[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapewnić opiekę wszystkim zwierzętom, i domowym, i hodowlanym.
- Nie chciałeś współpracować z jednym z nich?
Zastanowił się chwilę. Podniósłszy kieliszek, spojrzał jej w oczy.
Wpatrywała się w niego z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Owszem, miałem taką możliwość. Tuż po studiach zaproponował
mi współpracę doktor Jennings. Niestety, posada miała... - urwał na
moment. Co? - pomyślał z ironią. Pewne ograniczenia? Swoją cenę? -
Wymagała czegoś więcej niż odpowiednich kwalifikacji - dokończył na
głos.
- Jak to? Nie bardzo rozumiem.
Nie chciał, żeby Rebeka pomyślała, że postąpił z Sarą Jennings
dokładnie tak samo jak jej były chłopak z nią. On przynajmniej nigdy
świadomie nie zwodził Sary, przez jakiś czas rozważał nawet małżeństwo.
Ale rezultat był taki sam.
- Doktor Jennings oczekiwał, że ożenię się z jego córką. Uniosła
brwi.
- Zresztą nie tylko on. Można powiedzieć, że wszyscy, łącznie z
moją rodziną. Sara i ja chodziliśmy ze sobą od czasów liceum, z przerwą
na moje studia. Kiedy zakończyłem edukację, całe Peterboro spodziewało
się, że się oświadczę.
- I co? Czemu się nie oświadczyłeś?
- Właściwie to prawie się oświadczyłem.
Sięgnąwszy po butelkę, dolała sobie wina.
- Więc jak to w końcu było?
87
R S
- Dotarło do mnie, że byłby to największy błąd w naszym życiu. Nie
wyszłoby to na dobre ani jej, ani mnie. Mieliśmy ze sobą wiele wspólnego
i bardzo ją lubiłem. Problem w tym, że gdyby ktoś mnie zapytał, czy ją ko-
cham, nie mógłbym powiedzieć z czystym sumieniem, że tak. Nie mogłem
podjąć współpracy z jej ojcem bez konkretnej deklaracji w sprawie
małżeństwa. Poza tym zawsze chciałem mieć własną praktykę. Uznałem,
że pora odejść i się usamodzielnić.
Na twarzy Rebeki pojawiło się współczucie. Nie był tylko pewien,
czy współczuje jemu, czy kobiecie, którą porzucił.
- Jaka ona była?
- Bardzo... sympatyczna - użył tego określenia chyba dlatego, że
niemal wszyscy tak o niej mówili. - I trochę niepozorna. Nie lubiła
zwracać na siebie uwagi. - Powinien był powiedzieć: uległa, ale uznał, że
nie wypada. Sara zgadzała się z nim dosłownie we wszystkim i tego
właśnie nie potrafił znieść. Czasami sprawiała wrażenie osoby
pozbawionej nie tylko własnego zdania, ale i osobowości. Jeśli już
wygłaszała swój pogląd i okazywało się, że różni się on od jego opinii,
natychmiast zmieniała zdanie. Niektórzy uznaliby pewnie ustępliwą i
posłuszną żonę za prawdziwe błogosławieństwo; ale dla Joego było nie do
zaakceptowania. Od momentu, w którym uświadomił sobie, że po ślubie
całe życie Sary kręciłoby się wokół niego, zaczął czuć, że dusi się w tym
związku.
- Jak to przyjęła twoja rodzina? Mam na myśli zerwanie.
- Cóż, rodzice przez jakiś czas mieli mi to bardzo za złe. Od lat
przyjaznili się z rodziną Sary, więc postawiłem ich w niezręcznej sytuacji.
Poza tym to mała społeczność. Ludzie zaczęli gadać, wiesz, jak to na wsi.
Ojciec dość szybko przyznał, że rozumie moje motywy. Zgodził się, że
88
R S
podjęcie decyzji o ślubie z powodu presji otoczenia byłoby nie tylko
głupotą, ale i dowodem nieodpowiedzialności. Mama doszła do siebie
dopiero wtedy, gdy Sara wyszła za mąż i zaczęła rodzić dzieci.
- Kiedy to było? To znaczy, kiedy wyszła za mąż?
- Jakieś siedem, może osiem lat temu.
- Rozumiem, że wszyscy ci już wybaczyli?
- Nie wiem, jak Sara. Rzadko ją widuję, ale wydaje się szczęśliwa.
