[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mąż.
Tego dnia, kiedy ona odważyła się i zaczęła mówić o wypadku, Ole zapadł
się w sobie niczym pusty worek. Cały dzień i całą noc tak płakał, że twarz mu
spuchła nie do poznania. Chodził po alkowie od ściany do ściany. Wpatrywał
się niewidzącym wzrokiem w okno. Opierał głowę o brzeg łóżka. Oskarżał się
o to, że ona poszła za nim w góry i spadła ze skały. Brał na siebie całą
odpowiedzialność i twierdził, że można go nazwać mordercą dziecka. Tak, jego
myśli były tak czarne, że Ashild musiała ostro do niego przemówić, by go
wyciągnąć z czeluści. To wtedy zrozumiała, że jej ból jest do wytrzymania, i
wstała z łóżka, by pomóc mężowi.
Wraz z upływem lata stawała się silniejsza, a spokojnie mijające dni we wsi
poprawiały jej nastrój. Wiele rozmawiali z Olem o jego samooskarżeniach i
przygnębieniu i zrozumiała, że on musi sam przez to przejść. Nie pomagało, że
raz za razem zapewniała go, że ona widzi ten wypadek inaczej, że równie
dobrze mógł oskarżać ją. Przecież w jej stanie powinna była trzymać się domu!
- Mamy siebie - powtórzył Ole, przytulając ją mocniej. - To prawda.
- Chodz, usiądziemy sobie.
Ashild wzięła męża za rękę i pociągnęła za sobą. Tuż przy wejściu na
cmentarz stała ławka. Rozciągał się z niej widok na dolinę i pokryte lasami
wzgórza ciągnące się w dal i łączące się gdzieś daleko z linią nieba.
Teren kościelny był dobrym miejscem do rozmyślań. Na poświęconej ziemi
człowieka ogarniał spokój, uważała Ashild. Usiadła blisko męża i przytuliła się
do niego. Przez dłuższą chwilę milczeli. Docierał do nich szelest liści i
skrzeczenie pary srok zza kościelnego muru. Zapach letnich kwiatów i ciepłej
ziemi mieszał się z zapachem dziegciu wydzielanym przez drewniane ściany
kościoła oraz słabym zapachem koni z pobliskich stajni.
Ole miał na sobie cienką, niebieską koszulę pod kamizelką oraz szare,
przewiewne spodnie. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek spędził
tyle letnich dni we wsi. Ale wcale nie miał ich dość. Nie tęsknił jakoś
szczególnie za letnim pastwiskiem i górami, bo wreszcie miał okazję
rozmawiać bez skrępowania z żoną. Aby stłumić wyrzuty sumienia, zrobił
porządek w szopie z narzędziami stolarskimi i zajął się drobnymi naprawami w
obejściu. Większą część dnia spędzał jednak z Ashild.
- Tęsknisz za pastwiskiem? - spytała cicho Ashild. Czuła się dziś swobodnie
i w dobrym nastroju. Pewnie wkrótce życie zacznie się toczyć ustalonym
trybem.
- Nie. A ty?
- Może trochę. To chyba znak, że odżywam...
- Nie powinnaś się męczyć, zanim nie dojdziesz do pełni sił. - Ole obawiał
się, że żona będzie chciała od razu ruszać w góry.
- Nie, obiecuję, że będę ostrożna, lecz chciałabym tam pojechać przed
końcem lata.
- Oczywiście, że pojedziemy. Przyda nam się trochę górskiego powietrza i
smaku górskiego masła. Ale rozsądnie będzie jeszcze poczekać kilka dni. - Ole
przeczesał dłonią włosy. Nadal miał gęstą czuprynę, której wielu w jego wieku
mu zazdrościło. Zmienił się tylko jej kolor. Jasne włosy mocno posiwiały,
zwłaszcza ostatnio.
Ole zauważył z zadowoleniem, że Ashild ma rumieńce na policzkach.
Lekka, zielona spódnica i biała bluzka nadawały jej dziewczęcego wyglądu.
Jakże był szczęśliwy, że uszła z tego wszystkiego z życiem. Tak, dobrze, że
nadal mieli siebie...
- Nie sądzisz, że powinniśmy opowiedzieć Emmie całą historię? - spytała
nagle. Jej wzrok błądził po dolinie i górach. - Uważam, że dziewczyna będzie
spokojniejsza, jeśli się dowie, kto jest ojcem Ivara i jak to wszystko się stało.
- Myślisz, że jest na tyle dojrzała? - Ole był zdania, że służąca nie musi
wiedzieć wszystkiego.
- Aż nazbyt dojrzała.
Zdziwiony zwrócił twarz ku żonie. Co miała na myśli?
- Z nastoletniej dziewczyny przeistoczyła się w dorosłą matkę Ivara.
Oczywiście, że jest dojrzała. - Odgoniła muchę i mówiła dalej: - Emma
wystarczająco długo snuła domysły i może nawet domyśla się prawdy.
Uważam, że najwyższy czas powiedzieć jej prawdę.
- Jeśli tak sądzisz, zgoda - odparł Ole cicho. - W każdym razie pozbędziemy
się tego ciężaru raz na zawsze. - Zwrócił spojrzenie na plebanię i naszła go fala
wspomnień. Przypomniał sobie uważne spojrzenie pastora w czasie pogrzebu
ojca Emmy. Martwego wilka rozpiętego na drodze, wszystkie listy i ostre
wymiany zdań. Ten człowiek nigdy nie zazna spokoju...
- Pamiętam, jak kiedyś - snuła wspomnienia Ashild - gdy pan Gunder
dowiedział się, że Ivar będzie mieszkał w Rudningen, spytał mnie: nie
przeszkadza ci, że jego ojciec jest nieznany?". - Ashild pokręciła głową. -
Dokładnie zapamiętałam to pytanie, bo uważałam, że jest dziwne. Wtedy
przeszło mi przez myśl, że może to on jest ojcem.
- Tak... W każdym razie nieodwołalnie zaprzepaścił możliwość otrzymania
posady w parafii.
- Gdyby tylko to! - Ashild prychnęła. - Zniszczył nie tylko swoje życie, ale i
życie swojej rodziny! Co teraz robi jego biedna żona? A dzieci?
- Chyba dobrze im u rodziny w Christianii - odparł Ole, wstając. - Możliwe,
że jest im nawet lepiej. Jedziemy z powrotem?
Ashild pokiwała głową i ujęła męża pod ramię. Szyli spokojnym krokiem ku
wozowi. Prawie tak samo, jak wtedy, gdy przyjechała do niego do Sorholm i
spacerowali wokół jeziora. Ależ to było dawno temu, pomyślała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]