadku.
- Chyba nikt z niego jeszcze nie wyszedł - zauważył Sam, patrząc w dół
wąwozu na przewrócone auto.
Ruszyli w stronę szeryfa, który stał przy swoim wozie.
- Dostrzegł pan jakieś oznaki życia? zawołała Della, próbując przekrzy-
czeć szum deszczu.
Szeryf był starszym człowiekiem z lekką nadwagą. Nic nie wskazywało na
to, że chce tu dokonywać heroicznych czynów. Trudno go za to winić, pomyślała
TLR
Della. Zejście na dół nie będzie łatwe. Mógłby zostać czwartą ofiarą, gdyby się
poważył na taki krok.
- Nie. Wołałem, ale nikt nie odpowiada. Zaraz będą tu strażacy, jadą też
ochotnicy z miasta.
Della spojrzała na Sama.
- Nie możemy czekać - oznajmiła.
Skinął głową. Bez słowa podeszli na skraj wąwozu i spojrzeli w dół.
- Ustawię swój samochód tak, żebyśmy mieli światło - powiedział. - Niech
pan tu podjedzie! - zawołał do szeryfa.
Gdy miejsce wypadku zostało oświetlone, Della mogła ocenić jego roz-
miar. Samochód nie tylko da- chował, tocząc się po zboczu, lecz wcześniej mu-
siał rozbić się o drzewo. Jego przód był zgnieciony jak harmonijka.
- Podejdę do nich z lewej strony. - Już przy pierwszym kroku na błotni-
stym stromym zboczu pośliznęła się. Sam chwycił ją w ostatniej chwili i pomógł
utrzymać równowagę. Całą drogę w dół pokonali, ślizgając się, potykając i pod-
trzymując się nawzajem. Gdy dotarli do wraku, odkryli, że wcale nie spadł na
dno wąwozu, lecz zatrzymał się na niewielkiej półce. Poniżej zbocze dalej opa-
dało przez kolejne trzydzieści metrów.
- Czy ktoś mnie słyszy? - zawołała, trzymając się samochodu i przesuwa-
jąc w stronę jego boku.
Nikt nie odpowiedział. Sam zajrzał do środka od drugiej strony.
- Widzę dwóch! - zawołał. Widocznie nie zapięli pasów, bo leżeli na sufi-
cie przewróconego auta. Nie ma kierowcy! - dodał Sam i włożył rękę przez
wybite okno, by zbadać puls ofiary.
Po drugiej stronie Della robiła to samo. Nie musiała sięgać daleko, chło-
pak leżał blisko okna. Szukając palcami tętnicy szyjnej, wyczuła wbite w skórę
okruchy szkła. Ranny jęknął.
TLR
- Mój żyje! - zawołała.
- Mój też, ale ma słaby puls. Tu jest pełno krwi. W środku jest strasznie
ciasno, nie ma jak go zbadać.
- Ja spróbuję! - zawołała. Jej metr pięćdziesiąt wzrostu i czterdzieści pięć
kilo wagi tym razem stanowiły atut. Przez rozbitą szybę wsunęła torbę lekarską
do samochodu i przeszła do Sama, by lepiej ocenić sytuację. - Mój chłopak blo-
kuje okno z tamtej strony, ale z tej powinnam wejść. Myślisz, że damy radę
otworzyć drzwi?
- Może tylne - odparł, pociągając za klamkę.
Po kilku szarpnięciach udało się uchylić drzwi na tyle, aby Della mogła
wśliznąć się do środka. Ciemność rozświetlało jedynie migające światełko z sufi-
tu.
To nie jest dobry wieczór na przejażdżki. Chłopcy powinni byli o tym
pomyśleć. Ale w ich wieku żyje się chwilą i nie myśli o śmierci. Ta chwila mo-
gła ich drogo kosztować. W oddali rozległo się wycie syren.
Della szybko obejrzała ciało chłopaka.
- Widzę kilka skaleczeń. Ma słaby, urywany puls. Nie mogę zbadać mu
ciśnienia. A jak u ciebie?
- Chłopak jest półprzytomny, ale tak wielki, że będzie go można zbadać
dopiero po wyciągnięciu na dwór.
Gdy Sam, ślizgając się, przechodził na drugą stronę wraku, Della wycią-
gnęła ciśnieniomierz i zawiązała opaskę wokół ramienia swego pacjenta. Jego
puls był tak slaby, że ledwo go słyszała. Marszcząc czoło, powtórzyła badanie.
- Wyczuwalne przy czterdziestu powiedziała w końcu, co oznaczało, że
jest bardzo zle. Oddech szybki, płytki... - Pochyliła się, aby osłuchać klatkę
piersiową ofiary, a potem sprawdziła reakcję zrenic. -W normie. - Podejrzewała,
że ranny ma uraz brzucha oraz że doszło do wewnętrznego krwawienia. - A jak
tobie idzie? - spytała, przesuwając się w kierunku głowy pacjenta, aby znalezć
sposób na unieruchomienie jego szyi.
TLR
- Tak sobie. Widzę duże rozcięcie na głowie, i nie- wiele więcej. Oba-
wiam się, że zakleszczył się wśród tego rozbitego szkła. Gdy zacznie się wiercić,
może się jeszcze bardziej poranić.
Della rzuciła Samowi stetoskop i ciśnieniomierz.
- Chyba mam tu in extremis - szepnęła. Gdyby chłopak ją słyszał, i tak by
jej nie zrozumiał. Ten łaciński termin oznacza, że zgon może nastąpić w ciągu
kilku minut. Della obawiała się, że jeśli nawet pomoc wkrótce dotrze, to i tak
może zabraknąć czasu, by dowiezć go do szpitala i powstrzymać krwotok. -
Wiesz, kiedy to się stało?
TLR
Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedz.
- Według szeryfa, jakieś pół godziny temu.
Della nachyliła się nad uchem chłopca.
- Cześć - wyszeptała. - Mam na imię Della, jestem lekarzem. Wkrótce do-
trą tu ludzie, którzy pomogą nam cię stąd wydostać. Pojedziesz do szpitala.
Spróbuj jeszcze trochę wytrzymać. Tam cię uratują. Starała się wykrzesać z
siebie jak najwięcej optymizmu, chociaż puls chłopaka był coraz słabszy. - Jesz-
cze tylko kilka minut...
Pacjent Sama był w lepszym stanie. Dawał oznaki życia. Nic nie wskazy-
wało na to, że może mieć wewnętrzny krwotok. Chwilami odzyskiwał przytom-
ność.
- Twojego wyniesiemy w pierwszej kolejności. - Strażacy zsuwali się już
po zboczu w stronę samochodu.
- Powiedz im, żeby poszukali trzeciego rzekła Della, zakładając swemu
pacjentowi kołnierz ortopedyczny.
Było teraz więcej światła, więc Sam mógł ją obserwować. Klęczała tak
skulona, że zastanawiał się, jak w tej pozycji można się w ogóle ruszać. Pomy-
ślał, że jest bardzo dobrze przygotowana do niesienia pomocy w trudnych przy-
padkach. Tacy lekarze jak Della Riordan to rzadkość. Dobrze mu się z nią pra-
cowało.
- Tlen - powiedziała i sięgnęła po maskę. Przed wyniesieniem z samo-
chodu trzeba go jakoś umieścić na noszach i natychmiast podłączyć kroplówkę. -
Kiedy przyleci śmigłowiec? - zwróciła się do strażaka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]