- A rodzice?
- Tak, wybaczyli mi, w pewnym sensie. Znalezli sobie inny powód
do narzekań - dorzucił, pragnąc jak najszybciej zakończyć te zwierzenia.
Chciał, żeby Rebeka wiedziała o Sarze. Sam nie wiedział dlaczego, ale
czuł, że powinien jej o tym powiedzieć, odkąd wyznała mu prawdę o
swoim poprzednim związku. - Moja mama chciałaby, żebym wreszcie się
ożenił. Tylko tego brakuje jej do szczęścia. W zeszłym roku postawiła
sobie za cel znalezć dla mnie odpowiednią kandydatkę na żonę.
Rebeka starała się nie myśleć o tym, że Sara musiała być
zdruzgotana, kiedy Joe ją zostawił. Bez trudu potrafiła sobie wyobrazić,
jak wielkie nadzieje może wiązać kobieta z mężczyzną takim jak on. Sama
snuła kiedyś podobne marzenia o domu, dzieciach i dzieleniu się
wszystkim, co przyniesie życie. Wiedziała, jak to jest, gdy te marzenia
zostaną przekreślone.
Joe należał do ludzi, którzy dokładnie wiedzą, czego chcą, i nie
pozwalają, by ktoś lub coś przeszkodziło im w realizacji życiowych
zamierzeń. Nie przejmował się tym, co powiedzą lub pomyślą inni.
Postępował tak, jak uznał za stosowne. Czuła się trochę nieswojo na myśl
o tym, że jest zdolny do typowych samczych zachowań. Wprawdzie nie
zostawił narzeczonej przed ołtarzem, ale jednak... Co jednak? Tak
89
R S
naprawdę zrobił to, co powinien, przyznała niechętnie. Znała go już na tyle
dobrze, by się domyślać, że cała ta sytuacja z pewnością nie była dla niego
łatwa. Nie był takim zadufanym w sobie i bezdusznym typem jak Jason.
Potrafił odróżnić to, co słuszne, od niegodziwości, a przede wszystkim nie
był pozbawiony zwykłej ludzkiej empatii. Przyszłość pokazała, że jego
decyzja była słuszna i wyszła obojgu na dobre.
Choć trudno jej było to zaakceptować, nagle przyszło jej do głowy,
że być może Jason wyświadczył jej ogromną przysługę, nie chcąc się z nią
ożenić.
Zmarszczyła czoło.
- Co? - zainteresował się Joe, wkładając do ust ostatnią krewetkę.
Nie miała ochoty zadręczać się więcej rozmyślaniem o swoim czy
cudzym cierpieniu. Miała serdecznie dość ciągłych zgryzot.
- Jaka według twojej mamy miałaby być ta odpowiednia
kandydatka? - zapytała, podejmując przerwany wątek.
- Wystarczy, że będzie w wieku reprodukcyjnym i będzie potrafiła
samodzielnie oddychać.
- Mama sądzi, że sam nie potrafisz znalezć sobie żony?
- Raczej wie, że jej nie szukam.
- Masz zbyt wiele na głowie?
Spojrzał na nią z przewrotnym uśmiechem.
- Jak na dziewczynę z miasta jesteś bardzo spostrzegawcza.
Jak na chłopaka ze wsi stanowczo za bardzo zawrócił jej w głowie.
Podsunęła mu talerz z przekąskami.
- Pia Muk Tod?
Zerknął na kawałki smażonej kałamarnicy. Były całkiem niezłe, ale
mógł się bez nich obejść. Za to Rebeka za nimi przepadała.
90
R S
- Nie, dzięki. Sama dokończ - mruknął, wiedząc, że pewnie
nieprędko będzie miała okazję znów tego zakosztować. - Mam dość
owoców morza jak na jeden dzień. Jak się czujesz na starych śmieciach?
Odniosła wrażenie, że podobnie jak ona chce jak najszybciej zmienić
temat. Była mu za to wdzięczna, a jednocześnie próbowała odepchnąć od
siebie natrętną myśl, że Joe nie szuka w życiu tego co ona. Zaraz,
przypomniała sobie, przecież ja też nie szukam stałego związku. Za-
stanawiając się, jak odpowiedzieć na jego pytanie, stwierdziła ze
zdziwieniem, że spodziewała się po sobie nieco innej reakcji.
Nie zwlekając dłużej, zapewniła go, że restauracja jest cudowna, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]